Recenzja
Koralina
Agata Szendzikowska recenzuje KoralinaWszystko zaczęło się od tego, że Jonesowie postanowili się przeprowadzić. Plan wcielono w życie i czy się to Koralinie podobało czy nie, musiała przenieść się wraz z rodzicami do nowego domu na kilka tygodni przed końcem letnich wakacji. Gmach był stary i ponury, otoczony ogrodem pełnym wiekowych drzew i zdziczałych kwiatów. Jak każdy szanujący się dom miał piwnicę i strych. Jako że czasy „panów na włościach” dawno już przebrzmiały odebrano mu resztki godności dzieląc jego przestronne wnętrza na kilka mieszkań. Niestety żadnego z nich nie zamieszkiwała rodzina z dzieckiem, które byłoby choć zbliżone wiekiem do naszej małej bohaterki. Koralina była więc skazana na towarzystwo swoje lub zdziwaczałych sąsiadów: dwóch podstarzałych aktorek z zastępem równie niemłodych terierów oraz szalonego staruszka trenującego w wolnym czasie mysi cyrk. W dodatku żadne z nich nie było wstanie zapamiętać jej imienia i przeinaczali je wciąż, zwracając się do niej „Karolino”. To naprawdę nawet najdzielniejszego może doprowadzić do łez bezsilnej złości, a Koralina z pewnością nie była słaba czy strachliwa. Nie mogła po prostu, ponieważ była badaczką. I po części stąd, a po części z winy deszczu wzięły się jej wszystkie kłopoty.
Pewnego dnia, gdy ani mama ani tata Koraliny nie wykazali większego zainteresowania faktem, że ich córka nudzi się wprost przeokropnie, rozpoczyna się Koraliny (i nasza) przygoda. Faktem jest, że Koralina odnalazła w swoim domu pewne zamurowane na przysłowiowy amen drzwi. Wydawały się tajemnicze do momentu, kiedy wyjaśniono jej, że prowadzą do sąsiedniego pustego lokalu a zamurowano je, gdy dzielono dom na mieszkania. I pewnie nic takiego by się nie wydarzyło, gdyby rodzice Koraliny poświęcali jej nieco więcej czasu. Ale byli zapracowani, a Koralina ciekawska. Koniec z końców pewnego popołudnia Koralina otworzyła owe drzwi, by przekonać się, że cegły gdzieś zniknęły a w ich miejscu pojawił się mroczny, woniejący stęchlizną korytarz. Co dziwniejsze wyłożony identycznym chodnikiem, jaki leżał w jej własnym domu. Nasza Koralina, zupełnie jak Carrollowska Alicja przeszła na druga stronę. I podobnie jak „panienka od ciasteczka »zjedz mnie«” odkryła świat, w którym wszystko jest inaczej niż w rzeczywistości, choć to realny świat (przynajmniej z pozoru) powinien brać przykład z tego alternatywnego.
Na końcu tajemniczego korytarza czekają na Koralinę jej rodzice. No prawie. Kochający i uważający jak nigdy. Gotowi nadskakiwać jej, bawić się, rozpuszczać smakołykami – słowem zagłaskać na śmierć (jak kota, który nawiasem mówiąc również występuje w tej historii, ale o tym musicie przekonać się sami).
Jednak jak mówi prawda ekranu „prawie robi wielką różnicę”. Bo naprawdę wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że pierwszym pytaniem nasuwającym się na widok uroczych „rodziców z drugiej strony” było: dlaczego macie takie wielkie (nie, nie uszy – to nie ta bajka), błyszczące…guziki zamiast oczu (i dlaczego w kuchni na talerzyku leży już przygotowana igła nitka i para guzików równie czarnych jak wasze?!)?!
Komiks powstał na podstawie powieści Neila Gaimana (angielskiego pisarza, scenarzysty i redaktora, autora licznych powieści, opowiadań i komiksów), który z Philipem Craigiem Russelem (amerykańskim rysownikiem i autorem komiksów) spotkał się w 1993 roku podczas współpracy nad „Sandmanem” („Refleksje i przypowieści cz. 1 i 2”). Teraz do rąk polskiego odbiorcy trafia ich nowe dzieło – „Koralina”.
Tor narracji jest niezwykle spójny, niemal powieściowy, i absolutnie nie pozostawiający miejsca na jakiekolwiek niedomówienia czy wątpliwości. Tam, gdzie zaistniał cień szansy, że odbiorca może mieć problem z pełnym odbiorem treści, rysunki zostały opatrzone dokładnymi objaśnieniami. To one właśnie sprawiają, że czujemy się bardziej jakbyśmy czytali książkę a nie komiks.
Historia jest ciekawie opowiedziana i przedstawiona - i wciąga. Akcja toczy się wartko, czytelnik z pewnością będzie niecierpliwie pochłaniał kolejne strony, bo dowiedzieć się „co dalej”. Jedyny zarzut jaki przychodzi mi do głowy to zbytnia dosłowność. Coś niecoś powinno zostać w cieniu, byśmy mogli dać pole do popisu naszej wyobraźni. W przeciwnym razie zbyt szybko ulatnia się opar niepokoju i ten dreszczyk, który niesie ze sobą nieznane. Bo przecież nawet najbardziej przerażający potwór przestaje być straszny, gdy ukażemy go w całej krasie, w pełnym świetle dnia.
Komiks zachwyca niezwykle starannym wydaniem. Twarda, matowa oprawa, kredowy papier, całość nie klejona a szyta. Czarna wklejka i dziewczynka ze świecą na okładce dopełniają czarę mrocznego nastroju.
Opublikowano:
Koralina
Scenariusz: P. Craig Russell
Rysunki: P. Craig Russell
Kolor: Lovern Kindzierski
Wydanie: I
Data wydania: Luty 2009
Seria: Obrazy Grozy
Tytuł oryginału: Coraline
Rok wydania oryginału: 2008
Wydawca oryginału: HarperCollins Publishers
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor, kreda
Oprawa: twarda
Format: 175 x 265 mm
Stron: 192
Cena: 69 zł
Wydawnictwo: Egmont
Rysunki: P. Craig Russell
Kolor: Lovern Kindzierski
Wydanie: I
Data wydania: Luty 2009
Seria: Obrazy Grozy
Tytuł oryginału: Coraline
Rok wydania oryginału: 2008
Wydawca oryginału: HarperCollins Publishers
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor, kreda
Oprawa: twarda
Format: 175 x 265 mm
Stron: 192
Cena: 69 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Galerie
Komentarze
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
AndrewK1 -
Literacka wersja Koraliny jest lepsza.Tyle jeśli chodzi o treść.
I taniej kosztuje (cena okładkowa 32 złote). A jeśli chodzi o wydanie komiksowe to w ogóle nie rozumiem, tak małego formatu?? Za te 69 złotych to zawsze dostawaliśmy w obrazach grozy format B5.