baner

Recenzja

Muzyka Marie #2

Tadeusz Fułek recenzuje Muzyka Marie #2
Rozumiem, że manga może odstraszać. Nawet obytemu z komiksem czytelnikowi nietrudno znudzić się tą dość specyficzną i hermetyczną w gruncie rzeczy formą przekazu. Zrozumiałe więc, że pierwszy tom „Muzyki Marie” autorstwa Usumaru Furuya lekką ręką odrzucony lądował na półce obok innych produkcji tego typu, jako „łzawe, dziecinne, japońskie bajki o dojrzewaniu i miłości”. Proponowałbym jednak po zakupie drugiego tomu przesunąć cały komplet trochę bardziej w stronę półki europejskiej i trochę wyżej w stronę tych wartościowszych zeszytów.

Pierwszy tom zapoznawał nas z krainą Pirito, którą zamieszkują pokojowo nastawieni konstruktorzy wszelakich maszyn. Inne wyspy tegoż świata zajmują się specyficzną dla siebie produkcją i wymieniają je pomiędzy sobą. Tą pozbawioną wojen i smutku krainę zamieszkuje Pipi – córka konstruktora, beznadziejnie zakochana w Kaiu, który całą swoją uwagę kieruje ku bogini Marie.
Drugi tom tej opowieści kontynuuje losy Pipi i Kaia, ale skupia się przede wszystkim na tej enigmatycznej postaci, jaką jest górująca nad całą krainą Marie. Ten właśnie aspekt przesuwa wyraźnie środek ciężkości z Japonii w stronę Europy. Samaru Furuya stworzył głęboką opowieść o istocie boga, o konieczności boga i jego koegzystencji z ludźmi. Marie – bogini uosobiona, panującą, pilnująca wszystkiego jest jednak istotą boską w sensie europejskim. Niewiele ma wspólnego z nonteistyczną buddyjską tradycją Japonii.
Gdy przyjrzymy się bliżej krainie Pirito, okazuje się, że jest to świat idealny. Czysta, spełniona utopia – jedna z wielu, które zapełniają stronnice książek, czy klisze filmowe. Jak w każdym tego rodzaju przypadku – absolutne szczęście, harmonię i pokój mieszkańcy Pirito otrzymują w zamian za jedno istotne ograniczenie. Ograniczenie, które hamuje postęp cywilizacyjny i technologiczny w momencie, kiedy przeradza się on w ubezwłasnowolnienie człowieka, zastępujące mu rozwój. Furuya jest w tym wypadku bezwzględny wskazując zdecydowanie na technikę, która przerosła nas i która przejęła nad nami kontrolę podporządkowując nas sobie, a nie odwrotnie. Kamieniami milowymi tego przełomu są w tej mandze maszyna latająca i, jak bardzo aktualnie, myślący robot.

Pośród tych filozoficznych rozważań autor nie zapomniał o bohaterach. Historia Pipi i Kaia (który odgrywa ważna rolę, będąc pośrednikiem miedzy Marie a ludźmi) przeplata się aż do samego końca, żeby znaleźć finał w zaskakującym zakończeniu. Ta niespodzianka fabularna jest jednak trochę wymuszona, gdyż „Muzyka Marie” spokojnie broniłaby się bez tego typu rozwiązania. Szczególnie, że zaskakiwanie widza staje się ostatnio prawie obowiązkiem (nie mówię tutaj tylko o komiksach).

Bardzo nierówny doprawdy poziom, jak i tematykę proponują oba tomy „Muzyki Marie”. Ci, którzy kupili kontynuację oczekując rozwinięcia historii miłosnej i radosnego happy endu rozczarują się (niekoniecznie niemile), ci, z kolei, którzy nie kupili tomu drugiego właśnie z uwagi na tą mangową infantylność i sercowe problemy (bez obrazy) mogą tylko żałować i uzupełnić kolekcję. Ja kupiłem z tej tylko racji, że nie lubię pozostawiać swojej kolekcji bez kontynuacji. I dobrze zrobiłem.



Opublikowano:



Muzyka Marie #2

Muzyka Marie #2

Autor: Usamaru Furuya
Wydanie: I
Data wydania: Maj 2009
Seria: Muzyka Marie
Druk: czarno- biały (w tym 6 kolorowych), kreda
Oprawa: miękka
Format: 150 x 210 mm
Stron: 250
Cena: 33,90 zł
Wydawnictwo: Hanami
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-