baner

Felieton

Komiks w latach 1992-2000

Yaqza, Yaqza
Nie da się ukryć, iż od pewnego czasu można zaobserwować wzmożoną aktywność na polskim rynku komiksowym. Jeszcze kilka lat temu pytając w księgarni, Empiku czy salonie prasowym o nowości komiksowe spotkalibyśmy się ze zdumionym spojrzeniem rozbawionego sprzedawcy. Komiks nieodłącznie kojarzył się z kioskami, w których to spod stosu magazynów o wszelkiej możliwej tematyce złowrogo łypał okiem Batman, obok niego, przycupnięty, siedział Spiderman, a gdzieś w oddali, na przeciwległej półce dumnie prężył pierś Superman. Firma TM-Semic, wydawca tych i wielu innych tytułów zmonopolizowała nasz mały, bajkowy wręcz światek (czy nawet półświatek) komiksowy zabierając czytelników do krainy przygody, supermocy i kolorowych trykotów. I trzeba przyznać, że wtedy to absolutnie wystarczyło. Ale z czasem sytuacja zaczęła się diametralnie zmieniać. Walczący w imię sprawiedliwości Superman stał się drażniąco dwuwymiarowym, baśniowym i śmiesznym wręcz indywiduum, przygody Człowieka-Pająka walczącego z numeru na numer z wiecznie powracającymi wrogami nabrały monotonii, a prowadzący podczas walki dyskusję na temat straszliwego losu Mutantów członkowie X-men bardziej bawili niż zmuszali do namysłu. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest banalnie prosta. Czytelnicy dorastali. Zmieniały im się gusta nie szukali już taniej, jarmarcznej rozrywki, pozbawionych głębszej treści fajerwerków graficznych. Te nieliczne, pojawiające się z częstotliwością przelatującej komety perełki autorstwa obdarzonych niezwykłym talentem scenarzystów i rysowników nie mogły jednak zaspokoić ich łaknienia. DeMatteis, Miller, Quesada, Bisley, Jones i inni stali się iskrą na beczce prochu wyobraźni naszej młodzieży. Niestety wydawcy nie byli jeszcze gotowi na ryzyko nieznanego. Oczywiście, chcieliby wydawać podziwiane na zachodzie dzieła (czy raczej Dzieła) Bilala, Spiegelmana czy Jodorowskiego, ale nie jest to niestety tak proste. Primo: niewiele osób to kupi. Komiks wciąż uważany jest za temat tabu. Poważni ludzie nie czytają komiksów, a broń Boże żeby o nich rozmawiali. Komiks wciąż jest rozrywką pospólstwa, tak więc nie ma powodów by ryzykować niepewną (niepewną- ha! Powiedzmy to sobie wprost- skazaną na niepowodzenie) inwestycję wydając albumy skierowane do pewnej, bardzo wąskiej, niszy odbiorców. Popyt reguluje podaż. Brak zainteresowania ze strony klientów równy jest brakowi zainteresowania wydawców. Secundo: by coś sprzedawać trzeba mieć odpowiednie miejsce. Tutaj najodpowiedniejszym byłaby księgarnia. Byłaby, gdyby księgarze pozwolili sobie na odrobinę innowacji i wpuścili na półkę obok starego, wysłużonego Thogala także inne tytuły. I tak właśnie pomysł upada z powodu strachu i uprzedzeń sprzedawców. Tak oto powoli rynek zaczął obumierać. Bohaterowie, wyśmiani i odrzuceni powrócili do swych rodzimych krajów, z rzadka już tylko odwiedzając zgromadzonych w samym centrum Europy marzycieli. Ale oni nie zapomnieli. W zakamarkach pamięci skrywali wspomnienia o tym, co było, i marzenia o tym co może być. I doczekali się. Nieśmiało, jak pierwsze kwiaty na wiosnę, torujące sobie z trudem drogę ku zbawczemu światłu, wydawcy podjęli rzuconą przez czytelników rękawicę. Nagle okazało się, że lubimy komiksy. Że czytają je już nie dzieci, a młodzież, studenci, ludzie którzy założyli już własne rodziny. I nie wstydzą się tego. Wręcz przeciwnie- chwalą i polecają znajomym Slaine'a, Iznoguda czy Akirę. Co ważniejsze, nie boją się sięgnąć po Mausa, Polowanie, Rorka, Trylogię Nikopola. Komiks nie jest zjawiskiem lokalnym, coraz szersze grono ludzi zwraca na niego uwagę. I co ważniejsze: kupuje go. To zaskakujące, że w obecnej, niełatwej przecież sytuacji komiksy sprzedają się tak dobrze. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że polski rynek przeżywa prawdziwy boom komiksowy. Rosnąca sprzedaż zachęca kolejnych wydawców do inwestowania, a tych, którzy już zainwestowali- do zwiększenia swej oferty. A przyznać trzeba, że ofertę mają niebagatelną. Wydaje się, że wydawcy po długim, zdrowym śnie zerwali się na równe nogi wywołując lokalne trzęsienie ziemi. Trudno jest w obecnym natłoku tytułów znaleźć prawdziwe szmiry. Zdarzają się, to prawda, stanowią jednak ledwie kroplę, kropelkę cierpkiego octu w oceanie smakowitości. Loisel, Miller, Ennis, Marini, Otomo, Andreas, Van Hamme, Gościnny, Straczyński, Ellis- długo by wymieniać. Niektórych już znamy, innych dopiero poznajemy. Mamy komiksy amerykańskie, europejskie, japońskie. Do wyboru, do koloru, z pewnością nie ma powodu do narzekań. Po wejściu do księgarni i spytaniu o nowości nie zobaczymy już u sprzedawcy ironicznego uśmieszku, teraz najpierw odpowie na pytanie, później zaś opowie o tym co sam ostatnio czytał. To nie żart, to się naprawdę zdarza, i to coraz częściej. Raduje także fakt, że wreszcie możemy zobaczyć te wszystkie albumy pięknie wydane. Siedmioróg wydaje swoje komiksy (Blacksad, XIII, Alvin Norge i inne) tylko i wyłącznie w twardej oprawie. Praktycznie wszystkie tytuły obecne na rynku wydawane są na papierze kredowym. Prawdziwą przyjemnością jest wertowanie stronic tych albumów i podziwianie obok finezji scenarzystów także kunsztu rysowników. Przyglądając się zapowiedziom trudno ukryć podniecenie- zobaczymy (przeczytamy) w najbliższym czasie masę świetnych, a niekiedy wręcz fenomenalnych komiksów. Byle tak dalej- jeszcze wiele przed nami. Życzę tego sobie i tym wszystkim, którzy czytają moje słowa.

Opublikowano:



Tagi

Ennis Gościnny Loisel Polski Komiks TM-Semic

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-