baner

Recenzja

Koncentrat pustyni

Tomasz Kleszcz recenzuje Diuna #01
7/10
Koncentrat pustyni
7/10
Zbliża się film. Więc i na komiks przyszedł czas. Diuna należy do tego gatunku dzieł, które prawdopodobnie będzie eksploatowane w różny sposób do końca istnienia ludzkości. Jeśli tylko robione to będzie dobrze, absolutnie jestem za.

Dziś trudno wyobrazić sobie, że konsument chociaż odrobinę zaznajomiony z najszerzej pojętą literaturą SF mógłby nie słyszeć o Diunie. Klasyka gatunku, niezwykłe i warte poznania dzieło, jest czymś bardzo oryginalnym i niepodlegającym upływowi czasu. Pustynna planeta, melanż, czerwie, niezwykła terminologia, cały wszechświat skonstruowany na nowo... rozmach Herbertowskiej wizji może przyprawić o zawrót głowy nawet współcześnie, chociaż konkurencja jest znacznie większa niż w latach, kiedy autor tworzył swoje wiekopomne dzieło. Ale nie tylko fizyka świata przedstawionego w cyklu powieści jest tak niezwykła. Równie istotnym - a może nawet ważniejszych - elementem jest sposób pisania autora i uchwycenie przez niego subtelnych, rzadko osiągalnych zjawisk umysłowych i mentalnych, którym podlega niezwykle bogaty wachlarz postaci występujących w tej sadze.

Trzeba dodać, że Diuna nie od razu odniosła sukces. Herbertowi ciężko znaleźć było wydawcę. Z perspektywy czasu wydaje się to niewiarygodne, a jednak. Bo trzeba dodać, że nie jest to książka najłatwiejsza w odbiorze. Kwieciste opisy, językowe zawiłości, rozwlekła narracja oraz olbrzymia ilość wątków, podtekstów i specyficzny styl pisarski nie muszą każdemu odpowiadać. O Diunie jednak napisano już dość, a to tekst dotyczący komiksu, jaki do polskiego czytelnika trafił dzięki wydawnictwu Rebis. Tak naprawdę bardzo trudno wyobrazić sobie, że ktoś sięgnie po komiks, nie czytając wcześniej przynajmniej pierwszego tomu oryginalnej serii Franka Herberta. A jest to rzecz istotna. A dlaczego, postaram się odpowiedzieć poniżej.

Stworzenie komiksu na bazie obszernej, pełnej rozmachu i zawierającej setki gęsto zapisanych stron książki to nie lada trudne zadanie. Scenarzysta musi podjąć decyzję, z czego zrezygnować? W jaki sposób skondensować słowo pisane do powieści graficznej, która jest znacznie skromniejszą objętościowo? Jak zbudować charaktery postaci i klimat, który za pomocą słowa buduje w sposób bardzo plastyczny autor książki? Trzeba iść na pewne kompromisy. Na dużo kompromisów. Adaptacją zajął się syn, czyli Brian Herbert, który spuściznę po ojcu wykorzystał dobrze, pisząc i wciąż rozwijając odziedziczony cykl. Komiks został pozbawiony większości niuansów i magii, jaką Frankowi Herbertowi udało się nakreślić w powieści. Nie ma mowy o wielowarstwowej narracji, rozwlekaniu motywów, którymi kierują się postaci na wielostronicowe rozdziały. Na subtelną grę psychologiczną, jaka rozgrywa się między najważniejszymi postaciami, wreszcie na pełne ukazanie delikatnej siatki zależności, intryg i niuansów, z której misternie spleciony jest cały, żywy wszechświat z pustynną planetą w centrum. Pod tym względem komiks jest o wiele uboższy niż książka i nic tego nie zmieni.

Ale, po odłożeniu na półkę album pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenia, ponieważ to naprawdę świetna publikacja. Autorom udało się oddać bogactwo elementów, jakie powołał do życia kultowy autor. Owszem, skupili się głównie na "twardych" wydarzeniach i przebiegu akcji, ale wyszło to naprawdę przyzwoicie. Dzięki wielu rodzajom dymków narracyjnych częściowo udało się również dodać nieco głębi do postaci, które w komiksie nie miałyby inaczej miejsca na rozwinięcie. Skondensowana akcja sprawia, że album czyta się dobrze, a przeciwnicy rozległych fabularyzowanych opisów, rozlewających się na wielostronicowe potoki słów będą mogli odetchnąć z ulgą. W ten sposób niejako zniwelowano jedną z największych bolączek powieści, czyli - podnoszony przez wielu zarzut - nadmiernie rozwleczonej treści. Komiks można spokojnie czytać bez zapoznania się książką. Nie będziemy jednak w stanie docenić wtedy głębi przedstawionej historii.

Początkowo warstwa graficzna wydała mi się nieco rozczarowująca jak na tak znamienity projekt. Z każdą kolejną stronicą jednak zmieniałem podejście i teraz muszę stwierdzić, że oprawa wizualna stoi na całkowicie przyzwoitym (chociaż nie wybitnym) poziomie. Projekty charakterystycznych obiektów, jak ornitoptery, żniwiarki czy czerwie spełniają swoje zadanie. Nieco gorzej jest z postaciami. Lady Jessica wygląda bardzo infantylnie, baron Harkonnen na pewno zbyt przeciętnie... ogólnie widać dużą zachowawczość. Na plus zaliczyć trzeba przyjemne, klimatyczne kolory. Wyobrażam sobie, jak ten tytuł mógłby wyglądać w rękach Esada Ribicia chociażby...

Konwersja ponad trzystu stron powieści na komiks [tom pierwszy to mniej więcej połowa książki] o objętości zaledwie 160 stron to dzieło karkołomne, które autorom w dużym stopniu udało się zrealizować. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z odchudzoną i nieco uproszczoną wersją Diuny, co ma dobre i złe strony. Jest to na pewno pozycja warta uwagi, dostarczająca frajdy.

Opublikowano:



Diuna #01

Diuna #01

Scenariusz: Frank Herbert, Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Rysunki: Raul Allen, Patricia Martin
Wydanie: I
Data wydania: Czerwiec 2021
Seria: Diuna
Tłumaczenie: Marek Marszał, Andrzej Jankowski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Stron: 176
Cena: 59,90 zł
Wydawnictwo: Rebis
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-