baner

Komiks i Okolice

Alien versus Predator- film

Yoghurt
2/10
Alien versus Predator- film
2/10
    O Paulu Andersonie można powiedzieć wiele rzeczy, i dobrych, i złych. Więcej tych drugich, niestety. Na pewno rzec można, ze dobry z niego rzemieślnik, ale na pewno nie jest to reżyser z ikrą. Nie ma w sobie iskry bożej, która siedziała i siedzi w geniuszach pokroju Stanleya Kubricka czy Francisa Forda Copolli. Na pewno jest prawdziwym zapaleńcem, gościem, który kocha, to co robi. Szkoda tylko, że nie zawsze mu to wychodzi.

    Fakt, ten facet naprawdę lubi komiksy i (przede wszystkim) gry komputerowe. To dzięki niemu zobaczyliśmy całkiem znośny Mortal Kombat, dobry Resident Evil (z kina po obejrzeniu dwójki wyszedłem zadowolony, tak a propos). Stworzył też genialny (sam się dziwię, że to spod jego ręki wyszedł) Event Horizon. Niestety, poza tym ostatnim, jego filmy były jedynie sprawnie nakręconymi, ale miejscami straszliwie kiczowatymi i rażącymi swymi błędami produkcjami. Szkoda, że założenie, iż gracze komputerowi łykną wszystko, co ma związek z ich ukochaną grą
robi z nich całkowitych idiotów.

A tym razem przeciwnicy ekranizacji gier i komiksów mają naprawdę spory zasób argumentów, by pogrążyć zwolenników tych produkcji, bo oto do kin wszedł jeden z najdurniejszych obrazów, jaki miałem okazje oglądać- Alien vs Predator.

Ten film nie jest zły- jak juz napomknąłem, Anderson reżyserem sprawnym jest. Po prostu twór ten jest bezdennie, niezmiernie i totalnie mizerny pod względem scenariusza. Cała ta niezgorsza realizacja, całkiem niezłe efekty i intrygujący początek przyciągnęła by na dłużej, gdyby nie całkowicie durnowaty wątek fabularny- tak robiący wodę z mózgu, że nawet człowiek, który idzie do kina nastawiony, ze nie będzie oglądał filozoficznych wywodów o sensie istnienia kapusty pekińskiej ani odpowiedzi dotyczące sensu życia, a oczekuje li tylko trochę rozrywki łapie się za głowę i w pewnych momentach nawet pusty śmiech nie wystarczy już za komentarz.

    A zaczyna się obiecująco- satelita należący do niejakiego Charlesa Bishopa Weylanda (przemiły ukłon w stronę drugiej części „Obcego”, szczególnie że w tejże roli występuje nikt inny jak Lance Henrikssen) odkrywa na biegunie południowym dziwną konstrukcję- piramidę, która zdaje się być połączeniem 3 stylów architektonicznych- azteckiego, egipskiego i kambodżańskiego. Weyland montuje ekipę archeologów, najemników i speców od odwiertów (budowla jest ukryta pod grubą warstwą lodu), którą poprowadzić ma doświadczona himalaistka. I z początku wszystko idzie świetnie, dopóki nie okazuje się, ze ktoś juz wykopał (czy raczej- wypalił) przejście do piramidy i na pewno nie jest to konkurencja...
    Wstęp potrafi przykuć do ekranu, a widz z autentyczną niecierpliwością czeka, kiedy na ekranie pojawia się dwaj tytułowi adwersarze. Ba, wejście trzech Predatorów jest co prawda krótkie, ale efektowne. Ale im dalej, tym gorzej i widz uświadamia sobie, że Andersonowi, który jest także autorem scenariusza, weny zabrakło po napisaniu wprowadzenia.

    Wiem, że po tego typu produkcjach nie można spodziewać się zbyt wiele. Wiem, że fabuła jest tylko pretekstem do pokazywania fajnych ujęć i dynamicznych starć. Potrafiłem przeboleć mankamenty obu Residentów, po Mortalu oczekiwałem tylko kilku nawalanek. Ale niektóre patenty w AvP obrażają moją inteligencję. Nie zdradzę które, dość powiedzieć, że głupota, która zaczęła wręcz zalewać kinową salę, gdy archeolog-lingwista zaczął wyjaśniać historię powstania piramid i łowów na Obcych, niemal nie spowodowała mojego zgonu.

    Wiem, ze efekty specjalne to w takich filmach kwestia priorytetowa, jednak sądzę, ze obcięcie budżetu na papier przeznaczony do spisania skryptu, nie było najlepszym pomysłem. Film ten przed absolutną porażką ratuje kilka naprawdę przemiłych scen- czy to skok Facehuggera, czy starcie z Królową na końcu naprawdę ogląda się przyjemnie i na chwilę zapomina, jak kretyńskie dzieło miga nam przed oczami. Ale wychodząc z kina nie pamiętamy o tychże efektach, tylko o tym, jaką nam piramidalną (nomen omen, w końcu to piramida jest areną wydarzeń) głupotę właśnie przedstawiono.

    Nawiązań do komiksu mamy niewiele. Jest oczywiście kobieta walcząca ramię w ramię z Predatorem, można się momentami doszukać kilku skojarzeń, ale na tym koniec. Z grą, poza postaciami i tytułem, związków jeszcze mniej. Boli to strasznie, bo i komiks, i gra szczególnie druga część) miały ogromny potencjał, który całkowicie zabito i zakopano w bezimiennym grobie.

Nie polecam, wręcz odradzam pójście do kina. Nawet dla najzagorzalszych fanów styczność z tym...tym czymś może być niemiłym szokiem. Poczekajcie, aż dadzą na Cyfrze albo w wypożyczalniach. A i wtedy zastanówcie się dwa razy, czy się opłaca.

Ocena: 2/10 (to jedno oczko wyżej za fajne Alieny z Królową na czele i za świetnie zrobionych Predatorów)

Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-