baner

Recenzja

Spawn

Piotr Truszkowski recenzuje Spawn
Spawn to jedna z wielu interesujących komiksowych postaci, chyba co do tego nikt nie ma wątpliwości. Cała fabuła komiksu, mroczna atmosfera i mistrzowskie rysunki spowodowały, że dzieło Todda Mc Farlane’a zapamiętamy na długo. Czy to samo jesteśmy w stanie powiedzieć o filmie? Huh...

Fabułę jako-tako wszyscy znamy, ale gwoli przypomnienia: Al Simmons (w tej roli Michael Jai White), podczas jednej z misji dla rządu USA, zostaje zdradzony przez swoich przełożonych, którzy wydają na niego wyrok śmierci. Zabójca (jego własny szef) z odległości kilku centymetrów wypala w niego pocisk, spalając go na skwarkę, a sam Al po śmierci trafia do Pekła. Tam zawiera układ z Malebolgią (Diabłem) - będzie mógł wrócić na Ziemię do swojej żony, jeśli zgodzi się na służbę Złu, a w przyszłości, jeśli się sprawdzi, poprowadzi piekielna armię do walki w końcowej bitwie (znanej z Biblii jako Armageddon). Al wraca więc na Ziemię jako Spawn. Nie spodziewał się jednak, że na Ziemi od jego śmierci minęło już 5 lat, jego ukochana żona Wanda (Theresa Randle) ułożyła sobie życie z innym mężczyzną (jego dawnym przyjacielem Terrym) i ma z nim dziecko, którego on nigdy jej nie dał. Sam bohater odziany w dziwny kostium, wypełniony nekroplazmą, nie wie kim się stał. Miotany przez resztki wspomnień, miłości do swojej żony i nienawiści do wszystkiego, co stworzyło go takim, jakim teraz jest, Spawn jako wysłannik służb ciemności nieoczekiwanie stanie do walki ze złem, które go stworzyło.


Obejrzyj trailer filmu na Youtube


Wszystko pięknie, ale... Męczyłem się niemiłosiernie od samego rozpoczęcia seansu. Początek tego „dzieła” to właściwie taka esencja tego filmu w pigułce. Serialowa oprawa w stylu tanich amerykańskich produkcji klasy B (nadawanych maniakalnie przez pewną stację na literkę ‘P’ pod koniec poprzedniego wieku) i marne efekty specjalne to coś, co bezlitośnie poraża nasze zmysły przez kilka pierwszych sekwencji filmu. No dobra, był rok 1997, czyli dwa lata przed „Matrixem” (z tych efektów też będziemy się niedługo podśmiewać, jeżeli jeszcze niektórzy z Was tego nie robią;)) ale czy to jest usprawiedliwienie? Burtonowski Batman powstał w 1989 roku i jakoś udało się tam uniknąć kiczu i efekciarstwa na siłę. Jeżeli już wkroczyłem na ryzykowne terytorium porównań do przygód Człowieka-Nietoperza, to ekranizację „Spawna” można bardziej porównać do Schumacherowskiej wizji Batmana... niestety. Aktorstwo to jedna wielka (kolejna na koncie tej ekranizacji) pomyłka. Zastanawiało mnie przed samym seansem, co w takim towarzystwie robi Martin Sheen? Moje wątpliwości zostały rozwiane z chwilą, kiedy do mej zmaltretowanej kiepskim filmem podświadomości dochodzi informacja, że mr Sheen poziomem zrównał się z resztą obsady. A aktorstwo w „Spawnie” to naprawdę przysłowiowy gwóźdź do trumny. Spokojnie, są i plusy, a dokładniej to jeden. Fabuła komiksu została przeniesiona na ekran w sposób przystępnie wierny. Dzięki temu mamy do czynienia z dobrym, lecz wyłącznie wizualnym, odwzorowaniem postaci Violatora. Nigdy nie byłem fanem tej postaci, a kreacja Johna Leguizamo stała się dla mnie uosobieniem mej niechęci. Głupkowate żarty na poziomie przedszkolaków i brak błyskotliwości w odtwarzaniu tej postaci powodują, że popierdująca postać z racji swoich męczących cech zostaje zdecydowanie zapisana in minus.

Czego w filmie brakuje najbardziej? Mrocznego klimatu, niepokoju, wraz ze ‘zmartwychwstałym’ Simmonsem nie przeżywamy tego lęku po zmianie w sługę piekieł. Może tak jak w przypadku „Watchmenów” trzeba było poczekać z ekranizacją tego komiksu aż technika pozwoli na dobre zrealizowanie pomysłu? A jeżeli producenci uznali, że ten czas już nastąpił, czemu silili się na nachalne efekciarstwo? Wierzę w to, że można było zrobić ten film o niebo lepiej. Pozostaje mi żywić nadzieję na to, że kiedyś ktoś z miękkim sercem, pokaźnym portfelem i głową pełną pomysłów weźmie się za biednego Spawna. Czyż ta postać nie zasługuję na lepszą ekranizację?

P.S. W filmie wystąpił Todd McFarlane, podobno po to, żeby zapobiec zrobieniu ze Spawna kiepskiego filmu... hmm.


Opublikowano:



Spawn

Spawn

Premiera: Listopad 1997
Tytuł oryginału: Spawn
Premiera: 1997-11-28 (Polska) , 1997-08-01 (Świat)
Scenariusz: Todd McFarlane, Alan B. McElroy
Pierwotna historia: Todd McFarlane
Reżyseria: Mark A.Z. Dippé
Muzyka: David Silveria, Graeme Revell
Czas trwania: 96 min.
Dystrybucja w Polsce: Imperial

Obsada:

Michael Jai White - Al Simmons / Spawn
John Leguizamo - Clown / The Violator
Nicol Williamson - Count Cogliostro
Theresa Randle - Wanda Blake
Melinda Clarke - Jessica Priest
Martin Sheen - Jason Wynn
Miko Hughes - Zack
Sydni Beaudoin - Cyan
D.B. Sweeney - Terry Fitzgerald
Michael Papajohn - Glen
Frank Welker - Malebolgia (głos)


WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Spawn

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

herr Zeba -

Ten film to porażka. Też się w kinie męczyłem, z całego filmu najlepsza jest reklama.

AndrewK1 -

Może film nie jest rewelacyjny, ale moim zdaniem posiada jeden z najlepszych soudtracków jakie słyszałem.

Mix najlepszych ówczesnych zespołów metalowych z przedstawicielami sceny electro (czy jak to się nazywa) z nieśmiertelnym utworem Orbital z Kirkiem Hammettem "Satan" na czele.

charlie_cherry -

Przyznaję podwójną rację. Film był fatalny, nie wierzyłem w co to oglądałem na ekranie. A soundtrack zaskakująco dobry i oryginalny.