baner

Wywiad

Książki bez słów: wywiad z Andrzejem Klimowskim

Karol Wiśniewski
Aleja Komiksu: Urodził się Pan w Londynie. W Wielkiej Brytanii spędził Pan większość swojego życia. W mediach brytyjskich określa się jednak Pana najczęściej jako polskiego artystę. Sam też Pan przyznaje, że wschodnioeuropejskie pochodzenie głęboko odcisnęło się na Pańskiej twórczości.

Andrzej Klimowski: Jestem właściwie brytyjskim artystą. Myślę że podkreślanie polskości mojej pracy wynika z tego, że odbiega ona od angielskiej stylistyki i myślenia. Poza tym krytycy lubią doszukiwać się wszelkiej egzotyki w pracach artystów, nawet jeśli jej tam nie ma. Jak mieszkałem w Warszawie, to mówiono, że moją grafikę cechuje angielski chłód. W Anglii z kolei opisują mnie jako barokowego surrealistę, co kojarzą z Polską. Ja jestem po prostu sobą i nie zastanawiam się nad tym, jak można mnie zakwalifikować. Nie mniej jednak świadom jestem, że ikonografia centralnej czy też wschodniej Europy jest gdzieś tam zakodowana w mojej wrażliwości i wpływa na moją twórczość.

Z dzieciństwa pamiętam dom, w którym mieszkałem. Był pełen emigrantów, nie tylko polskich. Mieściło się w nim archiwum Polski podziemnej, czyli Armii Krajowej. Na ścianach wisiały obrazy historyczne, portrety generałów, szable, zbroje itp. Byłem nimi zafascynowany. Odwiedziłem Polskę po raz pierwszy mając jedenaście lat. W Anglii rodzice ciężko pracowali w fabrykach i sklepach; często zmieniali pracę. W Polsce natomiast wujowie i ciocie byli naukowcami, lekarzami, mieli swój zawód. Pomimo wszelkich trudności za czasów komunistycznych, czułem, że nie żyli w wiecznym pośpiechu i pod presją zarabiania na życie. Mieli długie urlopy i bogatsze życie towarzyskie. Dużo czytali, oprowadzali mnie po muzeach, zabytkach i galeriach. Po raz pierwszy byłem w teatrze i operze. Te przeżycia zaważyły na mojej wyobraźni.

1977_taksowkarz 1978_omen
Plakaty Andrzeja Klimowskiego. Po lewej "Omen" (1977 rok), po prawej "Taksówkarz" (1978 rok)


W swojej twórczości przedkłada Pan obraz nad słowo. Jednocześnie pracuje Pan nad adaptacjami powieści literackich oraz wspomaga swoimi ilustracjami książki popularyzujące filozofię.

Obraz jest dla mnie ważny. Studiowałem malarstwo w Londynie, później odbyłem staż na warszawskiej ASP u profesora Henryka Tomaszewskiego w pracowni plakatu. Przy pracy nad plakatem miałem idealną okazję łączenia obrazu ze słowem. Czasem słowo zastępowało obraz; pełniło funkcję obrazu. Myślę, że ta skrótowa forma wyrazu wyrobiła we mnie umiejętność pozbycia się niepotrzebnej anegdoty i dojścia do sedna sprawy.

To zostało u mnie i nawet kiedy pracuję nad powieścią graficzną, to staram się nie przerywać biegu narracji. Nie lubię, kiedy dialog spowalnia płynność akcji. Oczywiście dialog jest ważny i trzeba go zgrabnie włączyć w rytm opowiadania. Może on być przerywany, ludzie potrzebują czasu na przemyślenie tego, co jest mówione. I tu pomaga obraz, może on sugerować co się dzieje w głowie protagonistów.

Obraz jest bardziej dwuznaczny od słowa, bardziej otwarty do interpretacji. Za wyjątkiem poezji, która działa impresjonistycznie i sugestywnie, tak jak obraz. Kiedy pracuję nad powieścią graficzną czy komiksem, staram się zostawić przestrzeń, w której czytelnik może się dopatrywać różnych znaczeń. Uważam, że atmosfera, napięcie i niedopowiedzenie jest równoważne samej narracji.

Tekst trzeba zakomponować razem z obrazem, nie można go traktować jako dodatku. Do „Mistrza i Małgorzaty” zaprojektowałem specjalną czcionkę, posługując się linorytem. Do „Dr Jekyll and Mr Hyde” zastosowałem ręczne pismo, pisząc stalówką, trochę naśladując piśmiennictwo wiktoriańskie. Kształt dymków też musi pasować do całości.

Pomiędzy wydaniem Pana dwóch pierwszych powieści graficznych ("The Depository: A Dream Book" i "The Secret") upłynęło blisko 8 lat. Ostatnio jednak ukazuje się przynajmniej jedna Pana książka rocznie. Czyżby skupił się Pan już wyłącznie na pracy naukowej w Royal College of Art i tworzeniu powieści graficznych?

Moja działalność artystyczna składała się głównie z projektowania plakatów, okładek książkowych i ilustracji prasowej. Równocześnie wykładałem na uczelni artystycznej. Zawsze pracowałem dla siebie, malując obrazy i drukując grafiki. Tę pracę uważam za ważną. Wspomaga i wzbogaca ona pracę komercyjną, jest czymś w rodzaju laboratorium. Z początku robiłem ją do szuflady, później przez krótki okres wystawialiśmy ją z żoną w galerii.

Moje grafiki często tworzyły serie, sugerowały narrację i przyczyniły się do tworzenia książek obrazkowych. W końcu praca nad książkami zaczęła mnie pociągać najbardziej. Nie raz przeciągała się z powodów rożnych zamówień na ilustracje, zawsze miałem ostre terminy. Z biegiem czasu podjąłem się większej ilości pracy na uczelni, pracując trzy dni w tygodniu i skupiłem się bardziej nad książkami.

Niektóre książki wymagały więcej czasu niż inne z powodów technicznych i koncepcyjnych. Pomysły i wątki narracji rozwiązuję często w kawiarniach lub w podroży, w autobusie czy w metrze, zawsze mam przy sobie notatnik. Pracuję sporadycznie z konieczności, gdyż robota na uczelni pochłania coraz więcej czasu. Nie narzekam, bo w szkole prowadzę zadania związane z narracją wizualną i dużo mi to daje. Wymiana ze studentami jest dwustronna, wspólnie odkrywamy nowe możliwości i nowe formy, a jak już kończą pracę dyplomową, to nieraz wciągam ich do współpracy z moimi wydawcami.

Do każdego projektu podchodzę inaczej. Treść determinuje stylistykę i technikę. Budżet też wpływa na decyzje. Na przykład, do mojej noweli „Horace Dorlan” zamierzałem skorzystać z szerokiej gamy półtonów, uzyskując głębię przestrzeni. Nie stać było na to wydawcy, więc postanowiłem pracować czarną kreską, ale żeby wzbogacić obraz wykonałem ilustracje sposobem linorytu.

Było to przedsięwzięcie bardzo pracochłonne. Najpierw wykonałem szkice, później wyryłem linoryty i je odbiłem. Robota była wyczerpująca fizycznie.

Inspiracją do rozpoczęcia pracy nad "Horace Dorlan" była kobieta napotkana na ulicy. Wydała się Panu podobna do owada i - jak się okazało - pracowała w Instytucie Entomologicznym. Co Pana zainspirowało do stworzenia wcześniejszych książek: "The Secret" i "The Depository"?

Z początkiem lat dziewięćdziesiątych proponowano mi, abym opracował promocję graficzną Międzynarodowego Festiwalu Literatury w Londynie. Zaprojektowałem plakat, broszury, foldery i znak graficzny. Z braku funduszy festiwal nie doszedł jednak do skutku. Znak graficzny, przedstawiający latającego człowieka z otwartą książka na plecach zamiast skrzydeł, dalej mnie interesował, na tyle, że wykonałem kilka linorytów na jego temat. Powiesiłem druki na ścianie w pracowni i tak od czasu do czasu spoglądałem na nie, aż w końcu dopatrzyłem się w tej serii opowiadania.

Pracowałem intensywnie i instynktownie, bez analizowania, nie oglądając się za siebie. Posługiwałem się pędzelkiem i tuszem. Dopiero kiedy dotarłem do ostatniej strony, spojrzałem na całość. Poprawiłem kilka rysunków i oddałem do druku. Ten sposób pracy - nie wiedziałem dokładnie dokąd mnie rysunki prowadzą - bardzo mi odpowiadał, nie mniej jednak następna książka powstała zupełnie inaczej.

Chciałem wymyślić opowiadanie o "camera obscura", czyli o kamerze-pokoju. Zawsze mnie interesowała prymitywna technologia. Przez małą dziurkę w ścianie lub w pudełku można zarejestrować obraz rzeczywistości. W moim opowiadaniu to, co zostało objęte przez aparaturę, znikało. W ten sposób zniknęła rodzina głównego bohatera.

Rozpracowałem akcję na pięć rozdziałów, ostatni rozdział pozostał enigmą, jakby narracja została zerwana. Rzeczywistość była pokazana w rysunkach, a fotografie wykonane za pomocą kamery obscury były przedstawione jako kolaże.

Pana dwie pierwsze powieści graficzne nie zawierały słów. „Horlance Dorlan" jest już połączeniem obrazu i słowa. Skąd ta zmiana formy?

Podejmując się trzeciej powieści graficznej czułem potrzebę zlitowania się nad czytelnikiem. Zauważyłem, że ludziom nie jest łatwo odszyfrować książkę opowiadaną samymi obrazkami. Równocześnie lubię nowe przygody. Każde nowe przedsięwzięcie musi być dla mnie podróżą w nieznane. W „Horace Dorlan” następuje wypadek, który powoduje zmianę w zakresie formy: z tekstu na obrazki. Później wracamy do tekstu, czasem jeszcze pojawiają się ilustracje. Kiedy śnimy, to zazwyczaj pamiętamy sceny w obrazach, a nie dialogi.

introducing_kantPo lewej: okładka "Introducing Kant"


W podobnej formie utrzymane są książki "Introducing Kant" i "Walter Benjamin for Beginners", które Pan współtworzył. Czy takie połączenie obrazu i tekstu dobrze się sprawuje, gdy trzeba podać czyjąś twórczość lub życie w pigułce?

Książki z serii Kanta i Benjamina to coś zupełnie innego. Mamy do czynienia z popularyzacją filozofii, dziedziną dość trudną. Ta seria dla początkujących ma za zadanie zainteresować ludzi filozofią, ułatwić im wejście w tę tematykę, pełną skomplikowanych pojęć. Mówię teoretycznie, bo sam niewiele pojmuję z Kanta, nawet po pracy nad „Introducing Kant”. Z Benjaminem jest trochę inaczej, bo w odróżnieniu od Kanta, życie miał dość ciekawe, czasy były pełne zaburzeń i dramatów. Benjamin jeździł po Europie, przebywał w Moskwie i w Paryżu. Kant popijał białe wino i chodził wcześnie spać.

Prace nad tymi książkami utrudniała narzucona z góry oprawa graficzna całej serii. Nie podobał mi się układ graficzny oraz matryca, według której trzeba było ustawić kompozycje. Te moje tytuły odbiegały trochę od reguły, strony były przeładowane, brakowało luftu umożliwiającego czytelnikowi gładką podróż przez bardzo złożone pojęcia i treści.

W innym wywiadzie stwierdził Pan, że przeszkadza mu w komiksach zbytnie zagęszczenie rysunków i treści, stąd w Pana powieściach graficznych dużo jest całostronicowych ilustracji. Skąd potrzeba tak dużej przestrzeni dla obrazu?

Książka obrazkowa, czy to powieść graficzna, czy też komiks, musi być pięknym przedmiotem. W odróżnieniu do normalnej powieści czytelnik wielokrotnie do niej powraca. Biegłość narracji jest ważna, ale trzeba również przetransportować czytelnika w inny świat, świat pełen atmosfery i tajemniczości. Kolejność obrazków, ich rytm, powinien być zróżnicowany w zależności od napięć i dramatów. Nieraz po dynamicznej scenie następuje potrzeba refleksji, oddechu. Można to osiągnąć w jednym obrazie zakomponowanym na całej rozkładówce. Wpatrując się w pejzaż, przetrawiamy w myśli poprzednie dramatyczne sceny, aby powrócić do opowiadania, oczekując nowych wrażeń i niespodzianek.

W maju 2008 roku, nakładem wydawnictwa SelfMadeHero ukazała się komiksowa wersja "Mistrza i Małgorzaty" autorstwa Pana i Danuty Schejbal. Co nakłoniło Państwa do brawurowej adaptacji prozy Bułhakowa? Czy są Państwo zadowoleni z efektu końcowego?

Ponad trzydzieści lat temu, jeszcze jak Danusia Schejbal studiowała na warszawskiej ASP, rozpoczęła prace nad scenografią i kostiumami do adaptacji teatralnej „Mistrza i Małgorzaty”. Poleciła mi książkę Bułhakowa. Oczywiście zakochaliśmy się w tym bajecznym, jak również drapieżnym opowiadaniu.

Wiele lat później mieliśmy razem realizować scenografię do tej książki w National Theatre w Londynie, ale tak jak w Polsce, z różnych powodów, nie doszło do realizacji. Natomiast ostatnio zaistniała możliwość współpracy z nowo założonym wydawnictwem, publikującym adaptacje literatury klasycznej i wyszliśmy z propozycją „Mistrza i Małgorzaty”. Książka idealnie się nadawała do współpracy dwojga artystów. Postanowiliśmy, że Jerozolima i sceny teatralne będą w kolorze, a Moskwa z lat trzydziestych w czerni i bieli. No i tak się potoczyło, Danusia pracowała w swoim pokoju, a ja w swoim. Spotykaliśmy się w kuchni, koordynując ciągłość narracji.

Czy jesteśmy zadowoleni z efektu końcowego? Myślę, że tak; podobnie jak wielu artystów, kiedy praca nad projektem dobiega już końca, to myślimy tylko o następnej. Trudno się wypowiadać nad skończona pracą, jest ona już w domenie publicznej.

Krytycy przyjęli książkę rożnie. Na ogół bardzo pozytywnie, dużo ukazało się superlatywów, ale także było parę bardzo ciętych opinii. Jedna proponowała spalenie książki, odwołując się do palenia rękopisu Mistrza w powieści Bułhakowa.

W sprzedaży dostępna jest już Pana i Pani Schejbal następna książka - adaptacja "Dr Jekyll and Mr Hyde".

”Dr Jekyll and Mr Hyde” to idealne zadanie na współpracę. Jest to opowiadanie o rozdwojeniu jaźni. Od początku postanowiliśmy rozbić książkę na dwie części. Ja wprowadzałem czytelnika w tajemniczą historię, rysując dość realistycznie. Zagadka rozwiązuje się dopiero w drugiej części, w liście/spowiedzi Doktora Jekylla. Opisuje dramatyczną przemianę pod wpływem narkotyków. I tu rysunki Danusi stają się coraz bardziej szaleńcze, odzwierciedlając obłęd bohatera. Rysunki są wykonane w stylu ekspresjonistycznym, kreska jest ruchliwa, nieco nerwowa, kompozycje są ciemne i drapieżne. Posługiwaliśmy się ołówkami woskowymi, półtony były dla nas ważne, aby odtworzyć mglisty Londyn z dziewiętnastego wieku.

Dymki z napisami wykonałem ręcznie, posługując się piórkiem i tuszem, patrząc trochę na piśmiennictwo wiktoriańskie. Myślę, że nasza adaptacja jest bardzo wierna oryginałowi - staraliśmy się uwypuklić narastającą bezradność bohatera i poczucie strachu.

Nad czym Pan obecnie pracuje? Czy nadal będzie Pan podążał w kierunku adaptacji klasyków literatury?

Obecnie przymierzam się do następnej książki opowiadanej częściowo w obrazkach, częściowo tekstem. Rzecz dzieje się w końcowym etapie Powstania Warszawskiego. Śmiertelnie ranny główny bohater nagle i niespodziewanie otwiera oczy. Leży na podłodze wśród rupieci w zniszczonym przez bomby budynku. Powoli dochodzi do siebie i zapoznaje się z mieszkaniem.

Odkrywa skrzynię z książkami i albumem fotograficznym. Na zewnątrz nie ma znaku życia, dookoła panuje cisza. Niemcy się wycofali, a z biegiem czasu Rosjanie nie wkraczają zza Wisły. Bohater jest całkowicie sam. Myślę, że cześć akcji przeniosę do Londynu lat sześćdziesiątych, ale nie jestem jeszcze tego pewien. Na razie zbieram materiały, piszę fragmenty i rysuję.

Co do adaptacji klasyków: Danusia przymierza się do książki, pracując solo. Temat trzyma w tajemnicy, nie jestem upoważniony do rozpowiadania, powiem tylko tyle, że jest to bardzo ambitne. Ja, jak na razie, nadzoruje serię książek o sprawach Freuda. Obecnie moja była studentka, Swava Harasymowicz, pracuje nad „The Wolf Man”. Będzie to pierwszy tytuł serii powstałej w wyniku współpracy wydawnictwa SelfMadeHero, Royal College of Art i The Freud Museum.

zanzare9
Jedna z grafik cyklu "Zanzare", rok 1988


Prowadzi Pan zajęcia w Royal College of Art. Czy swoim studentom zaleca Pan czytanie komiksów i powieści graficznych?

Na uczelni prowadzę zajęcia związane z narracją obrazkowa. Nazywam to Visual Editor, czyli redaktor wizualny. Co roku wymyślam nowy temat wyjściowy. Celem ćwiczeń jest wydobycie ze studentów ich prawdziwej osobowości artystycznej, drzemiących w nich obsesji, zainteresowań i upodobań. Końcowym produktem ma być książka. Format, ilość stron, włączenie, czy też nie, koloru lub tekstu, zazwyczaj zależy od nich.

Czasem zadanie zawiera formę komiksu. Jedno z ćwiczeń nazwałem „5 x 5”. Co tydzień studenci musieli przedstawić mini-opowiadanie w formie pięciu małych ilustracji, tak aby ilustracje leciały w szerz strony gazety. Opowiadanie miało być bez tekstu z wymyślonym tytułem nad pierwszym rysunkiem. W następnym tygodniu studenci mieli przynieść nowe opowiadanie, z tym że to drugie miało nie tylko kontynuować poprzednie, ale również miało być czytane jako samodzielne dzieło. W ciągu pięciu tygodni studenci skomponowali pięć indywidualnych opowiadań, oraz dłuższe opowiadanie w dwudziestu pięciu obrazkach.

Po ostatniej korekcie studentom polecono stworzyć książkę na podstawie tych ćwiczeń, biorąc pod uwagę nowy format, układ graficzny i konstrukcję książki.

Nacisk całego przedsięwzięcia położony jest na wyobraźnię. Dopiero po zakończeniu patrzymy na przykłady, odwołujemy się do historii powieści graficznej czy komiksu, filmu, animacji i literatury klasycznej. Zapraszamy wówczas speców i historyków.

Pańskie książki wydawane są w Wlk. Brytanii jako "powieści graficzne". Czy według Pana termin ten dobrze oddaje ich zawartość?

Moje książki figurują jako "powieści graficzne", chociaż w księgarniach angielskich, jak i w prasie brytyjskiej, znajdują się na półkach literatury pięknej i w recenzjach razem z powieściami. Odwołuję się do pierwszych dwóch książek jako do powieści bez tekstu; sprawiało mi przyjemność, kiedy czytelnik w księgarni nagle napotykał na książkę z samymi obrazkami.

Pana powieści graficzne są niełatwe w lekturze i przez to nie są zbyt atrakcyjne dla masowego czytelnika. Czy trudno znajduje się wydawców dla takich książek?

Zdaje sobie sprawę, że niektórzy odbiorcy znajdują moje opowiadania trudnymi do zrozumienia. Narracja często ulega fragmentacji, przeskokom. Niektóre wątki się urywają lub prowadzą w ślepą ulicę. Zawsze uważałem czytelnika za współautora, który razem ze mną znajduje swoje własne znaczenia, skojarzenia. Myślę, że do tych książek trzeba wracać i za każdym razem można się dopatrzyć czegoś innego. Wydawałoby się, że nikt tych książek nie zechciałby opublikować. Miałem szczęście w tym, że przez wiele lat projektowałem okładki dla wydawnictwa Faber&Faber. Zdarzało się, że sami autorzy, tak jak Harold Pinter czy Milan Kundera, specjalnie zażyczyli sobie, abym ja im zaprojektował okładki do wszystkich ich dzieł. Nie stawiali więc oporu, gdy wystąpiłem z propozycją własnych opowiadań.

Książki wprawdzie sprzedawano w małych nakładach, ale miały swoich kibiców, poza tym bestsellery pokrywały koszta publikacji form bardziej ryzykownych. Zdobywały dla wydawcy prestiż poprzez nagrody i wystawy. Od ostatnich kilku lat Faber&Faber zaczął wydawać innych autorów powieści graficznych, więc czuję się bardziej bezpieczny.

W Polsce ukazało się jedynie "The Depository" (polski tytuł to "Magazyn Snów") nakładem wydawnictwa Słowo Obraz Terytoria. Czy są plany dalszych publikacji na polskim rynku?

Cieszyłoby mnie, gdyby poza „Magazynem Snów” moje i Danusi dalsze książki ukazały się w Polsce. Wysłałem wprawdzie nowelę „Horace Dorlan” do Terytoriów w Gdańsku, ale jakoś milczą. Książka ma się ukazać w tym roku w tłumaczeniu greckim. „Mistrz i Małgorzata” już się ukazała w tłumaczeniu włoskim, gdzie serializowano ją w gazecie „La Stampa”. Ma się niebawem ukazać w języku czeskim, holenderskim i greckim. Polska jakoś się nie odzywa. Naszą nową adaptację „Dr Jekyll and Mr Hyde” Stevenson'a zakupili Amerykanie.

Czy uważa Pan, że zainteresowanie formą powieści graficznej się zwiększa?

Niewątpliwie wzrasta. We Francji, we Włoszech, w Belgii i w Stanach Zjednoczonych już od dawna istnieje tradycja tej formy literatury, natomiast w Anglii dopiero od niedawna rozpowszechnia się jej popularność. W ubiegłym roku stwierdzono, że jest to najbardziej rozwijająca się sekcja wydawnicza.

Nasi czytelnicy z pewnością chcieliby wiedzieć czy zna Pan polskie dokonania na polu komiksu?

Nie znam polskich komiksów. Mówiono mi, że dużo się dzieje w tej dziedzinie w kraju, ale nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z dziełami. Myślę że w Polsce, tak jak i w wielu innych krajach, narracja obrazkowa pociąga młode pokolenie. Na otwarciu mojej wystawy w Galerii Arsenal w Poznaniu w 2006 roku rozwiesiłem na całą ścianę powiększone kadry z książki „The Secret” i młodzież zadawała mi pytania wyłącznie na temat moich książek graficznych, mniej ich interesowały plakaty i inne projekty.


Animacja "Martwy Cień" ("Dead Shadow"), rok 1980


Istnieje filmowa adaptacja "The Depository", jednakże podobno nie był z niej Pan zbytnio zadowolony. Czy w planach są dalsze adaptacje w formie filmu animowanego lub fabularnego?

Wersja filmowa jest fachowo zrealizowana, z dobrą ścieżką dźwiękową autorstwa czeskiego kompozytora, Slavka Kwi. Stawiałem warunek, że realizatorzy nie mogą odbiegać od scenografii, czyli oszczędnego stylu pejzażu urbanistycznego. Co moim zdaniem nie udało się realizatorom, to przedstawienie i animacja samych postaci.

Po realizacji filmu wzięliśmy się za pełnometrażową adaptację drugiej książki. Równocześnie zrealizowałem krótki film trickowy "The Sphinx" w Dublinie. Strasznie mi utrudniali robotę i po zakończeniu produkcji wycofałem się z współpracy nad „The Secret”.

Od tego czasu napisałem scenariusz do filmu animowanego. Chciałbym go zrealizować w Polsce. Miałem wstępne rozmowy z producentem podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmow Animowanych „Animator” w Poznaniu.

Skoro jesteśmy już przy adaptacjach powieści graficznych... Niedawno w kinach swą premierę miał film "Watchmen. Strażnicy". Jest to ekranizacja (prawdopodobnie najsłynniejszej na świecie) powieści graficznej o tym samym tytule. Czy zna Pan tę pozycję?

Czytuję mało komiksów, czasem powieści graficzne. Zawsze mnie jednak interesowało, co się dzieje wokół tych dziedzin, to znaczy w kinie, filmach eksperymentalnych i malarstwie narracyjnym. Znam książkę “The Watchmen”. Niedawno z Danusią przemawialiśmy na festiwalu literatury w Londynie, gdzie również Alan Moore miał spotkanie z widownią. Po podpisywaniu książek zaproszono uczestników na bufetową kolację. Po kolacji, jak zeszliśmy do foyer, gdzie odbywało się podpisywanie, Alan Moore jeszcze siedział i podpisywał swoje książki – kolejka entuzjastów nie ustępowała. Zaprzyjaźniłem się z Dave’em McKeenem, twórcą komiksów, który się cieszy podobną sławą. Niedawno przeprowadzałem z nim wywiad - po konfrontacjach rzuciło się na niego stado „kibiców”. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z popularności tej formy sztuki.

Czy prywatnie czytuje Pan powieści graficzne i komiksy?

Jak już mówiłem, czytuję mało komiksów i powieści graficznych. Studenci przynoszą mi rożne nowości; najbardziej zaimponował mi Chris Ware z Chicago, jego "Jimmy Corrigan" to powieść graficzna bardzo złożona i pięknie zaprojektowana, świetnie kombinuje powiązania tekstu z obrazem poprzez układ graficzny.

Najbardziej lubię „Tintin'a”. Może przez to, że mało jestem obeznany z tą formą, nie odczuwałam wpływów innych autorów, jestem wolny do wymyślania nowych form. Każda książka to okazja na nową przygodę artystyczną.

Dziękujemy za rozmowę

Podziękowania dla Andrzeja Klimowskiego, wydawnictw Faber&Faber, SelfMadeHero oraz Ireny Mazur z Muzeum Narodowego w Poznaniu za udostępnienie przykładowych plansz i reprodukcji prac.
Andrzej Klimowski



Urodzony 1 lipca 1949 r. w Londynie. W latach 1968 – 1972 studiował rzeźbę i malarstwo w St. Martin School of Art w Londynie. W latach 1973 – 80 mieszkał i pracował w Warszawie, gdzie w pierwszych dwóch latach odbył staż w pracowni plakatu u prof. Henryka Tomaszewskiego oraz u doc. Kazimierza Urbańskiego w pracowni filmu animowanego.

Przebywając w Polsce stworzył kilkadziesiąt plakatów dla instytucji kulturalnych w Warszawie, Opolu, Wrocławiu i Łodzi. Współpracował także z wydawnictwami książkowymi „Czytelnik” i „Nasza Księgarnia”, pismem satyrycznym „Szpilki”, projektował dla Telewizji Polskiej. Zajmował się ponadto filmem animowanym i scenografią. Jeszcze w trakcie studiów zrealizował film animowany „19 bis Dreamstrasse”.

Od 1980 r. przebywa w Londynie. Pracuje jako niezależny grafik, jednocześnie wykładając grafikę warsztatową i projektowanie graficzne w College of Art w Canterbury (1981-89), w College of Art and Design w West Surrey (1982-84), a od 1984 r. projektowanie graficzne i ilustrację w prestiżowej Royal College of Art, od 1997 r. jako profesor na Wydziale Komunikacji i Projektowania Graficznego.

Projektuje plakaty, ilustracje do czasopism, programy teatralne, ilustracje do okładek książkowych, tworzy w technice kolażu, fotomontażu, uprawia również rysunek i grafikę warsztatową, głównie linoryt, realizuje filmy animowane.

Wystawy indywidualne:

1978 – Warszawa, Galeria Plakatu PTTK
1980 – Poznań, Galeria Wielka (z katalogiem)
1980 – Wrocław, Teatr Współczesny
1981 – Wrocław, Galeria Grażyny Hase
1982 – Bielsko – Biała, Biuro Wystaw Artystycznych
1984 – Kraków, Galeria Forum
1986 – Londyn, Vanessa Deverreux Galery
1988 – Londyn, Vanessa Deverreux Galery
1994 – Londyn, Royal College of Art
1996 – Wrocław, Biuro Wystaw Artystycznych, Galeria Design (z katalogiem)
2000 – Comune di Lucca Villa Bottini, Lucca
2001 – Londyn, Royal National Theatre (z katalogiem)

Nagrody:

1977 – wyróżnienie, konkurs czasopisma “Hollywood Reporter”, Los Angeles (za plakat “Nashville”)
1978 – II nagroda, konkurs czasopisma “Hollywood Reporter”, Los Angeles (za plakat “Omen”)
1978 – I nagroda, konkurs Rosyjskiego Instytutu Kultury na najlepszy plakat do filmu radzieckiego wyświetlanego w Polsce, Warszawa (za plakat “Wniebowstąpienie”)
1981 – wyróżnienie honorowe, IX Biennale Plakatu Polskiego, Katowice (za plakat „Mojżesz i Aaron”)
1987 – Srebrna Nagroda, Campaign Poster Award, Londyn
1988 – Nagroda The Daily Telegraph, Londyn (za projekt kampanii reklamowej British Telecom)
1995 – Wyróżnienie Honorowe w dziedzinie ilustracji przyznane przez National Arts Library, Londyn
1999 – Srebrna Nagroda D&AD za serię znaczków “Royal Mail Millennium“ zaprojektowanych dla Poczty Brytyjskiej

Zrealizowane filmy animowane

1980 – Martwy cień [Dead Shadow] (film animowany wg scenariusza i w reż. A. Klimowskiego, zrealizowany w wytwórni „Semafor” w Łodzi)

2003 - The Depository (film animowany na bazie książki A. Klimowskiego, reż. Andrew Kanavagh)

2004 - The Secret (filmowa adaptacja książki o tym samym tytule, reż. A. Klimowski, muz. Włodzimierz Kotoński, produkcja polsko-irlandzka)

2004 - The Sphinx (film animowany, reż. A. Klimowski, wg scenariusza A. Klimowskiego i D. Schejbal, muz. Włodzimierz Kotoński, produkcja polsko-irlandzka)

Bibliografia powieści graficznych wydanych poza Polską:

"Depository" - Faber & Faber, 1994
"The Secret" - Faber & Faber, 2002
"Horace Dorlan" - Faber & Faber, 2007
"Master and Margarita: A graphic novel" (wraz z Danusią Schejbal, adaptacja powieści Michała Bułhakowa) - SelfMadeHero, 2008
"Dr. Jekyll and Mr. Hyde: A graphic novel" (wraz z Danusią Schejbal, adaptacja powieści Roberta Louisa Stevensona) - SelfMadeHero, 2009

Biografia Andrzeja Klimowskiego została udostępniona przez Muzeum Narodowe w Poznaniu.


thedepository
The Depository


thesecret
The Secret


horacedorlan
Horace Dorlan











mm_cover
The Master and Margarita: a graphic novel





Danusia Schejbal




Danusia Schejbal


Danusia Schejbal






jekyll_hyde_cover
Dr. Jekyll and Mr. Hyde: a graphic novel











Danusia Schejbal


Danusia Schejbal


Danusia Schejbal






Opublikowano:



Tagi

Andrzej Klimowski Wywiad

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Ystad -

Bardzo ciekawy wywiad. Trzeba będzie sięgnąć po ten Magazyn Snów :)

charlie_cherry -

No trzeba by, ale nakład tej książki jest już wyczerpany i nawet na allegro za często jej nie widzę. Mam nadzieję, że któryś z polskich wydawców będzie skłonny dokonać reedycji tej pozycji oraz sięgnąć po inne tytuły Klimowskiego. Zresztą sam twórca a wywiadzie wspomina, że publikacja w Polsce by go ucieszyła.