baner

Recenzja

All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

Przemysław Zawrotny recenzuje All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec
Piłkarskie porzekadło, że nazwiska nie grają, sprawdza się i w branży komiksowej. Dlatego też szczerze się obawiałem duetu Frank Miller – Jim Lee, wiedząc, że taka gwiazdorska konfiguracja nie gwarantuje wysokiego poziomu artystycznego komiksu, a jest jedynie przemyślnym chwytem marketingowym amerykańskiego wydawcy. Podobnie było przecież w przypadku stareńkiego już, stworzonego przez Millera na spółkę Toddem McFarlanem, albumu „Batman/Spawn”. Takie nazwiska dobrze wyglądają razem na okładce. Gorzej za to wygląda komiks w środku.

Nie chodzi o to, że nie lubię Jima Lee. Wprost przeciwnie: ma on świetną, dynamiczną kreskę i tworzy plansze z niezwykłym rozmachem. Taki człowiek jest szczególnie cenny w komiksach nastawionych na czystą akcję, za którymi niespecjalnie przepadam. Jednak swego czasu, w szczenięcych latach, bardzo dobrze czytało mi się jego „X-Men”, a jeszcze lepiej stare zeszyty „Punishera” rysowane cięższą i bardziej poszarpaną kreską. Chwała Jimowi Lee za nie. Niestety, ten rysownik udowodnił, choćby ilustrując „Husha”, że od Batmana powinien się trzymać z dala. Jego styl ani trochę nie pasuje do Mrocznego Rycerza – a przynajmniej do moich wyobrażeń tej postaci. Jak dla mnie Batman, inaczej niż większość superbohaterów, nie jest po prostu kolorowym przebierańcem. To postać okryta mrokiem, co wymaga od autora umiejętnej gry niedopowiedzeniami, również w warstwie graficznej. Jim Lee jest zbyt efekciarski, lubi popisywać się imponującymi planszami, w których nie pozostawia ani trochę miejsca na niedopowiedzenia. Podczas lektury jego wersji przygód Mrocznego Rycerza mam wrażenie, jakbym czytał głupiutkie „Wild C.A.T.S”, a nie „Batmana”. W ilustracjach nie ma mroku – jest za to przebojowość, za co częściowo odpowiedzialny jest Scott Williams (swoją drogą: świetny inker). Batmanowi jest nie do twarzy w świetle reflektorów, zdecydowanie lepiej wypada spowity mrokiem nocy.

Dobrze, że w samej kompozycji plansz Jima Lee w „All Star Batman i Robin” bardzo widać rękę Franka Millera. Chodzi mi na przykład o momenty, kiedy narracja rozbita jest na wiele malutkich kadrów na stronie, jak podczas pierwszej rozmowy Bruce’a i Dicka w batmobilu czy na samym początku, gdy autorzy prezentują Vicky Vale. Ponadto w tej opowieści bardzo rzuca się w oczy charakterystyczne dla twórczości Millera wyczucie komiksowej retoryki. Plansze są komponowane przez scenarzystę tak, że często kończą się wyrazistą puentą zawartą w ostatnim kadrze. Aż szkoda, że sam Miller nie narysował tego albumu, wtedy komiks byłby bardziej spójny myślowo i kompletny. Ciężka i niespieszna kreska tego artysty, nie dość, że bardziej tajemnicza, to ma w sobie – jak dla mnie – zdecydowanie więcej dystansu do konwencji komiksowej. Prace Jima Lee są perfekcyjne i znakomicie spełniają swoją rolę w opowieści superbohaterskiej. Jednak mam wrażenie, że Miller chciał stworzyć coś innego w „All Star Batman i Robin”. W dość słabym scenariuszu pojawiają się przesłanki wskazujące, że nie można tej brutalnej opowieści traktować zupełnie serio. W związku z rozbuchaną szatą graficzną trudno to dostrzec, ale Miller w kilku miejscach puszcza oko do czytelnika. Raz robi to bardziej udanie, innym razem – mniej.

Opowieść jest niezwykle brutalna i w tym także przejawia się styl Millera. Gotham zostało tu ukazane jako wyjątkowo okrutna metropolia, w której właściwie nie da się żyć. Zwykle w opowieściach o Batmanie miasto było mroczne, a jego ulice pełne przemocy, jednak dało się w nim odnaleźć jasne punkty. Był w końcu komisarz Gordon, był sam Mroczny Rycerz, Robin i parę innych szlachetnych jednostek. Tym razem nie ma tu nikogo – okazuje się, że policjanci są przekupni, a na superbohaterów nie można liczyć, bo wolą się wzajemnie zwalczać, rzucając przy tym głupie teksty, niż czuwać nad bezpieczeństwem mieszkańców. Gotham w tej opowieści to taka kolorowa wersja Miasta Grzechu. Niestety, kolorowa do bólu, bo fantazje kolorysty Alexa Sinclaira i jego upodobanie do jaskrawych komputerowych barw sprawiają, że świat wygląda trochę cukierkowo. Zresztą samego miasta nie pooglądamy w tym komiksie, bo autorzy unikają ujęć krajobrazu, skupiając się głównie na akcji. Wnioski, że w Gotham źle się dzieje musimy wyciągnąć, obserwując na przykład krwawe i ciągnące się na wiele stron pojedynki, wykańczające zarówno dla bohaterów, jak i dla czytelnika. Za stary jestem, by czytać komiksy dla mordobicia, a „All Star Batman i Robin” to ponoć rzecz dla dorosłych. Tu mała uwaga: dlaczego wydawca (polski lub amerykański) nie boi się pokazywać scen brutalnej przemocy, a razi go wyrażenie „wciskać pierdoły” w ustach Barbary Gordon, które cenzuruje? Pachnie hipokryzją.

Scenariusz opowieści jest chaotyczny i w zakończeniu nie układa się w zamkniętą całość, co dość jasno sugeruje, że twórcy szykują dalszy ciąg. Brak spójności jest jednak poważną wadą, gdyż można odnieść wrażenie, że Frank Miller niezbyt panował nad rozwojem fabuły i sam nie wiedział, do czego to wszystko zmierza. A wygląda na to, że do niczego. Początkowo historia zapowiada się na kryminał – oczekujemy, że Bruce podąży tropem morderców rodziców Dicka Graysona. Później przechodzi w opowieść o inicjacji i chrzcie bojowym młodego Robina, który sam będzie musiał wybrać, co interesuje go bardziej: pomszczenie śmierci rodziców czy walka o sprawiedliwość w zepsutym mieście. W sumie to bardzo wyświechtany motyw, ale gdyby Miller miał ciekawy pomysł, mógłby coś na tym ugrać. A potem autorzy dokładają kolejne wątki i postaci: na scenie pojawiają się Black Canary, Joker, Catwoman oraz JLA, którzy dla konstrukcji fabuły nie mają żadnego znaczenia. Oczywiście oprócz tego, że niektórzy z nich są uczestnikami spektakularnych pojedynków. Kolejne sceny pozostają jednak niezamknięte, a historia w pewnym momencie się urywa. Dużo hałasu i dymu o nic? Frank Miller również mocno przegiął, tworząc antypatycznych bohaterów. Weźmy taką Ligę Sprawiedliwości. Ci ludzie zdecydowanie się nie lubią i każde z nich – Superman, Plastic Man, Green Lantern, a w szczególności Wonder Woman – jest na swój sposób odpychające i drażniące. Hal Jordan to kretyn, Kent zgrywa szlachetnego chłopca, że aż mdli (jak zwykle), a Diana jest opryskliwa, szowinistyczna i traktuje wszystkich z góry. Albo Batman, z którego Miller robi niemal psychopatę, ogarniętego żądzą naprawiania świata, której podporządkowuje nawet wolę niewinnego i nieszczęśliwego dziecka. Jak dla mnie autor zagrał zbyt ostro i zbyt jaskrawo, przez co postaci straciły na wiarygodności. Widać to wyraźnie w scenie, gdy bohaterowie wdają się w bezsensowną i irytującą kłótnię. To zdecydowanie najgorszy fragment całego komiksu, wręcz nie da się go czytać.

Są jednak i nienajgorsze momenty. W ogóle po lekturze „All Star Batman i Robin” mam mieszane uczucia, które nie przeszkadzają mi uznać tego komiksu za gniot. W pewnym momencie daje o sobie znać dystans, jaki Miller ma do swoich bohaterów i świata opowieści. Autor miejscami bardzo udanie dworuje sobie z bohaterów. Niezła jest choćby scena rozmowy Batmana i Robina z Green Lanternem, jak również moment, w którym autor wyjaśnia, czemu Grayson zawdzięcza swój pseudonim bojowy. Dobrze się czyta także kwestie Jokera podczas sceny łóżkowej (a raczej połóżkowej) z atrakcyjną panią prokurator. Po pierwsze, dialogi w końcu nabierają życia – wcześniej były raczej mierne i głupie, po drugie – jak dla mnie epizod z Jokerem to jedyny przerażający fragment opowieści. Muszę tu oddać sprawiedliwość Jimowi Lee i koloryście, na których wieszałem psy, a którzy tworząc tę scenę, zasłużyli na słowa uznania. Szkoda tylko, że parę bardziej optymistycznych momentów trafiło się dopiero w końcówce opowieści, przez co komiksu nie dało się uratować. Umiejętności Jima Lee i Franka Millera najwyraźniej nie współgrają ze sobą i dlatego w tym komiksie słychać przeważnie fałszywe nuty. Ciekawe elementy – jak bardzo sprawna narracja i dobry rysunek, choć na inną okazję – nie tworzą interesującej całości. Tym bardziej nie przykryją mankamentów scenariusza.


Opublikowano:



All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Jim Lee
Tusz: Scott Williams
Kolor: Alex Sinclair
Okładka: Jim Lee, Scott Williams, Alex Sinclair
Publicystyka: Bob Shreck
Wydanie: I
Data wydania: Listopad 2009
Seria: Mistrzowie Komiksu
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170 x 260 mm
Stron: 240
Cena: 89,00 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-237-2585-5
WASZA OCENA
7.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
7 /10
Zagłosuj!

Galerie

All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-