baner

Recenzja

Nie do końca udany powrót legendy

Przemysław Pawełek recenzuje Mortal Kombat
6/10
Nie do końca udany powrót legendy
6/10
Nowe "Mortal Kombat" to nie jest po prostu adaptacja gry komputerowej.

Mamy do czynienia z ekranizacją jednego z najmocniejszych tytułów lat 90. XX wieku, który przyniósł pewien przełom w generowaniu grafiki, szokował media głównego nurtu poziomem przemocy. „Mortal Kombat” udało się także przekuć na prężną markę, reagującą na ewolucję rynku, obecną na komputerach i konsolach do dziś. Bohaterowie z tego świata stawali nawet w szranki z postaciami zaludniającymi uniwersum DC.

Co istotne - "Mortal Kombat" to jedna z pierwszych gier, które doczekały się ekranizacji, w dodatku adaptacja sprzed ćwierćwiecza do dziś traktowana jest jako jeden z najbardziej udanych przykładów przełożenia cyfrowej rozrywki na celuloidową taśmę. Recepta była prosta - filmowcy potraktowali materiał źródłowy ze sporym szacunkiem, ale już sama kinowa opowieść o starciu ziemskich wojowników z zaświatami poprowadzona była z konkretną dozą autodystansu. Dodatkowo starcia wyróżniały się na tle zachodniego kina kopanego poziomem wykonania i dynamiką, a muzyka elektroniczna i metalowa towarzyszące walkom dodały całości pazura. Kluczowa była jednak prostota - historia kręciła się po prostu dokoła tytułowego pojedynku z gry, stylizowanego na ten z "Wejścia Smoka". Niestety, część druga odeszła od tego wzorca i popełniała kilka błędów, a marka - dalej obecna w telewizji czy na nośnikach kina domowego - nie powtórzyła nigdy sukcesu kinowej premiery cyklu.

Po kilku próbach reanimacji filmowej serii, fani gier w końcu otrzymali tytuł, który utrzymuje pewien poziom i pewne rzeczy robi dość spektakularnie, ale niestety powiela też parę błędów nieudanej kontynuacji.

Już na początku rzuca się w oczy, że autorzy zanurzają widza w swojej, a nie kanonicznej wersji świata Mortal Kombat, przez co pewnie część fanów gry dostała spazmów. Sam przyjmuję pewne zmiany z dobrodziejstwem inwentarza, bo w końcu na tym polega adaptowanie, a co ciekawe - autorzy filmu odrobili tu pracę domową, co i rusz mrugając okiem do fanów dosłownymi cytatami czy nawiązaniami.

Istotniejsze jednak było eksperymentowanie z fabułą, bo turniej mający rozstrzygnąć losy wszechświata jest tu w zasadzie tłem rodzinnego dramatu i zemsty za krzywdy wyrządzone pokolenia temu. Samo w sobie nie jest to złe - choć odeszło od klasycznej formuły turnieju - bo na warsztat wzięto dość ciekawy antagonizm pomiędzy zamaskowanymi zabójcami Sub Zero i Skorpionem. Tylko że nie do końca jest to opowieść o nich. Na pierwszy plan wysuwa się bowiem spadkobierca drugiego z wojowników, który nie tylko nie pojawił się dotąd w żadnej grze, ale i jest postacią zwyczajnie tak nijaką, że po obejrzeniu filmu trudno mi sobie przypomnieć, jak się jego główny bohater nazywał.

Fabuła została więc jak na mój gust nadmiernie skomplikowana, choć dramaturgii i tak za dobrze nie buduje, w dodatku wszystko jest podane śmiertelnie poważnie, co tylko czasem ratuje jeden z bohaterów, wyraźnie napisany tak, by dodać nieco deficytowego luzu. Sama opowieść rozwija się też stosunkowo powolnie - pierwsza filmowa adaptacja gry w szybki, 'komiksowy' sposób przedstawiała bohaterów, by od razu przenieść ich na tajemniczą wyspę, gdzie zaczynały się walki. Tu do kluczowych starć dochodzi w ostatnim akcie, a pierwsze dwa to powolna ekspozycja.

Jednocześnie nie jest to film złożony z samych wad. Od razu można zauważyć parę co najmniej trafnych decyzji obsadowych, zwłaszcza w kwestii aktorów o azjatyckim rodowodzie. To także sprawna realizacja, solidna strona wizualna i - co najważniejsze - porządne oraz dynamiczne walki. Bohaterowie gry reprezentowali sobą różne style i korzystali z różnych technik, i tak samo jest w filmie: Sonia Blade walczy jak na osobę o militarnym backgroundzie przystało, Scorpion sięga po uzbrojenie wojowników ninja, a Kung Lao efekciarsko korzysta z tradycyjnych chińskich stylów walki na równi ze swoim złowrogim kapeluszem. Walki są zajadłe, brutalne, a jak na kino amerykańskie - przygotowane solidnie na poziomie choreografii, pracy kamery i montażu. Świetnym otwarciem filmu jest zresztą prolog, w trakcie którego krwawa walka rozgrywa się na japońskiej prowincji z epoki feudalnej.

Niestety - nie cały film trzyma ten poziom. Części bohaterów zwyczajnie brak charakteru i indywidualności, od protagonisty poczynając. Choćby Liu Kang, postać kluczowa dla serii, tu jest po prostu mądrzącym się gościem rzucającym ognistymi kulami. Na szkodę dla starć działa też przedstawianie w filmie kilku walk w sposób równoległy, toczą się równocześnie, co zwykle szkodzi budowaniu napięcia.

Reset serii wywołał nieco chłodną reakcję fanów, choć w mojej opinii nie jest to film zły. Nie do końca może się bronić w oczach sympatyków gry, bo poczyna sobie z jej światem w sposób dość śmiały. Poza tym to nawet niezły, choć momentami nadmiernie poważny i jednocześnie głupawy film akcji. Nie jest to jednak na pewno film formatu pierwszej kinowej części, która dla zachodniego kina kopanego (a także adaptacji gier) stworzyła nowy standard, stała się pewną cezurą. Nowa adaptacja nie przekracza żadnych granic. Zamiast tego po prostu się dość pokracznie mieści w tych ramach, które wykuto ćwierć wieku temu.


Autor recenzji jest dziennikarzem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Mortal Kombat

Mortal Kombat

Premiera: Wrzesień 2021
Seria: Mortal Kombat
Oprawa: DVD, Blue Ray
Stron: 105 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-