baner

Wywiad

Nie trzeba być fanem komiksów, żeby czytać „Wilqa” - rozmowa z Bartoszem Minkiewiczem

Paweł Panic
wilq1_wywiadOkładka pierwszego zeszytu z serii "Wilq".
Aleja Komiksu: Wilq jest bohaterem, którego przygody dosyć mocno związane są z Opolem - ale ty z bratem już od dłuższego czasu nie mieszkacie w tym mieście?

Bartosz Minkiewicz: Nie, mieszkamy w Krakowie. Właściwie to już od początku studiów. Wyjechałem po skończeniu liceum, a później podobnie uczynił Tomek.

Ale na pomysł Wilqa wpadliście jeszcze w Opolu. Pierwsze rysunki były tworzone w szkolnych zeszytach, prawda?

Tak. Co prawda, wszystkie je straciłem, ale na szczęście przechował je kolega. Ostatnio sobie nawet przeglądałem te zeszyty i była na nich data „93 rok” i mniej więcej z tego okresu są pierwsze rysunki Wilqa.

Papierowy debiut Wilqa to był „Produkt”, czy może wcześniej coś się jeszcze pojawiło?

Jedna albo dwie plansze pojawiły się na pewno na którymś z festiwali komiksowych, ale to nie było w druku, tylko w ramach konkursu. A potem faktycznie w „Produkcie” się pojawiło... Albo nie, jeszcze wcześniej było takie pismo „KKK” i nie wiem, czy tam Wilq się po raz pierwszy nie pojawił. To był wówczas kserowany zin. Potem to się pozmieniało, przerodziło w normalny magazyn, ale wtedy nie miałem z nim już za bardzo do czynienia. Natomiast w tych pierwszych kserowanych numerach, które robił Krzysiek Tkaczyk i Tomek Krasnowolski, to tam się chyba Wilq pojawił, a potem już tak normalnie, wiesz z całą pompą, to w „Produkcie”.

I kiedy Wilq zadebiutował na papierze, to mieszkaliście już na stałe w Krakowie. To czemu w takim razie Opole, a nie Kraków?

Opole jest mniejsze i to mi bardziej pasowało do takiej koncepcji kontrastu. To znaczy, świat superbohatera kojarzy się z reguły z jakimiś ogromnymi metropoliami – amerykańskimi bądź też wymyślonymi. Zależało mi na kontraście, żeby superbohatera zestawić z czymś takim przyziemnym, prozaicznym. Wykorzystać to zderzenie jako taką pożywkę dla humoru, czyli zestawić supermoce, superzagrożenia ze zwykłym miejscem, takim jakim jest Opole, ze zwykłymi budynkami, osiedlem, kioskiem, psem jamnikiem, koszem na śmieci. Im większy kontrast, tym lepiej, tym to się wydaje bardziej dziwacznie i jakby odsłania ten absurd superbohaterski.

Sentyment chyba też nie był tutaj bez znaczenia?

W Opolu spędziłem taki bardzo fajny okres, czyli końcówkę podstawówki i całe liceum. Tak że jestem bardzo związany z tym miastem.

No i trzeba zaznaczyć, że Opole nie występuje w „Wilq” tylko jako nazwa, ale też pojawiają się tam wszelkie charakterystyczne dla tego miasta lokacje, typu Baba na byku czy Góra Śmierci.

Tak, to jest bardzo fajne dla ludzi z Opola, bo znajdują w komiksie coś swojego, ale z drugiej strony jest to fajne dla ludzi, którzy w ogóle Opola nie znają, bo jest to dla nich taka egzotyka. To jest trochę tak, jak z lekturą książki o Meksyku, w którym wszelkie miejsca i nazwy są egzotyczne. I Opole działa trochę jak ten Meksyk. Nikt tego nie zna, ale jest jakaś Baba na byku, jest Góra Śmierci, Wyspa Bolko. Ja często mieszam, trochę przekłamuję, ale zależy mi na tym, żeby stworzyć takie trochę legendarne miejsce.

A dotarły do ciebie kiedyś jakieś głosy ludzi z Opola na temat „Wilqa”?

Tak, ludzie lubią „Wilqa”.

I bez wyjątków? Nie jest przypadkiem tak, że mieszkańcy osiedla ZWM bardziej, bo tam jednak mieszka Wilq, a Zaodrza mniej, bo tam rezyduje Doktor Wyspa?

Nie. Wiesz, ktoś by musiał być strasznie małostkowy, żeby tak do tego podchodzić. Zresztą ludzie z Opola, którzy mają odpowiednie poczucie humoru, to akceptują, a ci, którzy nie mają takiego poczucia humoru, to praktycznie nie znają tego komiksu.

Czyli żadnych gróźb z Mysłowic nie było, rozumiem?

Nie. Myślę, że ludzie w Mysłowicach też lubią „Wilqa”, pomimo naigrywania się z tego miasta.

A jak z tą częstotliwością wydawania „Wilqa”? Na początku albumów wychodziło całkiem sporo. Potem, w 2008, tylko jeden, w 2009 jedynie wydanie zbiorcze, rok później dwa zeszyty, a w tym roku jeden.

Musiałem odpocząć. Wcześniej nieco przeholowałem, naprawdę dużo tego robiłem. Proza życia: rodzina się powiększa, kryzys jest, trzeba więcej pracować i brakuje czasu na komiks. Bo Wilq jest w dalszym ciągu hobby. Bardzo fajnym hobby, takim, które przynosi masę satysfakcji i masę satysfakcji nam przynosi to, że jest znany, że ludzie go kojarzą, ale jest to hobby.

Jednak wasza twórczość dzięki „Wilqowi” stała się bardziej znana. Charakterystyczna wilqowa kreska pojawia się w reklamach, wasze komiksy znaleźć można w gazetach...

To jest taki pośredni sukces „Wilqa”, dzięki któremu czerpiemy profity nie tylko ze sprzedaży komiksu. Nasze poczucie humoru jest rozpoznawalne i ludzie wiedzą, czego się po nas spodziewać. I w ten właśnie sposób „Wilq” przynosi nam jakieś dodatkowe zyski. Pozwala nam robić to, co lubimy, a jednocześnie zaistnieć na komercyjnym rynku, bo w dalszym ciągu jesteśmy wierni tym naszym zasadom, poczuciu humoru oraz rysunkom i możemy to sprzedawać. Jedynie musimy się powstrzymywać od wulgaryzmów.

A co z innymi komiksami? Zrobiliście na przykład komiks na zamówienie Urzędu Miejskiego w Krakowie.

Stroną graficzną tego komiksu zajmował się praktycznie w całości mój brat. To były jego projekty, przez niego wypracowane.

A twoje rzeczy autorskie?

A moje rzeczy autorskie są bardzo podobne do „Wilqa”. Trzymam się tej kreski i w jej ramach próbuję szukać nowych rzeczy.

No, a na przykład „Straine”?

„Straine” to już była zupełnie inna sprawa. To jest postać, którą wymyśliłem z Krzyśkiem Tkaczykiem. I powstało sporo scenariuszy, został wydany komiks. Teraz nie mam już na to czasu. Krzysiek chce to ciągnąć dalej.

Właśnie, niedawno pojawiły się sygnały, że powstaje kolejny tom „Straine'a”. Ale ty już nie będziesz przy tym brał udziału?

Nie, ewentualnie gościnnie. Na zasadzie zrobienia czegoś do galerii, jakiejś okładki.

Pojawiła się też kiedyś zapowiedź komiksu o piłkarzach, który miałeś stworzyć razem z bratem.

Ten komiks powstał, album jest gotowy, ale poza takimi wystawowymi czy galeryjnymi kwestiami, to on już nie ma racji bytu na rynku. Po prostu powstał dawno, w konkretnym momencie i obrazował drogę reprezentacji Polski do Mistrzostw Świata w 2006 roku w Niemczech. Mieliśmy nadzieję, że ktoś nam to wyda. Trochę się nie przygotowaliśmy od strony organizacyjnej, zawczasu nie znaleźliśmy wydawcy czy też sponsora. Potem się jakoś te negocjacje wszystkie posypały i ostatecznie komiks się nie ukazał. Szkoda, bo robota była naprawdę mocarna. Wszystkie mecze eliminacyjne zgromadziliśmy na wideo i w divixach. Wszystkie akcje miałem rozrysowane, to była naprawdę bardzo dobrze udokumentowana droga naszej reprezentacji do mistrzostw.

W latach siedemdziesiątych powstał komiks o drodze naszej reprezentacji do mistrzostw świata. Czy wasz projekt był nim inspirowany?

Nie inspirowaliśmy się, ale z racji tematu były one zbliżone. Nasz komiks został bardzo realistycznie narysowany. Można rozpoznać konkretnych piłkarzy i akcje. Wiesz, tak dosyć dynamicznie i patetycznie – takie mam wrażenie – udało nam się to oddać. Niestety nie udało nam się tego wydać. Proponowano nam tak małe pieniądze, że wtedy zrozumieliśmy jak naprawdę mało popularny jest komiks i że tak naprawdę chyba nigdy popularny nie będzie i nie ma co się z tym szarpać. Post factum zdałem sobie sprawę, że kibicie nie będą chcieli tego czytać w komiksie, aby odświeżyć sobie wspomnienia. Wejdą na przykład na YouTube i sobie obejrzą, sięgną po cokolwiek, byle nie komiks... Trochę do tego podeszliśmy romantycznie. Myśleliśmy, że połączymy zainteresowania (futbol i komiks).

To może teraz spróbujecie jeszcze raz, na Euro 2012, czy projekt już zbyt nieaktualny?

Nieaktualny, a poza tym - tak jak mówię - w tym kraju totalnie nie ma sensu robienie komiksów stricte sportowych. Można się łudzić, że ktoś się tym zainteresuje. Najwyżej tym się zainteresują fani komiksu, którzy najczęściej w ogóle nie interesują się sportem. Bez sensu to wymyśliliśmy, wiesz? Kibice się nie interesują komiksem, a fani komiksu się nie interesują sportem. Zrobiliśmy taki komiks dla nikogo. Mam go na dysku i raz na parę lat zaglądam do niego.

Jesteście twórcami chyba dosyć słabo zintegrowanymi z komiksowym środowiskiem. Raczej próżno szukać waszych gościnnych występów w dziełach innych autorów, czy spodziewać się, że uda się was spotkać na jakiejś większej imprezie komiksowej. To świadomy wybór?

Tak. Do robienia „Wilqa”, do sprzedawania tego „Wilqa”, nie jest nam to w żaden sposób potrzebne - ani spotkania, ani jakiś większy rozgłos odnośnie naszych osób. A jeśli chodzi o kwestie czysto towarzyskie, to mamy znajomych, których wybieramy według zupełnie innego klucza.

A miałeś głosy od fanów mówiące, że chcieliby się spotkać, dostać autograf?

Jeśli chodzi o spotkania, to czasami nam się to udaje. Pamiętam, że swego czasu podpisywaliśmy komiksy w Imago w Katowicach, w Komikslandii w Warszawie i fani na nie przyszli. Bardzo fajne spotkania, bardzo fajna energia, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Na pewno to jeszcze powtórzymy, byle nie za często. Po prostu wolimy tworzyć, zamiast jeździć. Zależy nam żeby ludzie bardziej znali „Wilqa” niż nas.

I zdecydowanie to wam się udało. Jak na polskie warunki „Wilq”, to bardzo popularny komiks.

Tak, to nam się udało. Ale udało nam się dlatego, że go kierujemy nie do fanów komiksu, tylko do ludzi o podobnym jak my poczuciu humoru. Liczymy, na to, że osoby, które na co dzień nie czytają komiksów, sięgną po „Wilqa” aby się pośmiać. Nie trzeba być fanem komiksów, żeby czytać „Wilqa” i dzięki temu możemy wyjść poza takie getto komiksowe. I może stąd też nasza niechęć do takich spotkań ze środowiskiem komiksowym. Wydaje mi się, że jak twórca się obraca w tym komiksowym młynie, to traci obraz z zewnątrz. W pewnym momencie ci się wydaje, że wszystko się kręci wokół ciebie, wokół komiksu. A potem nagle się okazuje, że nikogo nie obchodzi twój komiks, co najwyżej kilku znajomych. Zależy nam żeby unikać takich sytuacji.

Kiedyś, przez dłuższy czas, „Wilqa” pomagał mi wydawać Marcin Mastykarz, który był takim naszym menadżerem, przyjacielem, wspólnikiem... I kiedyś się z nim zastanawiałem i z Tomkiem, co zrobić żeby sprzedawać tego „Wilqa” więcej. Doszliśmy do wniosku, że aby poszerzyć grupę czytelników, to musielibyśmy „Wilqa” tak pozmieniać, że on nie byłby już w pełni nasz, szczery. Stąd, w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że wystarcza nam ta grupa, która się tym interesuje, bo to są ludzie szczerze zainteresowani, którzy naprawdę mają z tego przyjemność. To nie są ludzie, którzy kupili, bo widzieli na witrynie w kiosku, bo zobaczyli w telewizji, bo wystąpiłem w jakimś programie, na przykład u Kuby Wojewódzkiego - i ktoś, kto to zobaczył, kupił dopiero komiks.

„Wilq” właśnie wyrósł z tego, że na początku był znany małej grupie, był strasznie undergroundowy, a teraz to bez wątpienia jedna z najpopularniejszych serii w kraju. Bo, tak jak powiedziałeś, czytają go nie tylko ludzie zainteresowani komiksem, lecz również zupełnie przypadkowi ludzie.

Wydaje nam się, że tak jest i bardzo sobie życzymy, żeby tak właśnie było. Żeby to trafiało do ludzi o podobnym poczuciu humoru.

Wilq 5678 AlbumOkładka "Wilq 5678 Album"
O ile ten zeszytowy „Wilq” faktycznie jest kupowany przez wszystkich, to wydania kolekcjonerskie są skierowane chyba właśnie do miłośników komiksów, do kolekcjonerów, prawda?

Nawet nie do komiksiarzy. Wydania kolekcjonerskie są skierowane do ludzi, którzy tak polubili „Wilqa”, że są w stanie wydać na niego naprawdę duże pieniądze. Że tak im przypadł do gustu, że kupią sobie jeszcze takie dobro luksusowe. Dla tych, którzy mają potrzebę, żeby coś więcej mieć z tego świata.

A propos produktów skierowanych do fanów, którzy chcą mieć coś więcej niż zwykły zeszyt wypełniony historiami obrazkowymi, to jak doszło do waszej współpracy z Cropp Town?

Złożono nam taką propozycję.

Był to bodajże pierwszy przypadek w Polsce, żeby rodzimy bohater komiksowy pojawił się na produktach dużej sieci odzieżowej.

Zaraz na początku, jak się dogadywaliśmy, wyszedł od nich pomysł na całą serię polskich bohaterów komiksowych. Wiem na pewno, że pojawił się też z Croppa Jeż Jerzy. Wydawało mi się, że będzie jeszcze kilku bohaterów. Ostatecznie jednak pojawił się tylko Jeż Jerzy, a potem Wilq. Chyba, że o czymś nie wiem.

Wracając jeszcze na chwilę do wydań kolekcjonerskich, to częstotliwość dwuletnia będzie utrzymana, czy też planujecie przyśpieszyć?

Jeśli przyśpieszymy, to będzie to co rok, żeby to był taki gwiazdkowy prezent. Trudno mi jednak powiedzieć, że na pewno tak się stanie, bo też jest przy tym masa roboty. Poza tym, jeśli robię wydania zeszytowe, to jestem trochę wypompowany i mogę nie mieć siły kolorować 160 stron. To wszystko zależy od mojej kondycji i o odbioru tego. Odbiór pierwszego był bardzo fajny, ale byłem wtedy bardzo zmęczony i zrobiliśmy sobie przerwę. Zobaczymy, jak będzie z drugim, który za moment wychodzi z drukarni.

Oprócz rysowania „Wilqa”, skupiacie się też mocno na jego internetowej promocji. Aktywność na facebooku, strona internetowa, kalendarz...

Szukamy różnych sposobów, żeby „Wilq” zaistniał w sieci i cały czas myślimy, coby tu jeszcze dodać.

Odzew ze strony ludzi jest w tych przypadkach chyba dosyć fajny?

No fajny, to daje ogromną satysfakcję. Sam się przed tym bronię, żeby nie popaść w samozadowolenie i nie siedzieć cały czas w internecie i nie patrzeć, co tam się dzieje. Ale jest to przyjemne. Z tym jest też tak, że jest tam dużo osób, które po prostu oglądają sobie żarty i to się nie przenosi na nic więcej. Jest oczywiście grupa, która zna komiks i cytuje go, ale jest też masa osób, która wchodzi tylko dlatego, że jest jakiś nowy żart, ale to się nie przenosi w żaden sposób na komiks – na kupowanie go, interesowanie się nim. To jest charakterystyka tego medium.

A te internetowe kontakty z fanami jakoś was inspirują? Przykładowo, niedawno zorganizowaliście na facebooku konkurs na supermoc. Chciałbym wiedzieć, czy na to, co będzie w „Wilqu”, wpływają też inne akcje fanów, na przykład ich komentarze?

Nie, raczej nie. Oczywiście czasami zaśmiewamy się z niektórych komentarzy. Natomiast jeśli chodzi o żarty w „Wilqu”, to to wszystko wychodzi od nas, czasami od naszych znajomych, sporo pomysłów powstaje czy to w domu, czy w pracy, czy gdziekolwiek. To my jesteśmy tymi, którzy mają dawać tę rozrywkę. I jeśli te nasze żarty będą gdzieś dalej funkcjonować, to bardzo fajnie.

Jest tak w wielu przypadkach. Choćby charakterystyczne przedstawienie Górki Śmierci czy słynny obraz pt. „Walenie konia”.

To była jedna z naszych większych wpadek, bo zrobiliśmy ten rysunek nie opatrując go jakimkolwiek znakiem firmowym. I mimo, że ten obrazek stał się bardzo znany, całkowicie w oderwaniu od samego komiksu, to nie pracował na siebie.

Może ktoś, kto przypadkowo zetknął się kiedyś z „Wilqiem”, kojarzył kreskę, bo jednak jest ona bardzo charakterystyczna.

Pewnie ludzie, którzy czytają komiksy kojarzą kreskę, tylko wiesz, nam chodziło o pozyskanie jakichś nowych ludzi, którzy zainteresują się komiksem. No, ale było to zabawne. Nawet w „Tygodniku Powszechnym” pojawiło się wówczas zainteresowanie naszymi komiksami.

To wtedy właśnie rozpoczęła się wasza współpraca z „Tygodnikiem Powszechnym”?

Może nie dokładnie wtedy, ale właśnie gdzieś mniej więcej w tym okresie.

Może powiesz coś jeszcze o waszych inspiracjach.

Obraliśmy obrabianie znanych motywów z popkultury. Filmy, książki, czarny kryminał, no i komiksy superbohaterskie. W przyszłorocznym numerze będzie na przykład marinistyczny komiks. Bierzemy po prostu jakiś świat, dodajemy do tego „Wilqa” ze wszystkimi jego naleciałościami i patrzymy, co z tego wyjdzie.

A to, co się dzieje aktualnie w Opolu, jakoś was inspiruje, czy już nie bardzo? W sensie, czy często tu przyjeżdżacie, śledzicie informacje na temat miasta, tego co się w nim dzieje i zmienia?

Ja do Opola przyjeżdżam bardzo rzadko, ostatnio byłem tutaj dwa lata temu i traktuję Opole jako takie tło. Wiem natomiast, że Tomek częściej przyjeżdża do Opola, bo ma tutaj kumpli i się z nimi spotyka.

A kiedy następny album, ten z regularnej serii?

Myślę, że w lutym lub marcu. To taka realna data. Wiele jeszcze będzie zależało od tego, jak potoczą się sprawy z filmem animowanym. Bo może tak być, że dostaniemy na niego zielone światło i wtedy nie będzie za dużo czasu, aby zająć się czymkolwiek innym.

Właśnie, mógłbyś coś więcej o tym filmie opowiedzieć?

Jest to dzieło Leszka Nowickiego, animatora, właściciela studia Crunch Dog, takiego specjalisty Platige Image od animacji 2D, który robi dla nich większość rzeczy - według mnie jest to najlepszy fachowiec od dwuwymiarowej animacji w kraju. Strasznie się polubiliśmy: on lubi „Wilqa”, nam się podobają jego rzeczy. Krótka zajawka, którą można znaleźć w sieci, to efekt naszej współpracy – mojego rysowania i jego animacji. I film, który ma powstać, na sto procent będzie robił właśnie Leszek Nowicki. Aha - za genialny dźwięk odpowiada Paweł Derentowicz (Papryka i Synowie) oraz The Analogs.



Czyli krótka zajawka, o której wspomniałeś, to była tylko zabawa i próba sprawdzenia co z tego wyniknie, czy też świadomie zrobiona zapowiedź dłuższego filmu?

To była próba zobaczenia, co z tego wyjdzie. Dzięki temu udało nam się uzyskać język, którym będziemy posługiwać się w tym filmie. Natomiast zajawka sama w sobie, to jest wycięty fragment filmu, scena z filmu, która z jednej i z drugiej strony obrośnie i w ten sposób zrobi się z tego cały film.

I to będzie film rozpowszechniany w kinach, czy też od razu trafi na nośniki?

To będzie zależało od producenta i dystrybutora, czyli od Platige Image.

Są jakieś szanse, że w przyszłym roku pojawi się jeszcze jeden, oprócz zapowiedzianego, numer komiksowej serii?

Tak, ale na razie skupiamy się nad zeszytem z numerem 18. Ja już mam trzy swoje historie, wiem, że Tomek pracuje nad swoją autorską serią, która opowiadać będzie o początkach pracy komisarza Gondora.

Myśleliście w ogóle kiedykolwiek o zakończeniu tworzenia tej serii, czy na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie?

„Wilq” nie jest komiksem, który wymaga jakiegoś specjalnego domknięcia. Po prostu kiedy okaże się, że minął czas „Wilqa”, to przestaniemy go tworzyć. Ludzie nie czekają na jakiś finał, informację typu „kto zabił”, więc jeśli chodzi o zakończenie „Wilqa”, to będzie to całkowicie naturalne. Chciałbym też podziękować wszystkim, którzy od tylu lat kupują „Wilqa” i nas wspierają.

A ja dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszej pracy.

Opublikowano:



Tagi

Wilq

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-