baner

Recenzja

Hellblazer #04: Płomień potępienia

Przemysław Zawrotny recenzuje Hellblazer #04: Płomień potępienia
Czytanie tomów „Hellblazera” stworzonych przez Gartha Ennisa i Steve'a Dillona oraz odnajdywanie w nich motywów znanych z późniejszego „Kaznodziei” to frapujące zajęcie. Nie chodzi tu tylko o charakterystyczny dla komiksów obu panów sposób narracji i kompozycje fabuł oparte w dużej mierze na dialogach między postaciami, a w mniejszej na akcji. Również tematyka obu serii bywa podobna. W „Hellblazerze” Ennis z tomu na tom coraz śmielej przeprowadza swoje analizy rzeczywistości, które w pełni rozrosły się i doszły do głosu w „Kaznodziei”.

W „Płomieniu potępienia” autorzy pokazują, co myślą na temat Ameryki i Amerykańskiego Snu, wykorzystując w tym celu podróż Johna Constantine'a za ocean. Akcja toczy się w dwóch wymiarach – pierwszy jest związany z narkotycznymi wizjami szlajającego się po Nowym Jorku bohatera, drugi to brutalna rzeczywistość ulicy, gdzie nawet policja bezkarnie okrada bezdomnych. Ameryka dla Constantine'a nie jest tym, czym była dla Proinsiasa Cassidy'ego czy Jessego Custera. Dla wampira USA to szansa na nowe życie, lepsza rzeczywistość, w której każdy przybysz dostaje szansę od losu. Z kolei zainspirowany osobą Johna Wayne'a Jesse Custer święcie wierzył w słuszność Amerykańskiego Snu, choć widział, że nie ma on szans na spełnienie w rzeczywistości, a świat wokół jawił się jako siedlisko wszelkich patologii. W „Kaznodziei” Ennis ośmieszał fantazmaty i stawiał pod znakiem zapytania ideały, do których należy dążyć – wszak wyraźnie nie pasują one do rzeczywistości, na horyzoncie nie widać żadnych szans na ich ucieleśnienie.

Z Constantinem jest inaczej. W „Płomieniu potępienia” Ennis nie burzy starych mitów organizujących myślenie zbiorowości, proponuje za to swoją opowieść o ciemnych stronach USA. W „Kaznodziei” ukazał kontrast między mitem a twardą rzeczywistością, tutaj stawia nieco mniej skomplikowaną diagnozę. Ennis rozpoznaje pewien popkulturowy wizerunek Ameryki i wyciąga z niego niektóre elementy tak, by powstał koszmar. Mamy zatem brudne i niebezpieczne ulice Nowego Jorku, które za sprawą hollywoodzkich produkcji kojarzą się ze Stanami równie mocno co Dziki Zachód. Mamy także dwie postaci, których losy z jednej strony są nierozerwalnie sprzężone z ideą amerykańskiej demokracji, z drugiej – ukazują jej zakłócenie. Mowa o dwóch zamordowanych prezydentach Stanów Zjednoczonych. W „Płomieniu potępienia” jest też miejsce na wyrzut amerykańskiego sumienia, z którym wiąże się kwestia Indian. W jednym komiksie Ennis umieszcza wszystko, co wiernego mitowi Amerykanina powinno uwierać, niepokoić i smucić. Najciekawsze jest, że całe to wyciąganie brudów odbywa się – podobnie jak w przypadku „Preachera” – w obrębie komiksu głównonurtowego, a nie na planszach produkcji offowej.

Wywody Ennisa na temat Ameryki zawarte w „Płomieniu potępienia” to krytyczne spojrzenie na historię tego kraju. Autor mówi, że demokracja, którą Stany się szczycą, to tylko złudzenie dające komfort psychiczny, ale nie szczęście. Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów: ponieważ jej historia została zbudowana na cudzym cierpieniu (Indian) oraz niejednokrotnie okazywało się, że demokracja jest bezsilna wobec przemocy (stąd zabójstwa prezydentów). Nie są to może odkrywcze myśli, ale z pewnością mają swoją wartość i dobrze, że się pojawiają. Poza tym trudno wymagać od Ennisa, by w ramach amerykańskiego komiksu fantastycznego czy sensacyjnego zaprezentował swoją uniwersalną teorię wszystkiego (trochę bardziej zbliżył się do tego w „Kaznodziei”, gdzie jego refleksja nad rzeczywistością była szersza). „Hellblazer” posiada zresztą inne walory. W przeciwieństwie do tego, co Ennis pokazał później w „Kaznodziei”, tutaj bardziej nastawił się na ciekawą fabułę, która w „Preacherze” stanowiła tylko pretekst i punkt wyjścia do rozważań.

Ma to swoje dobre i złe strony – „Kaznodzieja” to komiks o większym zacięciu socjologicznym i bardziej dojrzały, podczas gdy „Hellblazer” nastawiony jest na opowiadanie niesamowitej i pasjonującej historii. „Kaznodzieja” mnie zachwycał, ale nigdy nie straszył, choć polski wydawca uznał go za horror. W „Hellblazerze” jest więcej krwi i grozy, fabuły mają więcej życia, choć są płytsze. Jednak z drugiej strony – Ennis nie tworzy pulpy i papki dla bezmyślnego widza. W wielu miejscach przełamuje schematy narracyjne i kompozycyjne opowieści, wprowadzając obszerne partie dialogowe. Rozmowy głównego bohatera z Johnem Kennedym czy czarnoskórym przedstawicielem społeczności zamieszkującej Central Park są jak dla mnie bardzo teatralne i wplecione w – bądź co bądź – amerykański komiks sensacyjny raczej zaskakują.

Jednak o charakterze „Płomienia potępienia” i całkiem wysokiej wartości tego komiksu nie decyduje sam Ennis. Klasę ilustracji Steve'a Dillona mogłem w pełni docenić dopiero w momencie, gdy przeczytałem dodane do albumu opowieści innych autorów. Ani William Simpson, ani Peter Snejbjerg nie potrafili stworzyć odpowiedniego klimatu, na czym stracił również sam scenariusz Ennisa w opowieściach, które oni ilustrowali. Dlatego dodatkowe historie zebrane w tym tomie rozczarowują i wyglądają na zapchajdziury, co oczywiście nie umniejsza zbytnio „Płomieniowi potępienia” jako całości.


Opublikowano:



Hellblazer #04: Płomień potępienia

Hellblazer #04: Płomień potępienia

Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon, William Simpson, Peter Snejbjerg
Okładka: Glenn Fabry
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2009
Seria: Hellblazer
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor, offset
Oprawa: miękka
Format: 170x260 mm
Stron: 176
Cena: 59,00 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-237-2558-9
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Hellblazer #04: Płomień potępienia Hellblazer #04: Płomień potępienia

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-