baner

Recenzja

Walka Ality

Przemysław Pawełek recenzuje Alita: Battle Angel
6/10
Walka Ality
6/10
Alita to postać, za którą stoi coś więcej niż mocna marka. Pierwszy raz miałem z nią styczność jeszcze chyba w Anime Cornerze w Secret Service, by parę lat później obejrzeć OVA na kasecie VHS. Nowe tysiąclecie - ponad dekadę po japońskiej premierze - przyniosło nam mangowy pierwowzór, który niedawno doczekał się także poprawionego wznowienia. Powrót komiksu na polski rynek nie ma co dziwić, wszak markę na nowo popularyzuje amerykańska aktorska adaptacja.

O tym, że James Cameron przymierza się do adaptacji przygód Ality, słyszeliśmy już dawno. Reżyser Terminatorów ma jednak na głowie obecnie dość dużo roboty przy okazji prac nad kolejnymi Avatarami, więc adaptacja mangi przypada w udziale jego młodszemu koledze. Robert Rodriguez cieszy się sporym kredytem zaufania u konsumentów popkultury, a jego miłość do komiksów potwierdzają dwie udane ekranizacje "Sin City". Sporo obie obiecywałem po jego najnowszym projekcie, ale zapomniałem wziąć poprawkę, że ten reżyser świetnie się sprawdza przy mniejszych, stosunkowo niezależnych projektach, a tu mamy do czynienia z superprodukcją.

"Alita: Battle Angel" to realizacyjny majstersztyk. Za budżet rzędu 200 milionów dolarów wykreowano postapokaliptyczne scenerie, dopieszczone sceny akcji, a dzięki doświadczeniu zdobytemu przy "Avatarze" ożywiono cyborga. Autorzy filmu posiłkują się tu pierwowzorem - w przypadku głównej bohaterki zachowano zarówno jej typowe dla mangi powiększone oczy, jak i budowę ciała, kojarzącą się z kruchą lalką. Jednocześnie, dzięki nowoczesnej technologii, tchnięto w maszynę żywego ducha, a jej twarzy nadano autentycznie ludzką mimikę.

W niemal każdym ujęciu filmu widać doświadczenie speców od efektów specjalnych, nieważne, czy są to plenery zniszczonego miasta, czy dynamiczne sekwencje brutalnych rozgrywek futurystycznego sportu. Dopracowana strona wizualna momentami wydawała mi się jednak zbyt drobiazgowa, nadmiernie dopieszczona czy przeładowana błyszczącymi powierzchniami, przez nadmiar realizmu tworząc odwrotny, nienaturalny efekt. Podobnie zresztą wypadały przeładowane sceny w "Player One" Spielberga. Niedawna kontynuacja "Blade Runnera" - też będąca przecież cyberpunkową historią w duchu posthumanizmu - swoją estetyczną stroną co jakiś czas pokazywała dla odmiany jak bardzo ograniczenie palety kolorów czy ilości zgromadzonych na planie obiektów może potęgować efekt danej sceny.

Niestety najsłabszą stroną filmu pozostaje dla mnie sama historia, a raczej sposób jej podania. Już pierwowzór nie był zbyt złożony, skupiając się na przedstawieniu zniszczonego świata, w który wpisano prostą opowieść o odkrywaniu siebie, a także pielęgnowaniu człowieczeństwa. Film Rodrigueza napędzają te same motywy, ale podano je w ckliwy i banalny, hollywoodzki sposób. Bohaterowie nie zawsze prowadzą tu dialogi - często po prostu wygłaszają wzniosłe i śmiertelnie poważne kwestie, choć nie dotyczy to każdego. Świetną robotę na planie zrobił jak zawsze Christoph Waltz, i czuć pewną chemię pomiędzy jego bohaterem a odgrywaną przez Rosę Salazar Alitą. Dużo słabiej wypada sztywna Jennifer Connelly, romans Ality z Hugo prezentuje się jak niedzielny film Disneya wyświetlany po południu, podobnie nieszczególnie wypada przeładowana patosem konfrontacja Ality z dyżurnym złolem.

Nie uważam, że "Alita: Battle Angel" jest filmem złym. Raczej - jak większość amerykańskich adaptacji mangi i anime - to film niepotrzebny. Owszem, mamy tu ładne obrazki, ciekawą obsadę, sporo dynamiki i popis techniczny speców od efektów, osiągający ten poziom wirtuozerii, że zapomina się o cyfrowości głównej bohaterki. To, czego mi tu zabrakło, to emocje, fabuła, którą bym się mógł przejąć - bo sam film oglądałem raczej z obojętnością, kiwając jednocześnie głową nad kunsztem ekipy. Być może to efekt braku mocniej zaakcentowanego poczucia humoru, powagi, momentami przechodzącej w podniosłość, bo Rodriguez najlepiej się sprawdza w produkcjach pełnych autodystansu. Być może to kwestia pewnej infantylności, bo film jest zdecydowanie wycelowany w młodszego odbiorcę, to wręcz postapokalipsa czy też cyberpunk dla dzieci. Amerykańska kategoria wiekowa PG13 wydaje się tu być wręcz zawyżona, być może na tym zresztą zależało filmowcom, gdy wprowadzali do filmu w jednej scenie wulgaryzm. Można było się obejść i bez niego.

Film na pewno powinni obejrzeć fani pierwowzoru, bo w przeciwnym przypadku będzie on ich męczyć. Tak jak wspomniałem - to produkcja dla młodszego widza, gdzie kwestie zniszczenia świata czy posthumanizmu są eksploatowane dość płytko, ważniejsza jest duchowa podróż bohaterki, która musi odkryć samą siebie i swoją wewnętrzną siłę.

Jednocześnie warto zainteresować się wydaniem na Blue Disku - zawarte tu dodatki poszerzają wiedzę o świecie przedstawionym, prezentują sporo grafik koncepcyjnych, można też się dowiedzieć sporo i bez przynudzania o procesie produkcji - łączne to ponad godzina oglądania.

Wisienką na torcie jest kolejna z lekcji kulinarnych Roberta Rodrigueza, który przy okazji tego filmu uczy, jak w domowych warunkach robić własną nadziewaną czekoladę. Swoją lekcją poruszył mnie do żywego, ciekła mi ślina, a teraz znowu cieknie, gdy przypominam sobie ten dodatek. Żal mi tylko, że sam film nie wykrzesał u mnie choćby ułamka tych emocji co bonusowe pitraszenie słodyczy.


Autor recenzji jest pracownikiem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Alita: Battle Angel

Alita: Battle Angel

Premiera: Lipiec 2019
Seria: Battle Angel Alita
Oprawa: DVD
Wydawnictwo: Imperial CinePix
  • Reżyser: Rodriguez Robert
  • WASZA OCENA
    8.00
    Średnia z 1 głosów
    TWOJA OCENA
    8 /10
    Zagłosuj!

    Komentarze

    -Jeszcze nie ma komentarzy-