baner

Recenzja

Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen) #10

Dariusz Hallmann recenzuje Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen) #10
A więc udało się. Wydawnictwu Waneko bez wątpienia należą się gratulacje. W sierpniu 2004 r. (myślę, że ten miesiąc to nie był przypadek) na polskim rynku ukazał się 1. tom „Bosonogiego Gena”. Początkowo planowano wydanie jedynie dwóch pierwszych tomów, stąd modyfikacja tytułu. Tymczasem w kolejnych latach pojawiły się następne części, a w maju 2011 do rąk czytelników trafił dziesiąty i zarazem ostatni tom serii. Nie wiem, na ile wpłynęły na to wyniki sprzedaży, a na ile była to praca u podstaw, w każdym razie pod względem prestiżu Waneko osiągnęło spektakularny sukces.

Oczywista zaleta serii to jej warstwa dokumentalna. Obraz codzienności grupki bohaterów - tuż przed i w ciągu kilku lat po wybuchu bomby atomowej nad Hiroszimą - jest nie do przecenienia. A towarzysząca tej codzienności wszechobecność śmierci i cierpienia wywołuje szok, który prawdopodobnie zmieni czytelnika na zawsze. Sądzę, że ów dokumentalizm był główną przyczyną, dla której Waneko zdecydowało się wydać komiks w Polsce. Świadczą o tym zdjęcia na obwolutach polskiej edycji oraz słowa Martyny Taniguchi w krótkim posłowiu do 10. tomu: „(...) kwestia formy jest już rzeczą drugorzędną. To, co prawdziwe, zawsze wyda nam się prawdziwe, bez względu na to jak zostanie przedstawione”. Pisząc o formie, Taniguchi ma zapewne na myśli stronę graficzną. Ale rysunki to najmniejszy problem „Bosonogiego Gena”, jeśli spróbujemy ocenić go jako przykład sztuki narracyjnej.

Mangę Nakazawy Keijiego cechuje narracja naiwna. Trudny do zaakceptowania jest jej nachalny dydaktyzm oraz łzawy sentymentalizm. Drażnią pretekstowe rozwiązania fabularne, uproszczony wizerunek bohaterów, deklaratywne dialogi i niewyszukany humor. W związku z tym „infantylny” styl rysowania zaczyna działać na niekorzyść komiksu, mimo iż kresce Nakazawy tak naprawdę niewiele można zarzucić. I praktycznie nic się nie zmienia w sposobie opowiadania od pierwszego do ostatniego tomu, a warto wiedzieć, że seria powstawała z przerwami dwanaście lat (1973-1985).

A co w tomie dziesiątym? Gen wygląda doroślej, do tego zakochuje się. Jeden z jego przyjaciół ma problemy z narkotykami, inny musi ponownie zejść na drogę przestępstwa. Ważna dla fabuły okazuje się postać militarysty, który pojawił się w poprzednim tomie. Zwyczajowo autor przedstawia sceny retrospektywne z zagłady Hiroszimy, pokazuje też wyjątkowe bestialstwo japońskich żołnierzy. Gdyby jednak czytelnik stracił czujność, z dość regularną częstotliwością uświadamia się go stwierdzeniami typu „to wszystko przez tę wojnę i przez tę bombę”. Komediowe apogeum zapewnia kadr, na którym Ryuta ma erekcję.

Brak wiarygodności artystycznej może godzić w wartość faktograficzną dzieła. Jednak w „Bosonogim Genie” prawda, zarówno ta historyczna jak i emocjonalna, broni się sama, bo chyba nie mogło być inaczej – tragedia w Hiroszimie to trauma tkwiąca w zbiorowej pamięci naszej cywilizacji. Kiedy w komiksie dochodzi do przełożenia tejże tragedii na losy występujących w nim postaci, zdolność czytelnika do empatii sprawia, iż potrafi on oddzielić to, co istotne, od tego, co automatycznie traci na znaczeniu – czyli od licznych słabości mangi Nakazawy Keijiego, antywojennego produkcyjniaka rozpisanego na ponad 2500 stron.

Opublikowano:



Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen) #10

Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen) #10

Scenariusz: Nakazawa Keiji
Rysunki: Nakazawa Keiji
Data wydania: Maj 2011
Seria: Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen)
Tytuł oryginału: Hadashi no Gen
Wydawca oryginału: Shukan Shonen Jump
Tłumaczenie: Martyna Taniguchi, Katsuyoshi Watanabe
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka
Format: 148x210 mm
Cena: 29,99 zł
Wydawnictwo: Waneko
ISBN: 978-83-61023-03-6
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-