baner

Recenzja

Totalnie nie dla każdego

Tomasz Kleszcz recenzuje Totalnie nie nostalgia
7/10
Totalnie nie dla każdego
7/10
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce w 1951 roku przyszło na świat blisko trzysta tysięcy dzieci, w tym również mała Wanda. Autorce trafiła się trudna rodzina, z powodu której dzieciństwo zostawiło raczej mało pozytywne wspomnienia. Postanowiła opowiedzieć o tym każdemu, kto chciałby wysłuchać jej historii. A według jej słów oraz dużej ilości pochlebnych tekstów na temat komiksu, jakie są dostępne w sieci, można nabrać przekonania, że większość z tych trzystu tysięcy dzieci musiała być nieszczęśliwa, seksualnie molestowana, a PRL był najczarniejszą z czarnych epok, w jakich można było spędzić dzieciństwo.

Autorka zaczyna od krótkiego wprowadzenia, w którym poznajemy ją samą. Choć to zaledwie kilka stron, udało jej się zawrzeć ciekawą charakterystykę samej siebie, a w dalszej części opowiadania odkryjemy sporo źródeł, które składają się na jej charakter. A jest to charakter osoby bardzo wrażliwej, ale też niepokornej.

Historia zaczyna się w 1962. Wanda ma wtedy 11 lat. Mieszka w poniemieckiej - a jak się dowiadujemy, wtedy wszystko się tak nazywało, co w pewnych częściach Polski nie zmieniło się chyba do dziś - kamienicy wraz z ojcem, matką i młodszymi siostrami. Od tego momentu towarzyszymy jej przez kilka lat, poznając doświadczenia i emocje, jakich ona wtedy doznawała. I tutaj właśnie leży siła tego komiksu, podkreślana na każdym kroku w mediach i w artykułach związanych z komiksem. Ale też pewna słabość, na którą nie zwraca się uwagi, bo nie jest to na pewno komiks uniwersalny i skierowany do każdego odbiorcy.

Okrzyknięty jeszcze przed premierą bardzo ważnym i szczerym komiksem, z głosami stawiającymi go wręcz w szeregu najważniejszych dzieł XXI wieku oraz olbrzymią machiną marketingowo-promocyjną (jak na polskie warunki) na pewno jest dziełem, do którego można podejść bez pewnego bagażu emocjonalnego. Wanda ma trudne dzieciństwo. Ojciec narcyz i despota, krewni dewoci i zboczeńcy...

Trudno pogodzić się z dość dosadnym zapisem, który autorka zamieściła na początku opowiadania, a który znalazł się na końcu albumu jako pewna charakterystyka: “Pierwsze 11 lat życia spędziłam w “Odzyskanym-dla-macierzy-Szczecinie”. Było to dzieciństwo katolickie, patriarchalne i pe-er-el-owskie. Czyli depresyjno-opresyjno-represyjne. Całkiem banalne w tamtym czasie.” Gdyby była to prawda, oznaczałaby, że większość ludzi w polskim społeczeństwie, żyjąca w na pewno trudnych czasach powojennej komuny to społeczna patologia. Tutaj pojawia się słaba strona komiksu, chociaż wynikająca po części z obranej przez autorkę drogi twórczej. Cały przedstawiony świat widzimy tylko z jej perspektywy, nikt więcej nie ma w tym komiksie nic do powiedzenia. Wszyscy mężczyźni przedstawieni są jako zboczeńcy, dla których jedynym celem w życiu jest zaspokojenie swoich niemoralnych fiksacji.

Poza watą cukrową i fotoplastikonem nie ma prawie nic, co wywoływałoby na myśl miłe wspomnienia. W zasadzie jedyną dobrze wspominaną przez autorkę osobą jest babcia, która dawała jej czytać książki przeznaczone dla znacznie starszych czytelników, a do tego jako kobieta był ideałem małej Wandy, wyzwolona, swobodna i silna. PRL był zły, mężczyźni byli jeszcze gorsi. Tak jednostronna i jednokierunkowa perspektywa sprawia wrażenie obcowania z materiałem wręcz propagandowym, mającym na celu przedstawienie jednego konkretnego punktu widzenia. Ten punkt widzenia idealnie z resztą wpasowuje się w nurt ciągłego oczerniania i spychania w niebyt czasów sprzed 1990 roku, jakby po tej przełomowej dacie w Polsce z kranów zaczęło płynąć mleko i miód, zamiast dotychczasowej wody.

Warto postawić sobie pytanie, jak wyglądałby komiks Wandy Hagedorn, gdyby została ona w Polsce, a nie wyjechała do znacznie bogatszego kraju, jakim jest Australia, i jak wtedy postrzegałaby przeszłość. Sprawa problemów z prowiantem, ubraniami, opałem, czy innymi, podstawowymi dobrami, z którymi borykało się polskie społeczeństwo tamtej epoki, również nie pojawia się w komiksie, a to znaczy, że autorka na tak błahe sprawy albo nigdy nie zwracała uwagi, albo jej rodzina nie miała z tym problemów, co mogło być zasługą znienawidzonego ojca, który jako komunistyczny działacz mógł mieć dostęp do lepszej aprowizacji. Ale nie ma o tym ani słowa. Dobre dzieło powinno zmuszać do myślenia i wyciągania własnych wniosków, nie serwowania ich w gotowej postaci. Totalnie nie nostalgia serwuje tylko i wyłącznie jedną prawdę.

Ze swojego zadania dobrze wywiązał się Jacek Frąś. Artysta posłużył się prostą, oszczędną i ciekawą kreską, która nadaje klimat opowieści. Mocno stonowana, utrzymana głównie w szarościach kolorystyka przywodzi na myśl stare zdjęcia i kroniki filmowe z epoki, w której osadzona została akcja. Wprowadza to czytelnika w nastrój dobrze oddający klimat. Z uwagi na przyjęty styl pracy miłośnicy detali oraz wiernego odtworzenia warunków historycznych, do jakich przyzwyczaił czytelników chociażby Wyrzykowski, mogą poczuć lekkie rozczarowanie. Niemniej, memuar jest o Wandzie, nie o historii, więc przyjęta przez Frąsia stylizacja sprawdza się nawet lepiej.

Długo zastanawiałem się, jak na ten komiks zareagować. Tekst, który powoli dobiega końca, zabrał mi więcej czasu, niż lektura. Zabrał mi bardzo dużo czasu. Myślę, że należę do niewłaściwej grupy odbiorców. Doceniam pracę autorki, jakość pisarstwa, konstrukcję scenariusza oraz lekkość, z jaką posługuje się ona językiem komiksu, by przekazać swoją opowieść. Uważam, że ilustracje Jacka Frąsia są bardzo dobre do tej historii. Ale sama treść nie jest czymś, co każdego zachwyci.

Dla czytelników, którzy lubią poznawać życie innych ludzi wraz z ich sekretami, będzie to z pewnością ciekawa lektura. Co do jego wartości historycznej powinni się wypowiedzieć ci, którzy żyli w PRL-u. Zachwycanie się przedstawionymi przez autorkę realiami uważam za nieco na wyrost, jeśli robią to ludzie urodzeni po 1980 roku i nie mający pojęcia o tym, jak wtedy było naprawdę.

Jeśli z kolei nie należycie do fanów programów w stylu Rozmowy w Toku, Przebacz mi czy tym podobnych, to jest spora szansa, że ten komiks niekoniecznie wywrze na was tak silne wrażenie, jakiego należałoby się spodziewać po dziele pretendującym do miana wybitnego. Gdyby dokładnie tę samą historię autorka opowiedziała przed kamerami lub napisała książkę wydaną w miękkiej oprawie będącą dodatkiem do kolorowego czasopisma, raczej niewiele osób by się tym zainteresowało, ponieważ są tysiące znacznie trudniejszych życiorysów. Dlatego sięgnięcie po formę komiksu było dobrym pomysłem. Narażę się prawdopodobnie na krytykę zwłaszcza kobiecej części społeczeństwa, ale podtrzymam swoje stanowisko.

Komiks "Totalnie nie nostalgia" jest dziełem bardzo dobrze napisanym i narysowanym, oryginalnym i poruszającym trudne sprawy, ale nie mogę nazwać go wybitnym. Tak samo jak nie zrobiłbym tego, gdyby ten komiks napisał mężczyzna. Bo nie chodzi tu o płeć, ale o zawartą treść. A czy taka forma rozprawiania się z demonami przeszłości jest właściwa? Na to pytanie każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Być może bliżej mi jako człowiekowi do matki autorki, która uważała, że sprawy rodzinne powinno się załatwiać we własnym gronie? Jako recenzent wysoko oceniam walory techniczne komiksu. Jako zwykły czytelnik na pewno więcej po "Totalnie nie nostalgię" nie sięgnę.

Opublikowano:



Totalnie nie nostalgia

Totalnie nie nostalgia

Scenariusz: Wanda Hagedorn
Rysunki: Jacek Frąś
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2017
Seria: Nowy komiks polski
Tytuł oryginału: Pas de retour en Ostalgie
Rok wydania oryginału: 2016
Wydawca oryginału: Steinkis
Druk: kolor
Oprawa: zintegrowana
Format: 190x260 mm
Stron: 242
Cena: 79,90 zł
Wydawnictwo: Kultura Gniewu, Wydawnictwo Komiksowe
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Totalnie nie dla każdego Totalnie nie dla każdego Totalnie nie dla każdego

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

winckler -

Dużą szkodę wyrządzono temu komiksowi, ogłaszając go z miejsca arcydziełem. Takie łatki powinny przyklejać się (same) z czasem. W chwili premiery mogą tylko krępować czytelnika. I takiego zwyczajnego, i zaprawionego w bojach recenzenta.
Nie do końca rozumiem oczekiwania Autora tej recenzji, wezwanie do polifoniczności wspomnień. Skoro rysunki adekwatnie, zdaniem pana Tomasza, oddają perspektywę jednostki, dlaczego czynić autorce scenariusza zarzut z tego, że niedostatecznie wczuwa się w inne postaci? Nie podzielam zresztą tego wrażenia i gotów byłbym miejsca empatycznej przenikliwości Hagedorn w kilku miejscach wskazać.
Nie wiem też, skąd wola oddzielania "treści" od warstwy graficznej? Przecież to, co zapisane w scenariuszu, i obraz wzajemnie się tu uzupełniają, uzupełniać się i współznaczyć zresztą muszą, o ile mówić mamy o komiksie. Tak zaznaczona teoretyczna niefrasolbliowość prowadzi mnie do sprzeciwu wobec nieuargumentowanego porównania tych wspomnień do popularnych (i prymitywnych) formatów telewizyjnych. Jesteśmy tu, w moim odczuciu, na antypodach tak projektowanych "emocji" i znaczeń, jakie generują np."Rozmowy w toku". Ten komiks zawiera o wiele subtelniejsze ślady zmagań z różnymi (nie tylko trudnymi) doświadczeniami (nie widzę zresztą powodów, by obniżać ich rangę, dlatego że inni mieli "obiektywnie" ciężej w życiu, bo to znaczyłoby, że po "Mausie" komiksowa autobiografistyka powinna zaniknąc w ogóle...). Jest też próbą opisania kłopotów z ich wyrażeniem - i to jest poziom samoświadomosci, ktorego od zmanipulowanych gości pseudorealistycznych programów rzadko można oczekiwać. "Totalnie nie nostalgia", podobnie jak autobiograficzny dyptyk Alison Bechdel, do którego zbyt często, niestety, nawiązuje, jest jednoczesnym mocowaniem się z rodzinną historią i z granicami artystycznego wyrazu. Miesjcami bardzo udaną, na całej długości co najmniej niepokojącą...
Na koniec: nie mieszałbym banalności z powszechnością. Banał oznacza po prostu zwyczajność prezentowanych doświadczeń, jest zapowiedzią, by nie oczekiwać fajerwerków, jest rezygnacją z chęci wzbudzenia sensacji. Hagedorn zaprasza czytelnika do spotkania ze swoim u jego początków mocno zagmatwanym życiem. I tyle. Chociaż zatem arcydzielność ten komiks się nie ociera, to żeby to pokazać, nie trzeba wytaczać armat, które mogą potencjalnych czytelników zniechęcic do zapoznania się z tym niewątpliwie ambitnym projektem - dobrze udokumentowanym, sensownie skomponowanym i niepozbawionym miejsc skłaniających do zadumy. Innymi słowy: "banalna" historia dojrzewania nie jest banalnym komiksem. Ta nasycona realną krzywdą i bólem oraz opatrzona pogłębioną refleksją nad źrodłami ludzkiej osobowiści historia nie zasługuje zatem na oschłość dlatego tylko, że opisane doświadczenia komuś "nie leżą". Do takiego podejścia ma prawo zwykły czytelnik, od recenzenta ważnego portalu komiksowego chciałbym otrzymać garść solidniejszych argumentów.

marcholt -

"“(...) Było to dzieciństwo katolickie, patriarchalne i pe-er-el-owskie. Czyli depresyjno-opresyjno-represyjne. Całkiem banalne w tamtym czasie.” Gdyby była to prawda, oznaczałaby, że większość ludzi w polskim społeczeństwie, żyjąca w na pewno trudnych czasach powojennej komuny to społeczna patologia."
Skąd w ogóle taka konkluzja?
I ciekaw jestem co wg recenzenta nie jest prawdą - ten prl, patriarchat czy katolicyzm?
Ciekawe natomiast, to ocenianie wysoko "walorów technicznych" - to jakiś absurd. Tu własnie ten komiks kuleje najmocniej, odpowiedzialność spada na Hagedorn jako scenarzystkę - IMHO ona komiksu nie czuje (chodzi mi głównie o przeładowanie tekstem, obrazkowe repetitio rodem z lat 60 - nie dość ze widzimy jak bohaterka ucieka to jeszcze musimy o tym przeczytać w ramce, żeby nam nie umknęło), Frąś zresztą na spotkaniach wspominał o tym, że musiał zabiegać o odpowiednie redukowanie tekstu czy jego zmiany przy dopasowywaniu do układu stron.
Wracając do recenzji - podpisuję się pod tym co napisał winckler, Może mylne odnoszę wrażenie, ale wydaje mi się, że pan Kleszcz chętnie przywaliłby za "lewactwo" ale nie wypada jednak wprost, to szuka gdzie by zaczepić, żeby wyszło w miarę obiektywnie. Te aluzje do "rozmów w toku" czy kolorowych czasopism, wypominanie, że "baba się użala, a inni mieli gorzej" - oczywiście obowiązkowo zakończone "ale naprawdę nie mam nic do kobiet" to niesmaczne po prostu.
Przesadzony PR tego komiksu to inna sprawa. Jednak "przesadzony" wydaje się też raczej dlatego, że taka szeroka promocja obejmującą wiele kanałów i wymagająca od twórców i wydawców dużego nakładu kasy i pracy (te wszystkie spotkania!) to nowość na naszym bieda-ryneczku komiksowym. Liczę, że dla całej społeczności komiksowej w tym kraju wyjdzie to summa summarum na dobre. Niestety Lisy, Orły i inne patriotyczne zwierzęta, celujące rzekomo w komiks środka, nie są w stanie takiego buzzu wygenerować.

Tomek K. -

@Winkler: Nie stawiam zarzutu, że autorka nie wczuwa się w inne postaci, ona nie pokazuje ich punktu widzenia ani argumentów przeciw własnemu pojmowaniu świata, jest to może niewielka, ale jednak różnica, co opisałem w tekście. Odniosłem wrażenie, że autorka raczej rozprawia się z ludźmi i środowiskiem wokół, w którym przyszło jej dorastać, a nie że jest to komiks o "Hagedorn zaprasza czytelnika do spotkania ze swoim u jego początków mocno zagmatwanym życiem. I tyle." Być może kwestia wrażliwości. Gdybym pisał recenzję przez pryzmat moich wrażeń, czyli tej wymienionej oschłości, wystawiłbym notę znacznie gorszą, bo ten komiks mnie się po prostu nie podobał. Dlatego podkreśliłem w tekście, że wyrażam tam zdanie jako czytelnik oraz jako recenzent, sądziłem, że było to w miarę jasne, dziękuję za wyczerpujący komentarz. I do odróżniania banalności od powszedniości się przychylę, aczkolwiek.... nazwanie tego banalnym, a następnie przedstawienie większości postaci w negatywnych konotacjach, a do tego szarość kolorów kazało mi sądzić, że w tym przypadku jest to jednoznaczne z powszedniością i taki był przekaz, bo wł mnie autorka postrzega świat patrząc na niego głównie przez pryzmat samej siebie.

@marcholt: Konkluzja wyjaśniona w akapicie powyżej. Recenzent nie wyraża opinii, co jest prawdą, tylko proponuje zapytać odpowiednie osoby :) Co do walorów technicznych, nie mogę się zgodzić,wielu nawet zaprawionych scenarzystów ma tendencję do przeładowywania stron, co do rysownika, widać, że zna się na robocie, ale to częsta przypadłość współpracy, gdzie ostatecznie scenarzysta zbiera laury za tekst, który w wielu miejscach podrasował rysownik. Pamiętajcie o tym drodzy czytelnicy :) Pan Kleszcz w politykę nie wnika, natomiast zaczepił o to, na co wpadające w zachwyt recenzentki raczej nie zwracały uwagi. I owszem, Pan Kleszcz nie jest entuzjastą niekontrolowanej tolerancji i feminizmu bez granic, czy to znaczy, że jest z nim coś nie tak? Być może. Ale tak jak jedna strona chce wyrażać swoje opinie, tak też i druga ma do tego prawo. I nie uważam, że PR jest przesadzony, to jest ukłon i gratulacje w stronę wydawnictwa za wzorową robotę. Natomiast przesadzony jest na dzień dobry zachwyt nad komiksem, który jeszcze nie okrzepł i kreowanie go na arcydzieło. I tu słuszna uwaga @wincklera. Ze swojej strony starałem się napisać tekst o komiksie, nie moje wrażenia z lektury [ poza miejscami, gdzie wyraźnie to zaznaczyłem, ale zrobiłem to wyjątkowo celowo]. Nie było to łatwe zadanie. Dziękuję.

jeanvanhamme -

Najchętniej odczytałbym tę recenzję, szkoda: Co się przeczyta, to się nie odczyta.
Recenzent, czy raczej ledwo radzący sobie z językiem pisanym, gbur recenzencki nie potrafi powstrzymać swoich poglądów i własnego widzimisię w ocenie komiksu. Panie recenzencie, to nie jest tak, że pan może pisać czego brakuje, a czego nie. Co mnie obchodzi pańskie zdanie w temacie braku dostępu do dóbr? Co mnie obchodzi pańska wersja oceny PRL-u. To pan jest autorem, czy recenzentem? I wreszcie: co mnie obchodzi pańskie zdanie na temat przedstawiania mężczyzn jako sfiksowanych erotomanów? To jest komiks o uczuciach i obserwacji Wandy H. nie Tomasza K. Pańskie zdanie na temat świata przedstawionego jest szczególnie niemile widziane w chwili, kiedy ocenia pan utwór. To nie jest panel dyskusyjny pt. Czy wszyscy mężczyźni to zboczeńcy i pan nie ma tu głosu.
No i to zdanie: "są tysiące trudniejszych życiorysów" zwaliło mnie z nóg... Pani Wanda powinna zamknąć się po kres dziejów, bo są tysiące osób, które miały trudniejsze życiorysy. Nie powinna nawet próbować się uzewnętrzniać, przecież jest pani Hela z Rzeszowa, co jej wszystkie kotki zdechły, pan Roman z Lublina, co mu się dom spalił, a w środku jedyny list od ukochanej, co ją Niemcy sprzedali Ruskim, a ci wywieźli do gułagu, w którym została szwaczką. A ona tak nie lubiła szyć. No i jest jeszcze Pani Kleszczowa, co to jej syn począł recenzje komiksów pisać... A takie bzdury pisze, że aż bolą oczy. To jest dopiero trudny życiorys.
Więcej nie skomentuję, napiszę tylko, chłopaku, że taki gbur przeziera przez ten tekst, że aż widzę cię w tym komiksie, ubranego w zbyt obcisłe spodnie. Tragedia.

jeanvanhamme -

I oczywiście, mogę się założyć, że jak "Totalnie..." wydane zostałoby we Francji i dostało Angouleme, to Pan Tomasz skakałby z podziwu dla EPOKOWEGO DZIEŁA i opisywałby przynajmniej w takich samych superlatywach, co np. Codzienną Walkę, komiks dobry, choć niezaprzeczalnie mocno infantylny. Ciekawe, że Pan Tomasz życiorys gościa, który robił fotografie i urodziło mu się dziecko, uznał za "trudniejszy", czyli godny opracowania komiksowego. A kobiece udręki dorastania w zdominowanym przez fallusa świecie, nie za bardzo. Pewnie dlatego, że nie pasuje Panu Tomaszowi pogląd i próbuje go wyprać. Tragedia x2