baner

Recenzja

Kriss De Valnor – Nie zapominam o niczym

Maciej Pałka recenzuje Thorgal - Kriss de Valnor #01: Nie zapominam o niczym
5/10
Kriss De Valnor – Nie zapominam o niczym
5/10
Podobno pierwsza recenzja "Thorgala" sprowadzała się do lekceważącego wzruszenia ramionami. Seria tworzona przez Rosińskiego i Van Hamme’a w roku 1977, nie startowała z pozycji forowanego beniaminka. Przeciwnie, musiało minąć kilka lat (kilka albumów), aby czytelnicy najpierw przekonali się, a następnie pokochali przygody dzielnego wikinga. Aby do tego doszło, scenarzysta postawił sobie wysoko poprzeczkę, tworząc niezwykle dramatyczne historie. Podobnie rysownik niebywale rozwinął swój talent, jednocześnie koncentrując się na połączeniu klarowności narracji i jakości artystycznej. Przyniosło to efekty w postaci dekady wysokiego poziomu, za którym przyszło uznanie fanów i krytyki.

Ponad trzydzieści lat później swoją długo zapowiadaną serię odpryskową otrzymała Kriss De Valnor. Po dość słabych odcinkach Thorgala pisanych przez Yvesa Sente można było założyć, że będziemy mieli do czynienia z towarem posiadającym wady i zalety zwykłej franczyzy. Czy rezygnacja z oczekiwań była słuszną postawą? Moim zdaniem, niestety, tak.

Należy przyznać, że w porównaniu zarówno z przygodami Jolana, jak też ostatnimi scenariuszami swojego poprzednika, Sente poradził sobie przyzwoicie. Historia ma spory potencjał i nawiązuje do wzorów znanych z klasycznych albumów głównej serii - „Aaricii” i „Gwiezdnego dziecka”. Mamy więc młodego bohatera zdanego na łaskę złośliwego losu. Już sama okładka autorstwa Rosińskiego zapowiada wydarzenia, jakich czytelnik będzie świadkiem. Obrazek przedstawiający dzierżącą zakrwawiony nóż zszokowaną młodą dziewczynę na tle chaty w połączeniu z krzyczącym tytułem „nie zapominam o niczym!”, jest niezwykle sugestywny. Tu pojawia się jednak pierwszy zgrzyt, gdyż zamiast emocji, które znamy choćby z kart „Piotrusia Pana” Regisa Loisela otrzymujemy streszczenie. Okładka okazuje się pustym chwytem – obietnicą bez pokrycia. Przyczyna natrętnie nasuwa się sama - jest nią zapewne pośpiech wynikający z kalkulacji i przymus osiągnięcia efektu „tu i teraz”. Seria poboczna, bazując na sukcesie marki, jaką jest Thorgal, nie ma sama w sobie możliwości zbudowania swojej własnej marki, bo jest uzależniona tylko i wyłącznie od szybkiego zysku.

W efekcie otrzymujemy dwie historie, z których każda odpowiednio rozwinięta i niepocięta nożycami „redaktora od marketingu” miałaby szansę, aby śmiało konkurować z najlepszymi albumami głównej serii. Tymczasem czytelnik został przegnany na złamanie karku bez szansy na chwilę refleksji. Najlepiej widać to w scenie ukazującej mijający rok głównej bohaterki. Szybko, łatwo i bez szacunku dla czytelnika.

Innym rozczarowaniem jest pójście wbrew oczekiwaniom fanów w historii o Sigwaldzie, co samo w sobie było zabiegiem słusznym. Realizacja jednak okazała się niewypałem całkowicie wbrew duchowi Thorgala – na miejscu byłaby analogia między starą a nową gwiezdno-wojenną trylogią. Postać Sigwalda - jednego z ciekawszych drugoplanowych bohaterów, w pierwowzorze niejednoznaczna – została bezczelnie popsuta. Panu Sente mówię więc zdecydowane veto, pora sprawdzić, czy oprawa graficzna ratuje sytuację.

Dla Grzegorza Rosińskiego nie pierwszyzną jest sytuacja, gdy jego kreacja przechodzi w ręce innego rysownika. Zaczęło się już od Żbika, a potem mieliśmy do czynienia zarówno z podejściem kontynuatora w sposób powolnej ewolucji (Yans Kasprzaka), jak też brutalnej rewolucji (Skarga Utraconych Ziem Delaby’ego). W przypadku pierwszego tomu przygód Kriss najbliżej jest do efektu, jaki osiągnął Zbigniew Kasprzak w Planecie Czarów – pierwszym samodzielnie rysowanym albumie Yansa. Giulio De Vita stara się dość wiernie naśladować styl mistrza Rosińskiego. Najlepiej wychodzi mu to w scenach rozgrywających się w lesie. Najgorzej zaś w Folkwangu, którego gotyckie kolumny mają się nijak do konsekwentnej wizji architektonicznej stosowanej przez Rosińskiego. Wystarczy porównać efekciarską prowizorkę De Vity z Walhallą, w której odbywa się sąd Odyna zilustrowany w równolegle wydanej „Bitwie o Asgard”. Od razu widać czyj Asgard jest tylko pretekstową dekoracją.

Mimo kilku wpadek, nowy rysownik spisał się na medal. Dla czytelników zmęczonych malarskim stylem ostatnich tomów Thorgala, czytelna kreska może być miłą odmianą. Zdarzają się momenty, gdzie grafik nieco „zapomniał się”, że miał imitować mistrza. Widać wtedy, że styl cieniowania charakterystycznym szraferunkiem został De Vicie narzucony i w przyszłości można się spodziewać ciekawej ewolucji stylu.

Pierwszy album serii odpryskowej Thorgala pozostawia niedosyt, ale i tak jest komiksem dużo lepszym od tego, co obecnie wyprawia w głównej serii ten sam scenarzysta. Miłośników Thorgala nie trzeba namawiać, aby dali szansę zarówno Kriss De Valnor, jak też kolejnemu planowanemu spin-offowi o przygodach Louve. Do czekania na nowe solowe przygody Jolana nikt mnie jednak nie przekona.

Opublikowano:



Thorgal - Kriss de Valnor #01: Nie zapominam o niczym

Thorgal - Kriss de Valnor #01: Nie zapominam o niczym

Scenariusz: Yves Sente
Rysunki: Giulio de Vita
Okładka: Grzegorz Rosiński
Wydanie: I
Data wydania: Grudzień 2010
Seria: Thorgal - Kriss de Valnor
Druk: kolor
Oprawa: miękka
Format: 21x29 cm
Stron: 56
Cena: 22,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Kriss De Valnor – Nie zapominam o niczym Kriss De Valnor – Nie zapominam o niczym Kriss De Valnor – Nie zapominam o niczym

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

pinio -

Myślę, że ocena 5/10 jest lekką przesadą :(