baner

Recenzja

One Piece #01-02

Tadeusz Fułek
Piraci stają się powoli jednym z tych nieśmiertelnych tematów, które, jeśli je umiejętnie wykorzystać, będą się cieszyć wieczną popularnością. Tak jak westerny, które niby się skończyły, ale raz na jakiś czas powracają z wielką siłą. Eiichiro Oda dobrze wiedział jak wykorzystać swoją fascynację piratami – 10 lat temu stworzył przebojową mangę „One Piece”, która dziś nie podpina się pod popularności innych popkulturowych piratów, ale sama staje się powoli klasykiem gatunku. Kolejne tomy w Japonii biją absolutne rekordy popularności (ponad 200 milionów sprzedanych kopii do tej pory). Teraz wydawnictwo J.P.F. zdecydowało się spróbować przenieść tą popularność na polski rynek.

Pierwszy tom ukazał się jeszcze pod koniec 2010, drugi w lutym bieżącego roku, a na każdy kolejny przyjdzie nam czekać (według zapowiedzi wydawcy) zaledwie miesiąc. Ta regularność w połączeniu z solidną zawartością (ok. 200 stron w każdym tomie) i niską ceną (18,90 zł) czyni tą mangę jedną z najciekawszych serii komiksowych na rynku. Wydanie jest kieszonkowe (mniej więcej B6) i bardzo poręczne, choć czasami mały format sprawia, że trzeba wytężać wzrok, aby się nie pogubić.

„One Piece” to historia stara jak świat. Młody chłopak ma marzenie, zdolności, więc wyrusza w podróż. Po drodze poznaje różne ciekawe postaci i przeżywa masę przygód. Tym chłopakiem jest Luffy – brzdąc z nadmorskiej miejscowości, którą piraci wybrali jako swoją tymczasową kryjówkę. Jego usilne próby, aby przyjęli go do załogi, spełzają na niczym. Przypadkiem zjada jednak jeden z ich skarbów: „diabelski owoc”, dzięki któremu staje się rozciągliwy niczym Reed Richards (choć nie będzie mógł przez to nigdy pływać). Piraci odpływają, ale młody jest zdeterminowany. Po 10 latach treningów wyrusza w morze, aby zostać Królem Piratów i zdobyć legendarny „One Piece” - skarb ukryty gdzieś przez Gold Rogera. Do szczęścia potrzebna mu tylko załoga, którą będzie kompletować przez najbliższe parę tomów.

Rzecz jednak nie w tym, że schemat jest dobrze znany i sprawdzony, ale w tym, jak został wykorzystany. Nie da się uniknąć porównań do "Dragon Balla" (pierwszej serii, przed "Dragon Ball Z" i "GT"), nie tylko jeśli chodzi o klimat, ale również w przypadku sylwetki głównego bohatera. „Słomkowy Kapelusz” Luffy jest na tyle ciekawie zarysowanym charakterem, że wokół jego postaci kręci się duża część akcji oraz większość gagów. Przypomina skrzyżowanie Son Goku ze Scottem Pilgrimem – taka sama naiwność i dziecięca odporność na zło świata, nienaruszalny kodeks zasad moralnych i charakterystyczna ciamajdowatość. Chce zostać Królem Piratów, ale wyrusza w morze małą łódką, nie znając się zupełnie na nawigacji, przez co wpada w pierwszy napotkany wir wodny. „Sęk w tym, że nie umiem pływać” martwi się, ale po chwili rozpogadza się „A! No tak! Przecież w takim wirze pływanie i tak na nic by mi się nie przydało. Nawet jakbym umiał, to i tak by mnie wciągnęło”. Nic nie stanowi dla niego problemu, a rozwiązania wydają się oczywiste i naturalne (nawet jeśli oznaczają zrealizowanie jakiegoś absurdalnego i zawiłego planu).

Luffy nie jest jednak jedynym charakterystycznym bohaterem w serii. Każdy kolejny członek załogi (do tej pory, w ciągu 2 tomów znalazł mistrza szermierki – Zoro i nawigatorkę-złodziejkę Nami) jest silnie zarysowaną postacią ze swoimi własnymi planami i zachowaniami. Do tego Eiichiro Oda dorzuca ogromne ilości czarnych bohaterów i postaci pobocznych, z których każda od razu zapada nam w pamięć. W pierwszym tomie Luffy spotka m.in. Alvidę „Żelazną Maczugę”, ogromną szefowa piratów, pułkownika marynarki „Topororękiego Morgana” oraz jego mamisynkowatego syna. Cały drugi tom poświęcony jest starciu głównego bohatera z piratem Klaunem Buggy'im, którego załoga również do bezbarwnych nie należy.

Akcja na szczęście nie przypomina w niczym schematu znanego z Dragon Balla – przeciwnik, starcie, odpoczynek, jeszcze większy przeciwnik, starcie itd. Nawet jeśli mamy mnóstwo scen walk, to są one przetykane śmiesznymi lub dziwnymi (ze względów fabularnych) epizodami, które uatrakcyjniają czytanie i nierzadko dekoncentrują czytelnika (w bardzo pozytywny sposób). Do takich „rodzynków” należy, np. minihistoria psa Shushu z drugiego tomu, która wzruszy każdego, mimo że chwilę przedtem śmialiśmy się z głupstw Luffy'ego. W „One Piece” powaga przeplata się z błahą rozrywką i komicznymi sytuacjami cały czas.

Kreska w komiksie jest bardzo prosta i sztampowa, ale umiejętnie wykorzystana. Charakterystyczna twarz Luffy'ego to nie więcej niż 10 kresek. Szybko jednak do tego stylu można się przyzwyczaić i trudno go z czymkolwiek pomylić. Tradycyjne mangowe przerysowania – wybuchy złości, zdziwienie, smutek – wszystko to w „One Piece” znajdziemy, jednak zupełnie naturalny sposób, w jaki autor posługuje się tymi technikami, sprawia, że komiks jest przyswajalny nawet dla tych, którzy są uczuleni na „wielkie oczy”.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, czemu ta manga jest taka wyjątkowa. Najłatwiej chyba powiedzieć, że jest po prostu niesamowicie świeża. Stary jak świat temat, ale potraktowany z taką swobodą i lekkością, że trudno się oderwać. Być może wpływ na to ma bardzo młody wiek autora – kiedy rysował pierwsze tomy (1997 rok) miał nie więcej niż 23 lata, ale podobno im dalej w las, tym „One Piece” robi się jeszcze ciekawsza. Zresztą liczby mówią same za siebie – seria pomyślana była na pięć lat, ale w Japonii wyszedł właśnie 61 tom w rekordowym, 3,8-milionowym nakładzie i Eiichiro Oda bynajmniej nie zamierza przygód Luffy'ego kończyć. Potencjał tkwiący w tych bohaterach jest ogromny, więc miejmy nadzieje, że J.P.F. będzie regularnie dostarczać nam kolejne tomy tych pirackich przygód.

Słowa uznania należą się również tłumaczowi. W każdym tomie znajdziemy wyjaśnienie i usprawiedliwienie konkretnego doboru słów, które uspokoi każdego malkontenta. Wszystkie charakterystyczne sformułowania z bogatego świata „One Piece” zostały przełożone na polski w sposób bardzo dokładny i z dbałością o wszelkie kulturowe odwołania. Możemy co prawda kupić przez internet anglojęzyczne wydania i od razu poznać dalsze przygody Luffy'ego, ale warto jednak poczekać, ponieważ tłumacz wyśmienicie wywiązuje się z zadania i czytanie po polsku jest czystą przyjemnością. Czekam z niecierpliwością na kolejne tomy.


Opublikowano:



Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-