baner

Komiks i Okolice

"Daredevil"- opinie o filmie

Yaqza, Yaqza, Yoghurt
    Yaqza: Ojciec Matta był bokserem. Nazywano go „Devil”, za to jak walczył w ringu. Prawdziwy diabeł, piekielnie trudny przeciwnik. Ale to nie było jego jedyne zajęcie: miał też inną, mniej przyjemną i akceptowaną społecznie pracę: zajmował się...delikatnie mówiąc... ściąganiem długów. Kiedyś Matt przypadkiem natknął się na swojego ojca załatwiającego właśnie interesy. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że taki wspaniały człowiek robi coś takiego? Matt biegł przed siebie, uciekając od tego, co zobaczył, starając się wymazać z pamięci obraz człowieka , którego mit został w jednej sekundzie obdarty z niezwykłości. Potem był ciężarówka z chemikaliami, wózek widłowy i nieszczęśliwy zbieg okoliczności. To, co znajdowało się w beczkach zniszczyło wzrok Matta, na zawsze pozbawiło go radości oglądania świata...ale dostał coś w zamian. Wszystkie pozostałe zmysły chłopca wyostrzyły się dając mu zupełnie nowe możliwości...
    Wszystko jakoś się układało: ojciec dręczony poczuciem winy poświęcał synowi więcej czasu, Matt zaś zafascynowany swoimi umiejętnościami uczył się je wykorzystywać w praktyce...ale wszystko to skończyło się, gdy Devil odmówił sprzedania walki- jego „sponsorzy” nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. Bokser musiał umrzeć. I umarł: powoli i w bólu. A Matt został sam...

    Minęły lata...Matt jest prawnikiem, broni biednych ludzi nie mających pieniędzy na wynajęcie obrońcy, wypłatę dostaje w żywności, sprzęcie sportowym- czymkolwiek, czym dysponuje zleceniodawca. Jest zadowolony: może pomagać tym ,którzy pomocy potrzebują. Ale to nie wszystko: nocą Matt zakłada swój szkarłatny strój i przemierza ulice Nowego Jorku walcząc ze zbrodnią...często nie przebierając w środkach Za dnia jest prawnikiem, nocą zamienia się w sędziego i kata. A przebywając na ulicach coraz częściej słyszy o tajemniczym królu zbrodni, Kingpinie...

    Hmmmm...tak mogłaby wyglądać zapowiedź tego filmu na ulotkach: mam talent, może Syrena Entertejment albo inne Sony Pikczers mnie zatrudni? „Daredevil” wreszcie wpadł w moje łapki, a ponieważ nie mogłem sobie pozwolić na przepuszczenie takiej okazji, więc przy okazji podzielę się z dzielnymi Katedrowiczami swoimi wrażeniami po obejrzeniu tej produkcji.

    Yoghurt: Witam, wasz ulubiony popełniacz „pogrubionych” dopisków Yoghurt z tej strony....Jak to mawiają Rosjanie? „Bez wodki nie rabieriosz”? Tak, też, ale to akurat omówimy przy okazji amerykańskiego filmu fantasy (bardzo „fantasy”....) z Jenną Jameson.... Jak zwykle odchodzę od tematu- „Nu rychło wo wremieni” czy jakoś tak najbardziej by z radzieckich powiedzeń pasowało. Cóż, ja Daredevila miałem (nie)przyjemność oglądać na długo przed redakcyjnym kolegą Yaqzą, ale tak tenże szokujący obraz wyrył mi się w pamięci, ze większych problemów z napisaniem recenzji mieć nie będę, choć ten parszywy Niemiec...jak mu tam...Alzheimer chyba... dyszy tuż za moimi plecami.

    Yaqza: Pierwsze wrażenie? Affleck śmiesznie wygląda w kostiumie. I śmiesznie biega: jakoś tak wysoko unosi barki, nie wiadomo po co...No ale dobra, dajmy temu spokój. Wstęp: w porządku, nieodmiennie kojarzy mi się z „Człowiekiem Bez Strachu” Millera, ale nie oszukujmy się: w filmie to wypadło gorzej. Szczególnie zabawne są sceny, w których Matt zaczyna bawić się swoimi nowymi umiejętnościami: scenarzysta filmu założył, że jeśli chłopak ma wyostrzone zmysły, to zapewne od razu wyostrzyły mu się i spuchły mięsnie: to co chłopak wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie i poczucie dobrego smaku. To pierwsze przegięcie w filmie. Idziemy dalej: Daredevil zachowuje się jak Spiderman...skacze po dachach, ścianach, lata po kilka metrów w powietrze, ponadto ma zapewne stawy z tytanowej gumy: to wprost niesamowite, że spadając kilkanaście metrów w dół można się czegoś złapać bez uszczerbku dla swojego ciała...Ta, wiem, czepiam się: takie zboczenie.

    Yoghurt: No właśnie, jakże tak można się czepiać, w końcu każde dziecko wie, że amerykańskie dzieci są bardziej uzdolnione, inteligentniejsze, wszystkie potrafią wskazać swój kraj na mapie i żadne z nich nie cierpi na otyłość a co trzecie zostaje gwiazdą filmową....

    Yaqza: Ale okej, idziemy dalej: Elektra Natchios. O tak, piękna dziewczyna (dla osób nie w temacie: Elektra to ukochana Matta, mamy więc i obowiązkowy wątek miłosny), córka miliardera (a nie ambasadora jak to było w komiksie..okej, już się zamykam), a przy okazji współpracownika samego Kingpina- ona od razu wpadła Mattowi w oko...czy też nos chyba...wziąwszy pod uwagę, że jest niewidomy. Od piątego roku życia ojciec posyłał Elektrę do różnych mistrzów sztuk walki, co zaowocowało tym że.. jest niesamowicie wolna, ma sztywne i nieskoordynowane ruchy i na dodatek łapie zadyszkę po 3 minutach walki...czy tez raczej lekkiego sparingu. Prawdę mówiąc uważam, że Amerykanie kręcenie scen walki powinni zostawić komuś, kto się na tym zna, bo potem wychodzą takie dziwne badziewia. Tym powinien zająć się koleś z Hongkongu i koniec. A w scenach walki zamiast naszej uroczej pary powinni się pojawić profesjonaliści umiejący porządnie i szybko wyprowadzić uderzenie.

    Yoghurt: Po obejrzeniu „Od kołyski aż po grób” zmienisz zdanie, bo tam nawet sam master Jet Li jakoś wykazuje spadek formy... Teraz to nawet w Hongkongu kopać nie potrafią...

    Yaqza: Z kolei wielką i niesamowicie miła niespodziankę sprawił mi Bullseye: zabójca potrafiący trafić wszystkim we wszystko. Dajcie mu wykałaczkę, a zabije każdego kto znajdzie się w zasięgu wzroku. Boję się powiedzieć jakie zagrożenie stanowi mając w ręku ołówek. Tak serio, to Bullseye stał się w tym filmie moim idolem: nieokiełznany, śmiertelnie skuteczny, nieco pokręcony, ale zawsze w 100% profesjonalista. Irlandczyk, którego chciałoby się mieć w rodzinie (żaden sąsiad nie kłóciłby się o miedzę). Bullsye wynajęty został przez Kingpina, by zająć się sprawą Natchiosa, jego córki i samego Daredevila. Jak sobie z tym radzi? Śmiertelnie skutecznie, uwierzcie mi na słowo.

    Yoghurt: Ja go co prawda zapamiętałem nieco inaczej w komiksie, ale i tak sprawia chyba najsympatyczniejsze wrażenie z cąłej obsady. Jesli można mówić per „sympatyczny” o irlandzkim psychopacie który potrafi człowieka zastrzelić za pomocą spinacza biurowego...

    Yaqza:Mam mieszane odczucia co do tego filmu. Zacznę od tego co mi się nie podoba: Amerykańcy stworzyli kolejną komercyjna produkcję jadącą na popularności świetnego bohatera i jego komiksu. Widać że jest to produkt skierowany do szerokiej publiczności, nie do grona wybrańców. Dlatego jest dużo bijatyk, strzelanin, pościgów i takich tam dziwadeł od których już chce mi się rzygać. Aktorzy nie są przeszkoleni do walki- powinni ich miejsce zająć kaskaderzy, ale o tym już pisałem. Tak wrzucam na ten film i wrzucam, ale...teraz będą zalety: podoba mi się gra aktorka Afflecka. Stworzył naprawdę ciekawą kreację, fajne są te jego niechlujnie zaczesane włosy i niewidzące spojrzenie- coś w tym jest, budzi respekt pomieszany z sympatią .

    Yoghurt: I tak jego najlepszą rolą będzie ta w „Dogmie” a zaraz po niej w „Jay & Silent Bob Strikes Back” (Kevin Smith rula!), gdzie sparodiował sam siebie i zyskał w moich oczach. Bo w Daredevilu mamy znów kolejny wizerunek „wzorowy amerykanski boy scout, co kulom się nie kłania i broni uciśnionych... Jak dla mnie z wewnętrznych przemian i rozterek bohatera, które przedstawił Frank Miller, zostało w grze Afflecka ich niewiele, żeby nie powiedzieć- niemal w ogóle ich brak. Ale trzeba przyznać- ślepego gra nieźle :)

    Yaqza: O kreacji Elektry nic nie powiem (wiadomo przecież, że chodziło o wsadzenie do filmu fajnej laski- w tym przypadku udało się to w 100 procentach) chociaż i ona ma swoje momenty. Świetnie wypadł Kingpin, mimo iż jest...czarnoskóry. Tak, nieco to odmienne od wersji komiksowej, ale reżyser zarzekał się, że tylko ten aktor pasował mu do roli nowojorskiego króla zbrodni. I przyznam mu w tej kwestii rację: pasuje, jak ulał.

    Yoghurt: W zasadzie to białego aktora o podobnej posturze się nie znajdzie, więc ta mała nieścisłość jest do przeżycia jak najbardziej.

    Yaqza: Co jeszcze podoba mi się w filmie? Dramatyzm- pierwszy pojedynek Daredevila z Bullseye’em, późniejsza walka tego drugiego z Elektrą, walka Matta z Kingpinem i monolog naszego bohatera na końcu filmu- te sceny naprawdę mogą wbić się w pamięć. W tej kwestii reżyser wykazał się wyczuciem tematu: nie jest to może „Człowiek Bez Strachu”, ale i tak nie jest źle. Dziwne to, ale w przypadku tego filmu zakończenie jest lepsze od początku: postać Bena Uricha, reportera szukającego prawdy o Daredevilu nabiera wyrazu- zamienia się ze śmiesznej memeji w człowieka wewnętrznie rozerwanego, rozdartego między chęcią ujawnienia prawdy o Śmiałku, a świadomością jego misji i potrzeby anonimowości.
    Zastanawiałem się przez pewien czas, dlaczego taki efekciarski film tak bardzo przypadł mi do gustu. Wniosek nasunął się ni stąd, ni zowąd, ale okazał się strzałem w dziesiątkę: chodzi o muzykę. Cały czas w tle przygrywają nam ciekawe kawałki, że chociażby wspomnę o puszczanym obecnie chyba wszędzie utworze grupy Evenscene.

    Yoghurt: Z poczatku kawałek ten powodował przytupywanie (często nieświadome) nogą za każdym razem gdy go słyszałem, ale teraz zbiera się mi się na wymioty zgodnie z porzekadłęm „Co za dużo to niezdrowo”. Zresztą cały OST do Daredevila jest utrzymany w „nowofalowych” klimatach, czyli tak jak większośź soundtracków do filmideł dla młodzieży- „bardzo ostre chopaky”, demonstrujący swą niesamowitą ostrość poprzez wczepienie sobie kolczyka w nos i trzymania gitary (granie nań już wymagane nie jest). Litości...ale jak zwykle gadam nie o tym co trzeba...

    Yaqza: Ta muzyka towarzyszy nam cały czas tworząc specyficzny klimat...i coś w tym jest- film naprawdę przyjemnie się ogląda słysząc jednocześnie przygrywające w tle kawałki. No i zakończenie jest naprawdę na poziomie- w przeciwieństwie do początku filmu. A w epizodach zobaczymy samego Stana Lee (Człowiek Przechodzący Przez Ulicę) i Franka Millera (Człowiek Z Ołówkiem W Głowie).

    Yoghurt: Choć Stan Lee swą najlepszą rolę odegrał w „Mall Rats” (znów Kevin Smith...) to obecnosć znanych komiksiarzy pozytywnie mnie zaskoczyła. Aż dziw, że zgodzili się zagrac w tej, ujmijmy lekko, dość średniej produkcji.

    Yaqza: Nie spodziewajcie się za wiele oglądając ten film. Patrząc obiektywnie musze stwierdzić, że jest to strasznie efekciarska produkcja. Ale...podoba mi się. Jest naprawdę fajna i ma w sobie coś z klimatu komiksów o Śmiałku- ten ciężkawy, przygnębiający klimat...warto przynajmniej rzucić okiem na tę produkcję, w przeciwieństwie do „X-Men 2” chociażby, na którym straszliwie się rozczarowałem.

    Yoghurt: ...a ja np. nie, bo X2 podobał mi się bardziej niż jedynka a już na pewno bardziej od Daredevila :) Ale wywody na temat X-Menów akurat zostawmy na inną recenzję i podsumujmy omawiany efekciarski lep na komiksiarzy. Tak- ten film powstał tylko i wyłącznie na fali popularności innych dzieł i twórcy liczyli się przy jego kreowaniu wyłącznie z tym, ze zarobią kasę dzięki nowemu boomowi na komiksy, a boom ten dotknął niemałą rzeszę ludzi, wcześniej z komiksem niezaznajomionych. Jednak wątpię, aby zachęcone zostały po seansie filmu do sięgnięcia po klasycznego już „Daredevila” autorstwa Millera czy dalszych jego przygód po ożywieniu serii. Może moje rozgoryczenie wynika z faktu, iż wiązałem z tym filmem spore nadzieje (w końcu DD to jeden z bardziej „upsychologicznionych” bohaterów komiksowych) a może dlatego, ze film ten nie ma dostarczyć nic poza średnio godziwą rozrywką- paroma strzelaninkami, kilkoma takimi sobie walkami wręcz i paroma pseudo-mądrymi dialogami. Całość ratuje jedynie nieźle przedstawiony Bullseye i Electra, która choć talentem aktorskim nie grzeszy, to przynajmniej ładnie na ekranie wygląda (i chyba tylko o to chodziło twórcom). Tak czy siak- Daredevil jest i tak lepszy od najnowszego „dzieła” opartego na komiksie- Hulka. A o tym być może w kolejnej recenzji :)


Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-