baner

Recenzja

Matrix. Zmartwychwstania, film, Keanu Reeves [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Matrix. Zmartwychwstania
7/10
Matrix. Zmartwychwstania, film, Keanu Reeves [recenzja]
7/10
Po czwartej części Matrixa nie spodziewałem się praktycznie niczego, a przynajmniej niczego dobrego. Na pewno nie spodziewałem się przyjemnego zaskoczenia, które mi seans tego filmu dostarczył.

O trylogii Matrixa można by pisać długo. Dość powiedzieć, że pierwsza część serii stała się pewnym doświadczeniem pokoleniowym. Rodzeństwo Wachowskich dostarczyło popkulturalny paczłork, klasyczną nowoczesną baśnią, tylko że ery internetu. Na warsztat trafił campbellowski monomit, gnostycka koncepcja rzeczywistości, biblijna symbolika, tradycyjne tropy z bajek, cytaty z amerykańskiego kina SF, prozy Philipa K. Dicka, kina kopanego z Chin, zachodnich komiksów czy japońskiego anime. Otrzymaliśmy film, będący mieszaniną historii i narracji, które są dobrze znane, ale dzięki nowatorskim efektom specjalnym i bezkompromisowym scenom akcji wstrząsnęło to kinem i samą kulturą popularną z impetem porównywalnym do Gwiezdnych Wojen.

Po czym kompletny, zamknięty film, doczekał się kontynuacji, by stać się trylogią. Nie dane mu jednak było powtórzyć sukcesu dzieła George'a Lucasa. Kontynuacje okazały się nie być już tak przełomowe od strony realizacji, choć spektakularnych scen w nich nie brakowało. Zabrakło natomiast fabularnej prostoty części pierwszej, bo przekombinowanie i nasączenie całości dodatkowymi kontekstami ostatecznie zaszkodziły kontynuacjom.

Nawet zadeklarowani fani filmu z 1999 roku powtarzali często, że ciąg dalszy był zwyczajnie zbędny, a z kolejnymi klatami odbiór trylogii jako całości stawał się co najwyżej bardziej krytyczny. Tymczasem w roku 2021 do kin trafiła część czwarta sagi. Zbędne kontynuacje doczekały się kontynuacji. Brzmiało to jak przepis na katastrofę. Tymczasem "Matrix: Zmartwychwstania" może i ma swoje duże mankamenty, ale nie jest w mojej opinii wcale filmem złym. A na pewno jest filmem lepszym, niż zebrane do kupy "Reaktywacha" i "Rewolucje" z 2003 roku.

Lana Wachowski - bo tylko połowa rodzeństwa stanęła tym razem za kamerą - od początku bawi się z widzem w swoistą postmodernistyczną zabawę w cytaty i nawiązania. O ile jednak trylogia nawiązywała do mitów i tekstów kultury, o tyle część czwarta idzie przed siebie gdzieś na granicy autopastiszu i autoparodii, bo na warsztat jako reinterpretowana mitologia brane są poprzednie filmy. Widza wita identyczna czołówka, a także wyprowadzona z niej scena otwierająca film. Wszystko to budzi uczucie deja vu, tak kluczowe dla postrzegania świata "Matrixa", ale deja vu zmodyfikowane, bo widzimy nową, inną wersję tego świata i jego bohaterów. Thomas Anderson nie jest już hakerem, a dość dobrze ustawionym, choć zawichrowanym psychicznie programistą. Matrix to świat gry komputerowej, którą stworzył, i dzięki której odniósł oszałamiający sukces, dręczy go jednak brak psychicznej stabilności, złudzenia, że istnieje coś więcej, niż otaczająca go rzeczywistość. Oczywiście nie jest dla widza zaskoczeniem, gdy świat gry komputerowej i jego rzeczywistości zaczną się przenikać, a wszystko to ponownie poprowadzi go ku krucjacie przeciwko władzy maszyn.

Nie ma tu zaskoczenia, bo "Zmartwychwstania" są zaprawioną autoironią pierwszego "Matrixa" i trawestacją wątków z kontynuacji. To metakomentarz zarówno do tych filmów, jak i do popkultury, bawiący się droczeniem z widzem, powtarzaniem lub przerabianiem znanych scen czy cytatów, włącznie z konkretnymi motywami muzycznymi czy ujęciami kamery.

I zwłaszcza przez pierwszą godzinę bawiłem się naprawdę dobrze, zastanawiając się - na ile oglądam jadowitą autoironię, dość unikatową popkulturalną jazdę bez trzymanki, a na ile coś poszło nie tak, i komizm konkretnych scen jest jednak niezamierzony? Bo obserwujemy sobie film z okolic dramatu, paranoidalnego thrillera i czarnej komedii, by potem całość potem wjechała w koleiny akcji, wytyczone - jakże by inaczej - przez pierwszy film, i powtarzając kolejne tropy dojechała tym kursem aż do przewrotnego finału. Gdzie znowu widzimy to samo, ale inaczej, i nawet piosenka ta sama brzmi inaczej. I ja to wszystko naprawdę szanuję, bo szczerze powiedziawszy to właśnie takiej zabawy warstwami rzeczywistości spodziewałem się po kontynuacjach, zwłaszcza po trójce, która jednak ugrzęzła w mesjanistycznym zadęciu.

Wielkim problemem "Zmartwychwstań" jest niestety jednak realizacja. Brak tu tej fantazji, finezji i energii, co w starych filmach. Ktoś złośliwy dodałby pewnie, że testosteronu. Nie ma tu tego rozmachu, co w scenach z dwójki i trójki, nie ma długich ujęć i tego dopracowania bijatyk czy strzelanin, co w całej serii, zawodzi też rwany montaż. I jak zagłębić się w informacjach dotyczących filmu, to wcale to aż tak bardzo nie dziwi, bo zamiast ekipy od wire-fu z Hong Kongu zdano się tym razem na choreografów z Niemiec, którzy nigdy jednak ze scena akcji nie słynęli. Za to stare Matrixy i owszem. Podobnie jak z ciekawej strony plastycznej, zakomponowanych ujęć, czy choćby palety barw, która nadawała tym filmom indywidualny charakter. Wszystkiego tego tu brakuje, momentami nawet sceny zawiewały mi nieco taniochą, choć jednocześnie o efektach specjalnych nie da się powiedzieć złego słowa.

W efekcie czwarta część sagi w pewnych sferach zawodzi, ale całościowo jednak - tak jak wspomniałem - zaskoczyła mnie pozytywnie. Bo to nie jest 'po prostu kontynuacja'. To osobliwy remiks, przeróbka, metanarracja, w której można znowu się doszukiwać znaczeń i odniesień, ale tym razem bardziej zawężonych, bo głównie skupionych na autocytowaniu. Jak choćby Chad, mąż dawnej Trinity, wiodącej 'normalne życie' jako Tiffany. Jej mężem zamiast Andersona nie jest jakiś tam CHAD, tylko Chad Stahelski, dubler Reevesa z trylogii i reżyser Johnów Wicków. Zastąpił jego bohatera tym razem w wirtualnym życiu rodzinnym. I takich mrugnięć okiem na pewno jest więcej, a najłatwiej wychwycić je będzie tym, którzy dobrze przerobiony mają materiał wyjściowy.

I tylko szkoda, że seria nie skręciła w tę stronę te 20 lat temu, tuż po pierwszej części, bo być może mielibyśmy dziś dobrze wspominaną, kultową serię, a nie przełomową część pierwszą, budującą nadzieję dwójkę, zawodzącą oczekiwania trójkę, i czwórkę, która obraca całość w żart. Inteligentny, przewrotny, realizacyjnie nieco nieporadny, ale jednak żart. Co ja zrobię - mnie śmieszy.


Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Matrix. Zmartwychwstania

Matrix. Zmartwychwstania

Premiera: Marzec 2022
Oprawa: DVD, Blue Ray
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-