baner

Artykuł

„Niewidzialna republika” i „ElfQuest” od Wydawnictwa Amber, czyli jak nie wydawać komiksów w 2020 roku

Jan Sławiński
Na komiksowy rynek wraca Wydawnictwo Amber, które w latach 2002-2004 odpowiadało za polskie edycje komiksów ze świata „Gwiezdnych Wojen” i kilka niedokończonych serii frankofońskich. W międzyczasie wypuściło na księgarskie półki komiksy na licencji „Hobbita” i „Gry o tron”, które jednak przeszły bez echa i dziś walają się po składach Tanich Książek. Teraz Amber przedstawia polskiemu czytelnikowi dwa albumy potencjalnie skazane na sukces – „Niewidzialną republikę” z wydawnictwa Image Comics oraz „ElfQuest” z Dark Horse’a. Czy oficyna wyciągnęła wioski z popełnionych w przeszłości błędów?



„Niewidzialna republika” to polityczne science-fiction. Jest rok 2843, a rasa ludzka skolonizowała obce planety. Akcja osadzona na odległym od Ziemi księżycu Aalon rozgrywa się dwutorowo – śledzimy poczynania niepokornego dziennikarza, który trafia na pamiętnik tajemniczej kobiety. Opisane w nim losy mogą rzucić nowe światło na przeszłość byłego dyktatora, a tym samym zmienić obowiązującą polityczną narrację. Oczywiście, gdy tylko informacje o istnieniu pamiętnika wychodzą na jaw, staje się on bardzo pożądanym materiałem, a jego posiadacz będzie musiał walczyć o życie i możliwość pokazania go światu.

Problem z „Niewidzialną republiką” autorstwa Gabriela Hardmana (scenariusz, rysunki) i Corinny Bechko (scenariusz) jest taki, że mimo że bardzo chce zaskakiwać, to nie zaskakuje. Jasne, wykreowany świat i wizja przyszłości mają solidne podstawy, ale zarówno bohaterowie, jak i sama fabuła (jej przebieg) są nakreśleni bez większej dozy oryginalności. Motywacje postaci łatwo rozszyfrować, a zwroty akcji są dość przewidywalne. Szkoda, że autorzy opowiadają w gruncie rzeczy sztampową fabułę i posługują się bohaterami bez charyzmy, bo rzecz zaczyna się całkiem ciekawie. Również wątek polityczny, napędzający całą historię, wydaje mi się jak na razie wygodnym wytrychem. Momentami drażni nagromadzenie dialogów (zwłaszcza w scenach akcji, gdzie – mogłoby się wydawać – trzeba działać, a nie gadać). Cliffhanger na koniec jest oczywisty i niespecjalnie zachęca, by sięgnąć po dalsze tomy.

Wielka szkoda, że „Niewidzialna republika” okazała się tak oczywistym czytadłem, bo w zapowiedziach album prezentował się naprawdę zachęcająco. Inna sprawa, że zarówno wybór tego tytułu, jak i warstwa edytorska wydania pozostają kwestiami dyskusyjnymi. Czemu Amber zdecydował się na wydanie komiks, który urwał się po 15 zeszytach, choć cała historia została zaplanowana na 50? Dlaczego Amber nie wyciągnął wniosków ze swojej przygody z wydawaniem komiksów w latach 2002-2004 i powtarza te same błędy? Od strony edytorskiej album prezentuje się naprawdę kiepsko. Główny problem to teksty, które są źle dopasowane do dymków (część z nich ledwo się w dymkach mieści; część ma aż za dużo miejsca – np. dolna część przestrzeni pozostaje pusta; część wypowiedzi bohaterów zajmuje dwa dymki zamiast jednego itd.). Można mieć zastrzeżenia do tłumaczenia i obróbki graficznej. Dawno nie widziałem tak zmasakrowanego komiksu – najgorsze jest to, że te błędy zwyczajnie utrudniają lekturę.



Nieco lepiej jest w „ElfQuest”, choć i tam niekiedy dymki wydają się zbyt małe. Zresztą sama historia – epickie fantasy o elfach wygnanych z rodzinnych stron, oszukanych przez trolle i trafiających na pustynię, gdzie żyją inne plemiona elfów – jest dość przegadana, więc ewentualne mankamenty szybko rzucają się w oczy. Kto lubi klasyczne fantasy, ten pewnie się tu odnajdzie, jednak mnie męczyła narracyjna maniera, która kojarzyła mi się komiksowymi adaptacjami literatury. Teksty narratora często opisują to, co widzimy w obrazach, a dochodzi do tego patetyczny styl wypowiedzi, który ma podkreślić epickość prezentowanych w albumie przygód. Tym nie brakuje dramatycznej akcji, bohaterskich poświęceń i wielkich uczuć – dzieje się naprawdę dużo i jeśli chodzi o nagromadzenie wydarzeń, to naprawdę nie można narzekać na brak różnorodności. Cóż z tego, jeśli przez cały czas nie mogłem pozbyć się wrażenia, że obcuję z fanfikiem – tworem powstałym z fanowskiej miłości, z tego powodu też urokliwym, ale pozbawionym pożądanej szczypty profesjonalizmu. We wstępie do albumu możemy przeczytać, że „ElfQuest” to „najdłuższa, niezależna seria komiksowa w Ameryce” – jeśli to prawda, to można mieć nadzieję, że autorzy – Wendy Pini i Richard Pini – rozwinęli swoje umiejętności wraz z publikacją kolejnych tomów. Bo cykl ten zdecydowanie ma potencjał, ale pierwszy tom nie potrafi go w pełni wykorzystać.

Powrót wydawnictwa Amber do wydawania komiksów to na razie dość bolesne potknięcie. Mimo że wybrane tytuły to porządna rozrywka, która z pewnością znajdzie swoich fanów, to warstwa edytorska, duże opóźnienie premier obu komiksów, a także fakt, że historia prezentowana w „Niewidzialnej republice” urywa się po 15 zeszytach (czyli trzech polskich tomach) sprawiają, że trudno traktować te propozycje poważnie. Wielu kolekcjonerów chętniej sięgnie po oryginalne wydania, niż zapłaci za "półprodukty", które nie spełniają obecnych standardów rynku wydawniczego.

Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-