baner

Recenzja

Cry Macho Eastwooda [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Cry Macho
4/10
Cry Macho Eastwooda [recenzja]
4/10
Najnowszy film Clinta Eastwooda, tegoroczny "Cry Macho" to nie tyle kinowa produkcja, co wydarzenie. Mamy bowiem do czynienia z dość przeciętnym seansem, ale jednocześnie mocno zaprawionym skoncentrowaną nostalgią, która może, ale nie musi uprzyjemnić oglądanie. Po raz pierwszy bowiem od trzech dekad gwiazdor westernów założył kapelusz, po czym wsiadł na konia, co może wywołać u niektórych fanów spore emocje. Niestety nic więcej ten ikoniczny obrazek nie dostarcza.

Pisząc o Eastwoodzie, mam bowiem do czynienia nie tylko z charakterystycznym i uwielbianym aktorem, ze sprawnym reżyserem i oszczędnym producentem o sporym wyczuciu. Eastwood dziś to także ikona kina, kultury popularnej, przez połowę minionego wieku symbol szorstkiej męskości, twardzielstwa. Na koniec życia, z ponad dziewięćdziesiątką na karku, ikona wzięła na warsztat czekającą od dawna na ekranizację książkę, i zrobiła post-western, będący jednocześnie przypowieścią i komentarzem do tego, kim jest, bądź był on sam przez dekady, oraz co symbolizował.

Zasadniczym problemem filmu jest jego podstawowa płaszczyzna, główna treść, bo otrzymaliśmy opowieść drogi o byłej gwieździe rodeo (a więc - jak by nie patrzeć - kowboju), która podejmuje się próby przeszmuglowania do ojca przez granicę zbuntowanego nastolatka. Wspólna podróż zbliża ich obu, tonuje agresję chłopaka, przypomina staruszkowi o złamanym sercu, o cieple domowego ogniska. Zmienia ich obu, a jednocześnie staje się przyczynkiem do dialogu o tym, co oznacza bycie silnym, męskim, i co w życiu jest ważne. I jest to nijakie.

Eastwood po raz kolejny (po "Gran Torino" czy po "Przemytniku") rozlicza się z pewnym aspektem swojej osoby i kariery, tym razem wziął na warsztat to, co wielu przez dekady krytykowało. No i biorąc pod uwagę styl życia aktora i reżysera, który aż do starości unikał zobowiązań, traktował liczne kobiety przedmiotowo, a partnerów instrumentalnie, trudno mi w ten jego metakomentarz emerytowanego neofity w pełni uwierzyć. Eastwood zrywa bowiem z wizerunkiem, który przez lata kreował, w momencie, gdy z powodu wieku, wysuszony i poruszający się z trudem, sam się już w jego ramach nie mieści.

Odjechałem w dygresję o poziomie meta, który jest tu w istocie najważniejszy, ale ominąłem w końcu komentarz do podstawowej płaszczyzny filmu, tego spoiwa, które jest zwyczajnie miałkie. Historia się ciągnie, nieco nudzi, niewiele się tu dzieje. Relacja głównego bohatera, Mike'a Milo z nastolatkiem, była dla mnie nieco papierowa, podobnie jak większość bohaterów, których kreacje momentami zawiewały sztucznością. Naprawdę dobrze wypada tu chyba tylko Natalia Traven w roli meksykańskiej restauratorki, która kradnie sceny, nie mówiąc ani słowa po angielsku. Być może właśnie w tym rzecz, bo jest ona w swojej kreacji autentyczna i naturalna, a podstawowym problemem filmu pozostaje scenariusz, który ledwie się trzyma na szwach zwrotów akcji i rozłazi na nijakich dialogach. Bronią się tu głównie ujęcia fantastycznej scenerii i muzyka.

Otrzymaliśmy historię, która, nie jestem pewien, do kogo jest zaadresowana. Czy to przypowieść do młodzieży, która szuka swojej drogi? Czy ostrzeżenie dla tej starszej widowni, która może postępuje wbrew sobie, ale ma wciąż czas na naprawienie pewnych błędów? Nie wiem, być może to film powstały z pewnej potrzeby serca, którym Eastwood na starość chce nieco się wybielić, pokazać, że stara się zrehabilitować? Trudno mi odpowiedzieć, ale widz nie zapamięta z tego filmu raczej dużo ponad to, że ikona westernów prawdopodobnie po raz ostatni założyła kapelusz i dosiadła rumaka. I oby już więcej nie musiała nic ani sobie, ani nikomu innemu udowadniać.


Autor recenzji jest redaktorem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Cry Macho

Cry Macho

Premiera: Grudzień 2021
Oprawa: DVD, Blue Ray
Stron: 100 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-