baner

Recenzja

Bond. Nie czas umierać (film) [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Nie czas umierać
8/10
Bond. Nie czas umierać (film) [recenzja]
8/10
"Nie czas umierać" to dość wyjątkowy film w serii o Bondzie. Nie tylko z tego powodu, że to ostatni film z Danielem Craigiem. Nie tylko z powodu wyjątkowego na serię finału. To Bond niebanalny także z tego powodu, że wcześniej, przez dekady, otrzymywaliśmy pojedyncze, zamknięte przygody agenta 007 wpisujące się w szerszy kontekst walki MI6 z organizacją WIDMO. Tym razem, po 15 latach, zamknięty został pewien spójny cykl, który miał na przestrzeni pięciu filmów swój początek, rozwinięcie i koniec.

Ostatnia odsłona przygód 007 podejmuje wątki znane ze "Spectre". Najpierw, w retrospekcji, obserwujemy osamotniony domek w norweskiej dziczy, w którym dochodzi do morderstwa. Następnie akcja przenosi się do współczesności, w której Brytyjski agent odnalazł szczęście przy boku Madeline, swojej partnerki z poprzedniego filmu. W trakcie spektakularnej potyczki we Włoszech komplikuje się jednak parę spraw - nie tylko narażone zostaje ich życie, ale też podkopane zostaje zaufanie. Rozstają się.

Czas znowu biegnie do przodu, a emerytowany już Bond, wygrzewający się na Jamajce, znowu zostaje wciągnięty w międzynarodową intrygę szpiegowską, która znowu biegnie według utartego schematu, ale z wplecionymi w nią kontrapunktami. MI6 i CIA podążają tropem niebezpiecznej broni biologicznej, a rozwój śledztwa wplata w sprawę Safina, niebezpiecznego bioterrorystę, porzuconą ukochaną Bonda, a także Blofelda, przyszywanego brata, a jednocześnie wroga 007.

Tak jak wspomniałem - film wpisuje się w klasyczny schemat, bo mamy tu to, co zawsze, czyli intrygę, akcję, egzotyczne miejsca i kuszące swoimi wdziękami kobiety. Całość jednak, jako ukoronowanie cyklu z Danielem Craigiem, została wzbogacona o parę elementów. Mamy tu bowiem motywy silnych i niezależnych kobiet, państw Zachodu, które pewne swojej potęgi tracą czujność, czy mierzenia się 007 z własną legendą.

Bo tym, co wyróżnia cały cykl, a także sam ten film, jest pewna kwestia ewolucji. Dawne Bondy były filmami ewoluującymi jako konwencja, czy też koncepcja agenta. Ostatnie pięć filmów to cykl, który przedstawia rozwój i przemianę głównego bohatera - od prostego, tępego narzędzia, przez ulegającego swoim słabościom coraz bardziej wyrafinowanego agenta, po emeryturę, zrozumienie tego, co w życiu najważniejsze i pozbawioną egoizmu dojrzałość, gotowość na największe poświęcenia. I tego nigdy w tej serii nie było.

Jednocześnie mamy więc i dobry samodzielny film, i element bardziej złożonej, kompleksowej całości. Na korzyść obu stron działa tu bardzo wyważona i precyzyjna reżyseria, kapitalna praca kamery (znakomite dłuższe ujęcia scen akcji), jak zawsze świetne efekty specjalne, czy budujące poczucie głębi bohaterów i ich relacji nieustanne autocytowanie - zarówno ostatnich filmów, jak i klasyki. Akcentowana jest sympatia Bonda do Felixa Leitera, pojawiają się i klasyczny Aston Martin z "Goldfingera", i jego nowocześniejszy kuzyn z "W obliczu śmierci", a sama finałowa baza swoim wyglądem i atmosferą nawiązuje do klasycznych projektów autorstwa Kena Adama. Przez film nieustannie przewija się także motyw muzyczny i cytat z tekstu "We have all the time in the world" Armstronga, bardzo przewrotnie zresztą wykorzystany, bo pierwotnie osadzony dawno temu jako romantyczne tło "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości", tymczasem tu romans ma wydźwięk równie gorzki jak niegdyś, co zupełnie inny.

Nigdy nie byłem fanem Bondów z Craigiem, nie podobało mi się ani początkowo realistyczne podejście do konwencji, ani sama kreacja głównego bohatera. Po ostatnim Bondzie częściowo rewiduję zdanie. Daniel Craig w dalszym ciągu jest na dole mojej bondowskiej listy, ale doceniam jego wysiłek w stworzeniu portretu Bonda względnie realistycznego, pozbawionego tego, co w Bondach zawsze lubiłem najbardziej, ale ludzkiego, zmieniającego się, uczącego się na własnych błędach. Emocjonalnego. Wiążącego się z ludźmi głębiej, niż jak niegdyś, gdy szczytem bogactwa emocjonalnego były kolejne partnerki, które zmieniał maksymalnie w połowie filmu. W efekcie - w mojej opinii - na serię z Craigiem powinno się patrzeć jako na całość, i tak też ją oceniać, bo jest tu pewna kompozycja, a oglądanie pojedynczej części daje tylko szczątkowy obraz. W efekcie autorom cyklu udało się stworzyć pewną faktyczną więź bohatera z widzem wykraczającą poza wymiar czysto rozrywkowy, bo przynajmniej mnie finał autentyczne wzruszył.

Jedyną rzeczą, która mnie na prawdę zawiodła, była kwestia dodatków na dysku Blu Ray - nie przypominam sobie z ostatnich lat wydania nowego filmu w tym standardzie, które nie byłoby wzbogacone o absolutnie nic. Tu nie ma nawet trailera.

Mamy więc pewien ewenement w długoletniej historii Bondów, i biorąc pod uwagę pojedynczy film, i całą serię z jednym aktorem. Ten cykl dobiegł końca, ale od czasu historycznych początków z Seanem Connerym świat nigdy tak mocno nie potrzebował Bonda jak teraz. Pokrzepia, że jak obiecano w finałowej liście płac - James Bond powróci.


Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Nie czas umierać

Nie czas umierać

Wydanie: I
Premiera: Marzec 2022
Oprawa: DVD, Blue Ray
Format: 157 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-