baner

Wywiad

Wywiad z Agatą Barą

Sylwia Kaźmierczak
foto_bara_agataStudiujesz rysunek w Essen. Jak wyglądają takie studia? Masz skalę porównawczą z tego rodzaju kierunkiem na uczelni polskiej?

Nie studiuję tylko rysunku, lecz też inne odmiany wizualnej komunikacji. W ostatnim czasie jednak próbuję się specjalizować w kierunku ilustracji /rysunku, bo to mnie najbardziej interesuje. Moja szkoła niemiecka w Essen (Folkwang Hochschule) jest teraz w fazie wielkich zmian i przełomu i mam nadzieję, że w przyszłości będzie tam jeszcze więcej propozycji dotyczących rysunku, komiksu i ilustracji. Studiując na ASP w Krakowie, bardzo podobało mi się, że jest tyle różnych kursów zajmujących się tylko rysunkiem. Na tych zajęciach robi się intensywne studia według natury. Stwierdziłam, że na ASP naprawdę dobrze można nauczyć się rzemiosła, co uważam za bardzo istotne i podstawowe dla artystycznego rozwoju. W Niemczech mi zawsze tego trochę brakowało. Tam podejście jest mniej akademickie, co naturalnie ma zalety, ale też i braki.

Czy dużo kobiet uczy się na twoim kierunku, czy raczej płeć nie ma tu znaczenia?

Myślę, że płeć nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, zawsze wydawało mi się, że w Essen na ilustracji było więcej kobiet niż mężczyzn.

Skąd decyzja o studiowaniu właśnie ilustratorstwa? Nie myślałaś o innych artystycznych kierunkach?

Rysuję już, odkąd jestem dzieckiem. Chociaż były okresy w moim życiu, kiedy przez jakiś czas odchodziłam od tego zajęcia. Zawsze kiedyś pojawiała się jednak znów potrzeba, by to robić i wracałam do rysowania. Po maturze krótko studiowałam psychologię, ale zamiast chodzić na wykłady wolałam rysować. Wtedy postanowiłam, że muszę podjąć jakiś artystyczny zawód. Na początku chciałam studiować malarstwo, w końcu jednak postanowiłam zapisać się na komunikację wizualną, bo ten kierunek oferował też styczność z fotografią i typografią i wydawał mi się bardzo różnorodny. Z czasem jednak zaczęłam się koncentrować na ilustracji/rysunku. Ale czasami bawię się myślą, by zająć się jeszcze poważnie malarstwem i fotografią. Interesuję się wieloma kierunkami artystycznej ekspresji.

Miałaś okazję współpracować z uznanymi zagranicznymi (niemieckimi) artystami bądź uczyć się pod ich okiem?

Tak. Studiowałam u Ulfa K., który też nadzorował moją pracę nad „Leviathanem“. On jest w Niemczech znanym i uznanym ilustratorem, autorem książek dla dzieci i komiksów. Dopiero dzięki niemu wpadłam na pomysł, że sama też mogę rysować komiksy. Przed jego pojawieniem się na mojej uczelni, komiks nie był uznawany u nas jako poważny kierunek, a więc nigdy nawet nie pomyślałam o tym, że mogłabym też to robić. On jednak swoim przykładem zachęcił mnie do zajęcia się tym medium. Było to dla mnie świetnym doświadczeniem i znowu nabrałam chęci do tego, co robię. Faktycznie, krótko przed zrobieniem „Leviathana“ zastanawiałam się, czy rzucić te studia, bo sama ilustracja i sposób ilustrowania, który wówczas uprawiałam, mnie frustrowały. To był naprawdę szczęśliwy traf, że Ulf K. u nas uczył. Bez spotkania z nim, chyba nigdy bym się na serio nie zajęła komiksem. Później uczyłam się trochę u ilustratora Larsa Henkela. Gdy wrócę do Niemiec, będę studiować u Martina Toma Diecka i u Wolfa Erlbrucha. Cieszę się, że miałam możliwość poznać tyle różnych podejść do tworzenia obrazków. Myślę, że mi to dużo dało.

Dobrze znasz niemiecki rynek komiksowy? Czy uczestniczysz w nim na przykład jako czytelniczka bądź ilustratorka?

Ostatnio próbuję mieć na oku niemiecki rynek komiksowy, szczególnie też publikacje kobiet. Wydaje mi się, że w ostatnim czasie jest ich coraz więcej. Naturalnie mnie to cieszy i daje nadzieję, że też będę mogła na tym rynku publikować. Niemiecki rynek komiksowy jest większy od polskiego, ale nawet w Niemczech komiksy nie osiągnęły jeszcze takiego poziomu mainstreamowej akceptacji i takich wielkich nakładów jak w Francji lub w Stanach Zjednoczonych.

A jak w Niemczech prezentuje się udział kobiet w tej branży? Tworzą się jakieś dziewczyńskie kolektywy, ziny, w których prezentowana jest ich twórczość? A może wystawy?

Niedawno byłam na Comicsalon w Erlangen. To jest wielki międzynarodowy festiwal komiksu odbywający się co dwa lata w małym mieście w Bawarii. Odniosłam wrażenie, że wiele z najnowszych publikacji komiksowych jest spod ręki kobiecej. Interesujące rysowniczki niemieckie to Isabel Kreitz i Anke Feuchtenberger, które zrównały drogę najnowszej generacji komiksiarek, bo już dosyć długo tworzą i publikują. Ostatnio został opublikowany też nowy projekt Barabary Yelin, która jest już dosyć znana. Ulli Lust wygrała ze swoim komiksem autobiograficznym tegoroczną nagrodę Max und Moritz i nagrodę ICOM. Praca dyplomowa Line Hoven została opublikowana w wydawnictwie Reprodukt. Kobiety na niemieckim rynku są aktualnie dobrze prezentowane i bardzo widoczne.

Jesteś Polką z pochodzenia, mieszkasz i studiujesz w Niemczech, zadebiutowałaś w Polsce. Czy nie wolałabyś, aby twój pierwszy komiks ukazał się jednak zagranicą?

Dla mnie nie ma znaczenia to, gdzie zadebiutowałam. Ważne jest, że zadebiutowałam. I cieszy mnie, że to się stało w Polsce, bo jest to kraj, w którym się urodziłam, z którym nadal czuję się związana i do którego świadomie wróciłam na studia. Naturalnie mam nadzieję, że w przyszłości też uda mi się pojawić na niemieckim rynku.

W “Leviathanie” wydawca zamieścił kilka twoich ilustracji. Czy masz zamiar kontynuować tworzenie komiksów, czy wolisz skoncentrować się na pojedynczych ilustracjach?

Nie chcę się ograniczyć i pracować tylko w jednej dziedzinie. Mam nadzieję, że w przyszłości znajdę czas i zapał na zajmowanie się zarówno komiksem jak i ilustracją. Myślę, że praca ilustratorska i komiksowa mogą się uzupełniać i nawzajem inspirować. Dla mnie przekaz jest ważniejszy od przekaźnika. Dobieram medium stosowne dla tematu i idei. W komiksie fascynuje mnie to, że przez to medium można opowiadać historie. Ilustracje też to potrafią, ale w inny sposób. Komiksy przez wątek narracyjny są bardzo kompleksowe i wymagające. Z drugiej strony można też podchodzić do komiksu ilustratywnie, tworząc kadry, które też mogłyby zaistnieć odrębnie. W komiksie lubię też proces pracowania nad scenariuszem, kiedy historia, charaktery i pomysł się coraz bardziej rozwijają. Ale w tym leży też cała trudność tego medium. Naprawdę podziwiam ludzi, którym udaje się opowiedzieć świetną historię, jeszcze do tego w interesujących obrazkach.

Dlaczego w przypadku “Leviathana” zdecydowałaś się na formę komiksu niemego?

Chciałam, żeby komiks działał wyłącznie na poziomie wizualnym. Próbowałam przekazać atmosferyczne działanie muzyki, do czego nie były mi potrzebne słowa. Komiks niemy zostawia też więcej przestrzeni dla interpretacji i asocjacji czytelnika.

Na spotkaniu podczas festiwalu Komiksowa Warszawa mówiłaś, że “Leviathan” jest opowieścią o muzyce i jej oddziaływaniu na słuchacza. A więc muzyka jest dla Ciebie bardzo istotna?

Nie jestem osobą, która non stop jej słucha i się przez nią definiuje, ale nie mogę się wyrzec, że są okresy w moim życiu, kiedy pogrążam się w muzyce i trochę obsesyjnie jej słucham. Potrafię wtedy przez tydzień słuchać ten sam album całymi dniami. Muzyka to dla mnie jak emocjonalny katalizator, sposób, w który można wzmocnić lub pobudzić w sobie pewne uczucia.

A odniesienia do “Moby Dicka” to tylko jedna z możliwych interpretacji?

Nie chce nikomu narzucać jakichkolwiek interpretacji. Połączenie z powieścią Melville’a jest dosyć oczywiste, ale tak właściwie każdy może i będzie sobie myśleć, co chce.

Twoje ilustracje niosą ze sobą duży ładunek emocji. Przelewasz na papier swoje odczucia?

Nie zawsze punktem wyjściowym są emocje. Czasem są to też słowa lub jakaś werbalna koncepcja. Nigdy nie próbuję umyślnie stworzyć emocjonalnych obrazków. Po prostu jakoś tak wychodzą. To ciekawe dla mnie słyszeć, że inni je tak odbierają.

W kilku pracach powtarza się orientalna symbolika. Lubisz azjatyckie klimaty?

Tak. Zawsze fascynowała mnie Azja, jej kultury i religie. Rodzice byli otwarci na inne kultury i mieli dużo książek na ten temat, wiec jako dziecko przeglądałam obrazki w Bhagavadgicie i czytałam Musashiego. Potem odkryłam buddyzm, zen, klasyczną sztukę japońską i ostatnio -dosyć późno- mangę. To jest dla mnie prawdziwą rewelacją. Umiejętności rysownicze niektórych twórców mangi są wprost genialne i bardzo inspirujące.

Niestety nie widziałam Twoich wczesnych prac, ale te które tworzysz teraz, charakteryzują się dojrzałą kreską. Długo zajęło ci wypracowanie takiego stylu?

Nie wiem, czy długo. Nie był to proces świadomy. Przed „Leviathanem” ilustrowałam i rysowałam inaczej i czułam się z tym nieszczęśliwa. Przestało mi to sprawiać przyjemność. Ten komiks był dla mnie takim małym przełomem. Nie wiem dokładnie, jak to się stało, ale było to dla mnie wielką ulgą. Nie wiem również, czy w przyszłości będę dalej tak pracowała, czy próbowała innych rzeczy. Zobaczmy. Jednak doszłam do miejsca, w którym bynajmniej nie myślę już o tym, żeby zmienić swój zawód.

Nim zawitałaś do Polski, znałaś kogoś z polskich twórców, miałaś styczność z komiksowymi dokonaniami Polaków?

Nie. Dopiero niedawno w ogóle zaczęłam rozwijać i pogłębiać swoje zainteresowanie komiksami. Dlatego też cieszę się, że miałam możliwość być w Polsce i trochę zapoznać się z tutejszą sceną komiksową.

Jak wspominasz pobyt na Festiwalu Komiksowa Warszawa?

Bardzo mi się podobało. To był pierwszy festiwal komiksu mojego życia, a więc już z tej racji zawsze będę go mile wspominać i cieszę się, że mogłam tam zagościć i zadebiutować. Cieszę się, że Timof mi umożliwił debiut i tak udostępnił moją pracę dużemu gronu ludzi.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Sylwia Kaźmierczak


Opublikowano:



Tagi

Agata Bara Wywiad

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-