Recenzja
Śladami Bruce'a
Przemysław Pawełek recenzuje Wojownik. Sezon 1Pierwszy sezon krótkiej, dziesięcioodcinkowej serii z Cinemaxu trafił niedawno na DVD, co jest bardzo dobrą okazją do przypomnienia o tym specyficznym tytule. Serial oparty został na zapiskach Bruce'a Lee z czasów, nim podążył w poszukiwaniu sukcesu do Hong Kongu. Warto przypomnieć legendę Hollywood, według której Lee, w swoim czasie grający pomocnika serialowego "Zielonego Szerszenia", wpadł na autorski pomysł serialu o Chińczyku-tułaczu na Dzikim Zachodzie. Serial doszedł do skutku, ale bez Lee w obsadzie, a rozgoryczony aktor wrócił do rodzimego Hong Kongu, gdzie pracował nad karierą na własnych, a nie amerykańskich zasadach.
"Wojownik" to ambitna próba stworzenia serialu opartego na pomyśle Bruce'a Lee sprzed niemal półwiecza. Ah Sahm, chiński mistrz sztuk walki, przybywa do XIX-wiecznego San Francisco, by pomóc siostrze. Szybko jednak wplątuje się w gangsterskie rozgrywki w Chinatown i wszystko wskazuje na to, że to jemu bardziej przydałaby się pomoc.
Choć akcja większości odcinków rozgrywa się w chińskiej dzielnicy, a bohaterowie posługują się w starciach własnymi kończynami zamiast rewolwerów, to "Wojownik" jest niemal klasycznym westernem. Chinatown to praktycznie niemalże miasto w mieście, i jest to oczywiście miasto bezprawia. Są konkurujące ze sobą, ale utrzymane w stanie kruchej stabilności gangi, honor łotrów, saloony pełne szlachetnych, ale i zdeterminowanych dziwek, pomniejsze opryszki, a zamiast szeryfów - skorumpowana policja. Jest też oczywiście klasyczny i dla westernu, i dla historii amerykańskich Chińczyków wątek kolei, jest pyszałkowaty burmistrz rozgrywany politycznie przez swojego zastępcę.
"Wojownik" wciąga swoim światem na paru poziomach. Opowieść zaczyna się jak klasyczna historia o lojalności, zobowiązaniach i rodzinie, by szybko odpłynąć w stronę gangsterskiej opowieści, gdzie jest miejsce i na romanse, i na zmieniające się, ale stawiające bohaterów w trudnych sytuacjach sojusze. Jest stylistyczna zabawa w western w chińskiej dzielnicy (nie licząc znakomitego odcinka, gdzie bohaterowie faktycznie trafiają na Dziki Zachód). Film zrealizowano w porządny sposób - zadbano o scenografię, kostiumy i wiarygodnych aktorów, którzy sprawdzą się w scenach akcji.
"Wojownik" ma zresztą jedne z najlepszych potyczek wręcz, jakie dała nam telewizja. Andrew Koji w roli Ah Sahma ma smutne, ale i zdeterminowane spojrzenie Toma Hardy'ego, za to jego ruchy, gesty i ciosy w czytelny sposób nawiązują do dziedzictwa Bruce'a Lee. Równie dobrze wypada znany z filmu "Raid" Joe Taslim, który uprawia mniej finezyjną, bardziej siłową wersję chińskich sztuk walki, ale którego postać przypomina dla odmiany pewną charyzmę i zadziorność Bruce'a Lee.
Serial Cinemaxu nie jest oczywiście pozbawiony wad. Momentami scenariuszowi i interakcjom pomiędzy bohaterami brak nieco finezji, a aluzje do współczesnej Ameryki są nadto łopatologiczne, ale nie psuje to zabawy, bo dialogom nie brakuje celnych tekstów, a XIX-wieczne Chinatown sprawdza się jako parabola USA ery Trumpa. Wątki związane z rynkiem pracy, dyskryminacją i emigrantami są najwyraźniej dla tego kraju ponadczasowe, a "Wojownik" nie przesadza z moralizatorstwem, bo nie zapomina, że jest serialem rozrywkowym, gdzie bohaterowie mają się efekciarsko okładać pięściami. I to właśnie robią
Autor recenzji jest dziennikarzem Polskiego Radia.
Opublikowano:
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-