baner

Wywiad

"Każdy nowy tekst to jakaś przygoda" - wywiad z Pauliną Braiter

Aleja Komiksu
Paulina Braiter - tłumaczka, felietonistka i recenzentka, najlepiej znana fanom komiksu dzięki tłumaczeniom komiksów Neila Gaimana.




Aleja Komiksu: Od jak dawna zajmuje się Pani tłumaczeniami; od czego się zaczęło?

Paulina Braiter: Zaczynałam w burzliwym roku 1989, kiedy to gwałtownie ożywał rynek wydawniczy (rany boskie, wychodzi na to, że to już dwadzieścia lat...). Piotr W. Cholewa, z którym od lat się przyjaźnimy, spytał wtedy, czy nie byłabym zainteresowana tłumaczeniem. Postawiłam spróbować, zrobiłam tzw. próbkę (czyli kilkanaście stron tekstu, na podstawie których wydawca ocenia, czy kandydat się nadaje) i dostałam pierwszą książkę – horror Jamesa Herberta „Ocalony”. A potem już poszło...


Czemu zdecydowała się Pani zająć właśnie tłumaczeniami? Czemu nie coś innego?

Teoretycznie po moich studiach (filologia angielska) powinnam się zająć nauczaniem. Szczęśliwie twórcy programu zaplanowali dla nas praktyki w szkołach - już po pierwszej wiedziałam dokładnie, czego NIE zamierzam robić w życiu. Tłumaczenie odpowiadało mi, bo to praca niezależna i samodzielna. No i miałam nadzieję, że z czasem będę się mogła zająć głównie fantastyką, którą uwielbiam od dziecka.


Jak zaczęła się Pani współpraca z Egmontem?

Po znajomości *śmiech*. W owym czasie miałam już na koncie książkę Neila Gaimana, zaczynałam pracę nad drugą, i kiedy spotkałam się na jakiejś imprezie fandomowej z Tomkiem Kołodziejczakiem, zagadnęłam bez zbytniej nadziei, czy może by tak Sandmana... I tak się to powtarzało, aż się w końcu zdecydowali. Więc może po znajomości i przez ciągłe marudzenie. *śmiech*


Nie miała pani obaw przed tłumaczeniem "Hobbita"? Wiadomo przecież, jak fani Tolkiena reagują na wszelkie próby "poprawiania" pracy Marii Skibniewskiej.

Ogromne, zwłaszcza, że sama jestem fanką. Problem z „Hobbitem” był taki, że kiedy pani Skibniewska go tłumaczyła, nie znała jeszcze całej późniejszej otoczki – i potraktowała go trochę jak książkę dla dzieci. A wiemy, że „Hobbit” to jednak coś więcej. W pracy nad przekładem starałam się zachować ten dualizm, a jednocześnie utrzymać spójność z „Władcą” w wersji Marii Skibniewskiej, którą (wersję, rzecz jasna, nie tłumaczkę) mimo pewnych błędów/niedociągnięć, nadal uważam za najlepszą. Na razie nikt mnie jeszcze końmi nie włóczył... Ale obciążenie było ogromne, jak również świadomość, że wszystko co zrobię, zostanie przejrzane, zanalizowane i porównane z oryginałem.



paulinabraiterPaulina Braiter podczas WSK 2007



Jakie umiejętności - poza znajomością języka, oczywiście - musi posiadać tłumacz?

Znajomość dwóch języków, bo ojczysty też jest ważny, jeśli nie ważniejszy *śmiech*. Generalnie tłumacz potrzebuje literackiego odpowiednika słuchu – coś mu „brzmi” albo nie brzmi. Trzeba też sporej cierpliwości i otwartości na uczenie się nowych rzeczy. No i niezbędna jest orientacja w kulturze – tak wysokiej, jak i popularnej. Wszędzie mogą czaić się pułapki i odniesienia, i pozostaje tylko starać się je dostrzec i nie wpaść na jakąś minę. Przydaje się też czasami twarda skóra, bo zawsze znajdzie się ktoś, komu przekład po prostu się nie podobał – i kto daje temu wyraz.


Blaski i cienie pracy w tłumaczeniach?

Plusy to bycie własnym szefem, ciekawa praca i nienormowany czas zajęć. Minusy – nienormowany czas zajęć, który sprawia, ze cały czas jesteśmy w pracy. No i stawki mogłyby być wyższe, na pewno nikt by się nie obraził (prócz wydawców, rzecz jasna).


Czy ma Pani jakieś rady dla początkujących tłumaczy?

Słuchać redaktorów. Jeśli ma się szczęście trafić na mądrego i doświadczonego, może wiele nauczyć. Poza tym dużo czytać – i sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać. Nawet jeśli jesteśmy absolutnie czegoś pewni– a może zwłaszcza wtedy - sprawdzać. Na wszelki wypadek. Bo może jednak tego „Pana Tadeusza” nie napisał Słowacki. ;)


A jakie są najczęściej popełniane przez tłumacza błędy?

Zbytnie ufanie własnej wiedzy. A także, czasami, pewna arogancja – bo tłumacz to jest zawód niejako służebny. Nadrzędny jest autor i nie powinno się stawiać siebie ponad nim, czy nawet na równi. Zadaniem tłumacza jest oddać po polsku, to, co napisał autor – i jak to napisał.


Czy przypomina sobie Pani jakieś zabawne wpadki związane z pracą?

A imię ich milion. Każdy robi błędy, czasem są one bardzo zabawne. Jedna drobna literówka w niewłaściwym miejscu potrafi wiele zdziałać (słynny przykład z wydawnictwa klubowego, w którym „statek żeglował po wzburzonym moczu”). Podobnie chwilowe zaćmienie, w wyniku którego dostajemy szwagra, czyli brata siostry (tak, to moje – i co ciekawe, nie zauważył tego redaktor, ani korektor, dopiero uważny czytelnik. Widać zaćmienia bywają zaraźliwe). A o to, czy pewien (trupi) zapach skojarzył się bohaterowi z formaldehydem (ja), czy jednak z formaliną (mój przyjaciel tłumacz), kłócimy się od lat. Oczywiście on ma rację, a ja się pomyliłam, ale przecież tego nie przyznam (no, może nie przeczyta tego wywiadu ;)).


Czy interesuje się Pani komiksami - poza tymi, które Pani tłumaczy?

Tak, choć nie tak bardzo, jak bym chciała. Ale mam w domu wszystkie Relaxy i Alfy, wielce żałuję, że w ramach braku papieru musiałam oddać na makulaturę zbiór komiksów ze Świata Młodych (ech, Vahanara...). Mam też znajomych, którzy pokazują palcem, co warto przeczytać (bez takiego przewodnika ciężko się zorientować). No i od wielu lat jestem fanką X-Menów. Których nikt mi nie daje do tłumaczenia, chlip chlip.


Woli Pani tłumaczyć książki czy komiksy?

Książki, bo dają mi swobodę niemyślenia: „Tak by było najfajniej, ale muszę skrócić, bo nie ma mowy, żeby to się zmieściło w dymku”. Zresztą od książek i opowiadań zaczynałam i nadal przede wszystkim nimi się zajmuję.


A czym różni się tłumaczenie komiksów od tłumaczenia książek?

Poza wspomnianym już, czysto technicznym skracaniem (i czasem rwaniem włosów z głowy, kiedy jednego krótkiego angielskiego słówka nie da się oddać krócej niż trzeba długimi polskimi), komiks ma obrazki. To czasem ułatwia życie - np. zwykle jednak widać płeć danej osoby, a w czystym tekście nie zawsze jest to takie oczywiste - a czasem utrudnia: na rysunku jest powiedzmy drzewo, pochodnia i pies, i ilustrują one cytat z Biblii, w którym po angielsku jest drzewo, pochodnia i pies. A po polsku krzak, lampa i lew. Żegnaj, okrutny świecie…


Na czym polega specyfika tłumaczenia komiksu i co jest najtrudniejsze?

O części już mówiłam. Poza tym wszystkim komiksy, zwłaszcza seryjne, są strasznie powiązane ze sobą. I potem w jednym dymku pojawia się wzmianka o bohaterze, powiedzmy Magister HissTwister, którego przekładam sobie jako Mistrz Wiatrświszcz, po czym konsultant (błogosławione jego imię i cierpliwość!) pisze, ze przykro mu, ale to bohater jednej miniserii, wydanej przez Obscure Comics w 1964, a poza tym pojawił się gościnnie w polskim fafnastym zeszycie „Magii mutantów mroku” jako Docent Trąbocent, więc muszę zmienić. No i zmieniam, z cicha zgrzytając zębami.


Co jest tak pociągającego w pracy tłumacza?

Swoboda. Możliwość zabawy językiem. Stałe poznawanie czegoś nowego. I ogólnie… każdy nowy tekst to jakaś przygoda. Fajnie jest móc się cieszyć pracą.

theprincessbride"Narzeczona księcia" - okładka oryginału




Nazwisko tłumacza jest na ogół pomijane, ale wszyscy wiemy, co może zrobić zły tłumacz - czy nie przeszkadza Pani „bycie w cieniu”?

Zupełnie nie. Wiem, że znakomitej większości ludzi nie interesuje, kto tłumaczył książkę, tylko kto ją napisał - i tak być powinno. Oczywiście miło jest, kiedy ktoś doceni tłumacza, ale nie to jest najważniejsze.


Tłumaczenie, które sprawiło Pani najwięcej kłopotów?

Robiłam kiedyś, bardzo skądinąd fajne, wielgachne wydawnictwo – historię muzyki rockowej i pop w formie kalendarium. Potworne ilości sprawdzania. W dodatku, ponieważ wersja polska miała być przeniesieniem strona po stronie, w identycznym składzie, trzeba było tekst skracać. Niewątpliwie z czysto technicznego punktu widzenia była to największa mordęga.


A tłumaczenie, które dało najwięcej satysfakcji?

A to trudne pytanie. Najwięcej... hmm, chyba „Narzeczona księcia” Williama Goldmana, książka świetna, która niestety u nasz przeszła ciut niezauważona. Wielka szkoda.


Paulina Braiter – prywatnie...

Czyta tony książek, pije hektolitry herbaty, uwielbia dziwne horrory (tak, te złe też!) i fantastykę, ma dwa koty, które z zapałem towarzyszą jej w pracy, czasem jeździ na konwenty, unika jak może publicznych wystąpień, z upodobaniem gra w każdą kolejną wersję Heroes of Might and Magic (ulubiona rasa – nekromanci), słucha potwornej mieszanki muzycznej, kocha Gwiezdne wojny, nie umie wysyłać ani odbierać mmsów, śmieje się, kiedy tylko może. Tak, teraz też. :)

Dziękujemy za wywiad


Podobne:

Opublikowano:



Tagi

Paulina Braiter Sandman Wywiad

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Cello -

Szkoda że nie tłumaczyła Astonishing X-Men :)

qba -

jaki fajny wywiad :-) trzeba było trochę więcej pomęczyć o specyfikę tłumaczenia komiksów.

Pamiętam spotkanie na WSKa- ciekawie było, być może wtedy coś mnie tknęło- a może by tak zacząć komiksy tłumaczyć? :-)