baner

Recenzja

Incal (Przed Incalem) #3: Croot!

Yaqza, Yaqza recenzuje Incal (Przed Incalem) #3: Croot!
Komiksy Alexandro Jodorowskiego są dla mnie najbardziej zagadkowymi tworami współczesnej kultury obrazkowej, z jakimi miałem do czynienia. Zresztą przyznam szczerze, że już sama osobowość autora tych....hm...”małych arcydzieł”...jest przeze mnie postrzegana jako skrzyżowanie potężnej dawki LSD z jakimiś środkami testowanymi przez wojsko...mówiąc wprost- nieszczególnie przemawia do mnie to, co rzeczony „mistrz” komiksu stara się przekazać rzeszom swoich wyznawców (zażywających zapewne te same środki co on sam). .Już przy okazji recenzji pierwszego tomu „Incala” moje odczucia co do tegoż komiksu były dość jednoznaczne- mówiąc krótko uznałem go (po mozolnej i wyczerpującej lekturze) za straszliwą, przereklamowaną szmirę której autor pozbawiony jest wszelkiego wyczucia dobrego smaku. A teraz przeczytałem sobie tom trzeci...i jak myślicie, cos się zmieniło w moim nastawieniu czy wręcz przeciwnie?

W albumie zatytułowanym „Croot!”...tak, tak, nie przesłyszeliście się...ale zapewniam że jest to tytuł jak najbardziej usprawiedliwiony- w końcu taki dźwięk wydaje betonomewa, jeden z gatunków zamieszkujących metropolię w której egzystuje (bo chyba tylko tak można nazwać jego marny żywot) nasz bohater, młodociany John Difool. I nie zapominajmy że jeden z tych uroczych ptaszków jest przyjacielem i wychowankiem naszego domorosłego detektywa...
Tak więc, wracając do tematu- w albumie zatytułowanym „Croot” dzielny John najpierw wpadnie w pułapkę zastawioną przez arystoczkę (czyli- przekładając to na naszą, zbyt prymitywną najwyraźniej i ułomną dla scenarzysty mowę- arystokratkę) imieniem Luz (ciałko urokliwe, umysł robaczywy....niektórym to nie przeszkadza, ale kiedy dziewczyna chce ci coś wstrzyknąć do mózgu zaczynasz się zastanawiać czy naprawdę aż tak bardzo ją kochasz...), później zaś stanie się celem obserwacji największych sił świata w którym dane mu jest żyć- na celownik wezmą go robogliny (w niczym co prawda jakichkolwiek „porządnych” robotów nie przypominające- kojarzą mi się za to z manekinami sklepowymi; brakuje im tylko wymyślnych nakryć głowy, kapelusików czy innych cylindrów), bandziory premiera, technosi Technopapieża (działający na zlecenie boskoidalnego Suprakomputera....czy rozumiecie już czemu pałam tak wielka sympatią do dzieł Jodorowskiego?) i w końcu garbusy Preza (najbardziej anormalna formacja jaką widziałem kiedykolwiek w komiksach)- wszyscy czekają tylko na fałszywy krok chłopaka by zmieść go z powierzchni ziemi (jak widać nawet tak potężne siły liczyć się muszą z opinią publiczną...co uważam za dość dziwne, ale politologia nigdy nie była moją mocną stroną). Tymczasem John z pomocą robogliny i glinoka (znowu...toż to praktycznie nowomowa...Orwellu, słyszysz mnie?!) kontynuuje śledztwo w sprawie niemowląt z Czerwonego Pierścienia- ktoś płaci za sprzedaż nowonarodzonych dzieci, ale czemu? Po co mu noworodki? Co się dzieje z matkami? Na wszystkie te pytania nasz bohater chce znaleźć odpowiedź, a prowadzone przez niego śledztwo ma dać drobne podpowiedzi do rozwiązania zagadki- pozostaje jeszcze pytanie za jaką cenę?

...no dobra, będę ciężarną dziwką i w dodatku umysłowym debilem...życzcie mi powodzenia...

Nie potrafię. Zwyczajnie nie potrafię. Bardzo mi przykro, ale wszechświat wykreowany przez Jodorowskiego to dla mnie czysta abstrakcja- ludzie odziani niczym klauni w cyrku, pomieszanie mowy potocznej (przesiąkniętej wulgaryzmami na dodatek) z egzaltowanym, właściwym dla arystokracji sposobem wypowiadania się, wszechobecna przemoc i zepsucie które gdy już ma miejsce jest przez autora dodatkowo przejaskrawiane tworząc bezsensowną mozaikę krwi i wnętrzności...W końcu już sam nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać- ten komiks jest tak na wskroś przesiąknięty przeciwnymi sobie obrazami, wartościami, działaniami...to psychodeliczna układanka powstała z nie pasujących do siebie elementów. Niestety, może uznacie mnie za zatwardziałego i niepotrafiącego zaakceptować nowych wzorców ramola, jednakże i tak będę obstawał przy swoim- „Incal” razi mnie sztucznością, wulgarnością, skrajnym prymitywizmem przekazywanych treści- brak tu głębszego sensu, jakiegokolwiek przesłania usprawiedliwiającego tak drastyczne obrazy w komiksie zawarte. Dodatkowo przeplatanie tych wizji z wątpliwym humorem (sytuacyjnym? Czy też słownym? Aż trudno mi określić...) nie budzi zbyt wielkiej sympatii a mnie, przyznam szczerze , kojarzy się ze slapstickowymi komediami (które co prawda wszyscy kochamy, ale tylko na odległość).
A rysunki? Rysunki jak rysunki- niby coś na wzór kreski mistrza Girauda, ale to nie to samo moi drodzy, nie to samo...Warstwę rysunkową przytłacza nakładany komputerowo kolor (jak to we wszystkich chyba seriach odpryskowych świata „Incala”; no, oprócz „Kasty Metabaronów”- w tym akurat przypadku uważam to za wielką pomyłkę. Tła są sztuczne, postaci bohaterów kreskówkowe wręcz, barwy obrzydliwie jaskrawe, a wszystko połączone razem daje obraz komiksu bez jakiegokolwiek pomyślunku w warstwie artystycznej. Chociaż, może tam jakowyś pomyślunek był, tylko ja biedny, niedoedukowany Yaqza nie potrafię go dostrzec (ma się te minus dwie dioptrie...)
Ci, którzy rozsmakowują się w oryginalnych i nowatorskich inicjatywach autorów mogą być zachwyceni „Incalem”- chyba nie było jeszcze takiego świata, jak ten. Ciekaw jest tylko jak go ci sami ludzie odbiorą- ja także cenię sobie pomysłowość, ale kiedy graniczy ona z turpizmem zaczynam mieć wątpliwości czy jest jakikolwiek sens w ukazaniu takiego potworka szerszej publice...

Być może właściwy „Incal” (ten z rysunkami słynnego Moebiusa) jest komiksem wartym uwagi- nie wiem, nie miałem okazji go przeczytać- przynajmniej na razie. Powiem tylko co wywołała w moim przypadku lektura „Przed Incalem”- odruch wymiotny, mianowicie. Nie chce oglądać więcej takich eksperymentów, dziękuje bardzo.

Drogi czytelniku- jeśli jesteś wielbicielem dzieł swego guru Alexandro Jodorowskiego zapewne i tak sięgniesz po ten komiks. Jeśli jednak nigdy nie miałeś do czynienia z tym autorem...spróbuj może z „Kastą Metabaronów”- nie jest to może arcydzieło, ale potrafi utrafić w ściśle określone gusta. W moje utrafiło. A z „Incalem” daję sobie spokój, bo szkoda zdrowia.

Opublikowano:



Incal (Przed Incalem) #3: Croot!

Incal (Przed Incalem) #3: Croot!

Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov
Wydanie: I
Data wydania: Wrzesień 2004
Seria: Incal (Przed Incalem)
Tytuł oryginału: Croot!
Rok wydania oryginału: 1991, 2002
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associes
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Druk: kolor, kreda
Oprawa: kartonowa
Format: 21,5x29 cm
Stron: 52
Cena: 17,90 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
6.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
6 /10
Zagłosuj!

Galerie

Incal (Przed Incalem) #3: Croot! Incal (Przed Incalem) #3: Croot! Incal (Przed Incalem) #3: Croot!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-