baner

Recenzja

Transformacja!

Krzysztof Tymczyński recenzuje Mighty Morphin Power Rangers. Rok pierwszy
7/10
Transformacja!
7/10
Dzień dobry. Nazywam się Krzysztof i mam 31 lat. No dobra, prawie 32. Power Rangers poznałem, mając 6 lat, dzięki niemieckiej telewizji RTL i z miejsca się zakochałem. Ten trudny i naznaczony licznymi rozstaniami związek trwa do dnia dzisiejszego, a wydawnictwo Egmont sprawy nie ułatwia.

Latka mijają, a Smokozord nadal jest najlepszym zordem ever. Nawet z tym nie handlujcie. Cóż może być bowiem lepszego, od potężnej, mechanicznej Godzili sterowanej za pomocą fleta poprzecznego? I nikt mi nie wmówi, że pojawiła się jakakolwiek seria lepsza od ”In Space”. No nie dacie rady. Co? To miał być tekst o komiksie? A, ok. Już wracam na ziemię. No więc mamy końcówkę roku 2015 i wydawnictwo Boom Studios! ogłasza, że przejmuje licencję na wydawanie komiksów z marki ”Power Rangers” oraz z miejsca ogłasza start serii ongoing autorstwa Kyle’a Higginsa (”Nightwing”) i snuje plany na przyszłość. Podchodziłem wtedy do tych rewelacji z olbrzymim dystansem, ponieważ dotychczasowa, komiksowa kariera tej marki do najlepszych nie należała. Seria z Marvela, której fragment zresztą wydał w Polsce dawno temu TM-Semic, była bardzo słaba, podobnie jak wcześniejsza inkarnacja z Hamilton Comics, zaś podejście Image pozwolę sobie pominąć milczeniem. W ciągu ostatnich 25 lat licencja na ten tytuł skakała sobie dwunastoma (!) wydawcami i do czasu przejęcia przez Boom, totalnie nigdzie nie osiągnęła żadnego znaczącego sukcesu. Bez żalu zatem odpuściłem wówczas kupowanie nowej serii, a gdy przygnieciony bardzo pozytywnymi recenzjami postanowiłem zmienić zdanie, na rynku było już bodaj sześć wydań zbiorczych, zaś zasobność portfela kazała wrzucić komiksy te na listę ”może kiedyś”. I w końcu cztery lata później, totalnie dla mnie niespodziewanie, ”Mighty Morphin Power Rangers” zostaje zapowiedziane w Polsce przez wydawnictwo Egmont.

Chyba wszyscy to kojarzycie, prawda? Grupka nastolatków o wyjątkowych zdolnościach staje się Power Rangers. Walczą ze złą Ritą Odrazą, a w zasadzie z nasyłanymi przez nią potworami. Każdorazowo wygląda to tak samo – najpierw walka, potwór przegrywa, zostaje powiększony, wojownicy wzywają swoje Zordy (takie roboty), formują Megazorda i pokonują stwora. Ta zasada już od blisko 30 lat nie zmieniła się ani trochę, pomimo tego iż co roku dostajemy kolejne inkarnacje serialowych losów Power Rangers. Wydany przez Egmont komiks przedstawia nam alternatywne wydarzenia osadzone w pewnym momencie pierwszego sezonu serialu. W nim Rita tworzy szóstego Rangera, który ostatecznie wyzwala się z jej kontroli i dołącza do tych dobrych. Komiks zaczyna się właśnie w tym momencie. Tommy Oliver jest już wolny. Ale czy aby na pewno? Co rusz nawiedzają go widma Rity, a on sam nie czuje się przez to pewnie jako Ranger. Jest porywczy, nerwowy i zaczyna się mylić, co nie uchodzi uwadze reszcie ekipy i doprowadza do tarć zwłaszcza pomiędzy Tommym a Jasonem i Zackiem. Rita próbuje wykorzystać sytuacje i nasyła na Angel Grove najgroźniejszego potwora, z jakim dotąd przyszło się mierzyć wojownikom. W tle zaś pojawia się tajemniczy Lord Drakkon.

Największą zaletą i zarazem zaskoczeniem podczas lektury pierwszego tomu ”Mighty Morphin Power Rangers” było dla mnie to, że Kyle Higgins idealnie zmiksował wszystko to, z czego marka ta jest najbardziej znana oraz znacznie dojrzalsze podejście do postaci i relacji między nimi. Są więc tu potwory, moi ukochani Kitowcy czy walki na zordy, ale obok tego otrzymujemy bohaterów z pogłębionym charakterem, sensowny ciąg wydarzeń (a co jak co, ale serial z tego raczej nie słynął) oraz intrygującą historię. Nawet takie drobnostki, jak scena we wnętrzu Smokozorda czy uczynienie z Mięśniaka i Czachy stosunkowo popularnych YouTuberów, potrafiły ucieszyć oraz okazywać się po prostu kolejnym elementem pasującym do całości. To jest wręcz niesamowite, że wystarczyło tak niewiele, by ostatecznie zaoferować czytelnikom jedną ze zdecydowanie najlepszych pozycji superhero, z jakimi ostatnio obcowałem. Jednocześnie nie ma co się oszukiwać - ”Mighty Morphin Power Rangers” sprawdza się jako bardzo solidna historia z trykociarkami, ale nic ponadto. Nie należy więc oczekiwać po tym tomie opowieści, która na zawsze odmieni Wasze postrzeganie sztuki komiksu. Niemniej bardzo mocno doceniam wysiłek oraz pomysłowość Kyle’a Higginsa i innych scenarzystów, którzy okazjonalnie go wspierali.

Jak dla mnie rysunkowo ”Mighty Morphin Power Rangers” jest średniakiem. Najwięcej udziela się tu Hendry Prasetya, który dysponuje takim dość charakterystycznym stylem, miksującym komiks typowy dla USA z lekkimi naleciałościami mangowymi. Prawie nigdy mnie to nie przekonywało (wyjątek to ”Monstressa” od Non Stop Comics) i tutaj jest podobnie. Paradoksalnie, na tle reszty pojawiających się na łamach tego komiksu artystów, Prasetya i tak w moich oczach prezentuje się… najbardziej okazale. Całe szczęście, że scenariusz mocno poprawia końcową ocenę niniejszego komiksu.

Jeśli chodzi o wady omawianego właśnie komiksu, to oczywiście poprawcie mnie, jeśli się mylę, lecz słyszałem o pewnej zasadzie wśród tłumaczy. Mianowicie raz już przetłumaczone pseudonimy oraz zwroty charakterystyczne, powinny być przez kolejne osoby pozostawione w niezmienionej formie, nawet jeśli nie do końca są trafione. I tu właśnie mam małe uwagi co do pierwszego tomu ”Mighty Morphin Power Rangers”, ponieważ zauważyłem dwa odstępstwa od tego, co lata temu zaserwowano nam w telewizji. W komiksie ”It’s morphin time” zostało przetłumaczone dosłownie, czyli ”czas na przemianę”. Tyle tylko, że chyba wszyscy z pokolenia lat dziewięćdziesiątych pamiętamy doskonale, jak kolejni wojownicy w serialu wołali ”transformacja”. Z kolei serialowy Goldar, na małym ekranie przez lata nazywany Złotym, w komiksie stał się Złotarem. Biorąc pod uwagę to, że część pseudonimów została bez zmian (Bulk i Skull nadal są tu Mięśniakiem i Czachą, a nie na przykład dosłowniej - Ogromem i Czaszką), niekonsekwencja ta nie przypadła mi do gustu.

Warto dodać, że Egmont postanowił na nasz rynek wypuścić lekko wykastrowaną wersję oryginalnej wersji tego komiksu. Zabrakło bowiem u nas blisko stu stron najróżniejszych dodatków, które dostali czytelnicy z USA. Chociaż lubię wszelakie materiały dodatkowe w komiksach, całkowicie rozumiem decyzję Egmontu. Sto stron więcej wywindowałoby cenę okładkową o co najmniej kilkadziesiąt złotych, a szczerze powiedziawszy moim zdaniem ta i tak jest już spora. Marka ”Power Rangers” nie wydaje mi się być w Polsce na tyle silna, by publikację albumu za sto złotych traktować jako pewniaka. Mam jednak nadzieję, że się mylę i wydanie tego komiksu przyniesie nam początek głębszej eksploracji tego, co wydało już Boom! Studios. Wspomnę zatem tylko, że w USA swojej miniserii doczekała się Różowa Wojowniczka, obecnie publikowana jest także druga seria, zatytułowana ”Go, Go, Power Rangers”, zaś odziani w kolorowe stroje bohaterowie skrzyżowali już swe rękawice z członkami Ligi Sprawiedliwości, a lada moment ukaże się również crossover z Żółwiami Ninja.

Za odważne i ciekawe podejście do tematu mogę pierwszy tom ”Mighty Morphin Power Rangers” tylko polecić wszystkim tym, którzy szukają fajnej alternatywy dla oklepanych już na maksa komiksów superbohaterskich z Marvela oraz DC.

Opublikowano:



Mighty Morphin Power Rangers. Rok pierwszy

Mighty Morphin Power Rangers. Rok pierwszy

Scenariusz: Steve Orlando, Kyle Higgins, Mairghread Scott
Rysunki: Daniel Bayliss, Corin Howell, Jonathan Lam, Hendry Prasetya, Thony Silas
Wydanie: I
Data wydania: Listopad 2019
Seria: Power Rangers
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 17,0x26,0 cm
Stron: 348
Cena: 99,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328197367
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Transformacja! Transformacja! Transformacja!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-