baner

Recenzja

Diuna (film) [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Diuna
8/10
Diuna (film) [recenzja]
8/10
Nie ma chyba wątpliwości co do tego, że "Diuna" to jedno z największych kinowych widowisk minionego roku. Roku, warto przypomnieć, roku pandemicznego, trudnego dla kin i filmowców. Działało częściowo na korzyść Denisa Villeneuve, bo mogło się wydawać, że nie miał w swoim segmencie wysokobudżetowego kina SF zbyt dużej konkurencji, ale też z powodu panujących restrykcji na pewno filmowcy musieli się zmierzyć z dodatkowymi wyzwaniami.

A już punkt wyjścia do adaptacji zwiastował przecież ambitne przedsięwzięcie. Oryginalna książka Franka Herberta to ścisła klasyka literatury fantastycznej. Za to kilkupoziomowe i trudne do zaadaptowania dzieło brał się - choć bez powodzenia - Alejandro Jodorowsky. Swoją adaptację dostarczył za to David Lynch, i choć film udało się zrealizować, to dla wielu pozostawiał wiele do życzenia. Powstał też telewizyjny serial. Villeneuve mógł więc spodziewać się, że będzie porównywany nie tylko z książką, ale też innymi adaptacjami, a także jego poprzednimi filmami, wszak jego filmografia z ostatnich lat to pasmo sukcesów.

No i postawił na swoim.

Nowa "Diuna" to produkcja, której jestem w stanie parę rzeczy zarzucić, ale bez wątpienia mamy do czynienia z filmem urzekającym. Oryginalna książka przenosiła czytelnika w daleką przyszłość, gdy ludzkość sięgnęła odległych planet, za to odrzuciła komputery i sztuczną inteligencję. Międzygalaktyczne podróże umożliwia Przyprawa - substancja obecna tylko na tytułowej, piaszczystej planecie, znanej z wyjątkowo trudnych warunków życia. Do wydobywania przyprawy zostaje oddelegowany przez kosmicznego imperatora szlachetny lud Atrydów. Pustynna planeta okaże się jednak dla rodu śmiertelną pułapką, która obróci się jednak przeciwko monarsze, gdy Paul, najmłodszy Atryda, ucieknie z sideł, by kiedyś poprowadzić tubylczy lud Fremenów ku rebelii.

Książka Herberta, metaforyczna, mocno bazująca na historii Bliskiego Wschodu i jego opartych na handlu ropą relacjach z Zachodem, to dzieło ponadczasowe, co zdaje się potwierdzać nawracające zainteresowanie Fabryki Snów. Nowa adaptacja udowadnia, że dopiero teraz filmowcy mają do swojej dyspozycji oddane narzędzia wystarczające, by przenieść tę historię na srebrny ekran. Dzieło Villeneuve'a to film od samego początku olśniewający estetycznie. Na pierwszy plan wychodzi szersza wizja reżysera, który wykuł własną wizualną koncepcję świata z dość oszczędnej w opisy książki, ale mamy tu do czynienia z mnóstwem warstw i niuansów.

To odległa, feudalna, dość surowa przyszłość, odmienna od tego, czym częstuje nas kino czy literatura, i autorom filmu udało się to mocno zaakcentować. Piszę o autorach w liczbie mnogiej, bo co prawda reżyser dbał o wizję, ale nie da się tu nie zauważyć, że otoczył się armią znakomitych artystów i specjalistów. Pierwszorzędną robotę zrobili tu artyści koncepcyjni, osoby odpowiedzialne za scenografię, kostiumy, fantastyczną pracę kamery, montaż czy efekty specjalne. Zadbano o pasujące do świata sekwencje walk. Spójność całości zapewnił ostatecznie sam Villeneuve, doglądający procesu na niemal każdym poziomie.

Jego "Diuna" to dzieło przemyślane i dopieszczone, bo niemal każdy kadr robi wrażenie kompozycją, gradacją kolorów czy grą kontrastów światła i cienia. Obrazy hipnotyzują i ciągną ten film, który jednak - i tu przechodzę do zastrzeżeń - bardziej broni się jako wizja świata, a także estetyczne szaleństwo, na który studio nie szczędziło budżetu, niż konkretna opowieść. Film trwa ponad dwie i pół godziny, czyli nieco dłużej niż adaptacja Lyncha, choć jednocześnie jest to tylko pierwsza połowa historii - Villeneuve podzielił oryginalną książkę na pół, urywając fabułę w kluczowym momencie, będącej w zasadzie zawiązaniem akcji, gdy główny bohater ma przejść przemianę, przyjąć rolę tego, który narzuca zasady, a nie jest bezwolnym obserwatorem, a sama opowieść ma nabrać dynamiki. Pierwsza połowa tej historii pełni raczej rolę bardzo długiej i rozbudowanej ekspozycji, gdy Herbert przedstawiał wysokie rody odległej przyszłości, nakreślić intrygi, zasugerować dalsze, kluczowe losy przepowiedniami. I właśnie w tym momencie Villeneuve urywa narrację, mówi ustami jednej z postaci, że to dopiero początek, po czym puszcza widzowi listę płac.

Całość jest śliczna i hipnotyczna między innymi poprzez to nieśpieszne tempo, bo film zdaje się skupiać bardziej na kreacji świata i zarysowaniu kontekstu, niż na wrzuceniu widza w biegu w sam środek intryg feudalnych rodów przyszłości. Mam jednocześnie wrażenie, że dość złożona wizja Herberta, pełna różnych wątków (politycznych, ekonomicznych, antropologicznych czy technologicznych) została oddana wiernie i z pietyzmem, ale widz nieobeznany z pierwowzorem może momentami czuć się nieco zagubiony. Zwodnicza też może się okazać dla niego sama fabuła, która pierwotnie zdaje się koncentrować na pozycji Atrydów i na księciu Leto, rozgrywającym przyszłość nie tylko swoją, ale też rodziny i całego rodu, by w połowie zrobić woltę, i pójść w zupełnie innym kierunku. Główny bohater, któremu ma kibicować w tym widowisku widz, jest więc nieco nieoczywisty, choć być może po prostu ja za bardzo wątpię w masowego widza.

Mówiąc o edycji przeznaczonej do kina domowego, warto też wspomnieć o zgromadzonych na płycie Blu-Ray dodatkach. Co prawda w ich kompozycję w menu wkradł się mały nieporządek, bo niektóre materiały się dublują, ale otrzymujemy wartą uwagi przepustkę za kulisy. Ekipa Villeneuve'a nie tylko mówi o procesie produkcji, czy rozpatruje konkretne sceny, ale też tłumaczy widzowi (który, cóż, może być nieobeznany z pierwowzorem) niuanse związane z rozgrywką Imperatora, Atrydów, Harkonnenów i sióstr Bene Gesserit. Znam tło tej historii, a oglądałem te dodatki z zaciekawieniem, któremu towarzyszyło rosnące uznanie wobec realizatorów tego przedsięwzięcia.

Pomimo moich dość subiektywnych zastrzeżeń uważam "Diunę" za film imponujący, choć być może zbyt głęboko przemyślany i wykalkulowany. Produkcja poraża wizualnie, a pięknym obrazom towarzyszy idąca z nimi w parze magnetyczna muzyka i kapitalne kreacje aktorskie. Jednocześnie w tym wszystkim, przy aż takim rozciągnięciu dzieła, zabrakło mi nieco emocji. Czułem je w paru kluczowych scenach (ostatnia rozmowa Leto i Jessiki, starcie Duncana z Sardaukarami czy wizje Paula), ale całościowo oglądałem film niemal beznamiętnie, choć jednocześnie w zachwycie względem oprawy. Liczę na to, że druga część porwie mnie bardziej, i na niej ta saga się nie zakończy, bo w końcu Herbert napisał całą serię. Biorąc pod uwagę zaangażowanie marketingowców i reakcję publiczności, to typuję, że jest na to spora szansa. "Diuna" ma bowiem szansę stać się w tej dekadzie dla kina tym, czym był "Władca Pierścieni" te dwie dekady temu - cyklem olśniewających widowisk dla publiczności, a jednocześnie maszynką do produkcji pieniędzy dla studia. Kapitalizm syty, głód estetycznych doznań nakarmiony, fani pierwowzoru w zachwycie. Wszyscy zadowoleni.



Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Diuna

Diuna

Premiera: Styczeń 2022
Seria: Diuna
Stron: 141 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-