baner

Artykuł

Misterium. Tak to widzę

Robert Zaręba
Uwaga: artykuł zdradza szczegóły fabuły i jej zakończenie.

W prowincjonalnym miasteczku co pewien czas odbywa się misterium, w którym wszystkie role odgrywają członkowie lokalnej społeczności. Według miejscowych notabli religijne przedstawienie jest potrzebne całemu miastu, całej wspólnocie, gdyż ma jej przynieść duchowe oczyszczenie, mityczne katharsis. Powtarzany od pokoleń monotonny rytuał tym razem ma jednak nieoczekiwany, dramatyczny przebieg. Podczas trwania spektaklu zostaje zamordowany aktor grający główną rolę w misterium...

Dla czytelników „Misterium” brzmi znajomo, ale to nie jest (choć być może) streszczenie komiksu, lecz powstałej dokładnie pół wieku temu powieści Nikosa Kazantzakisa „Chrystus ukrzyżowany po raz wtóry” (za tę książkę, a także za „Ostatnie kuszenie Chrystusa” autor został potępiony przez synod greckiej cerkwi prawosławnej).

Jest oczywiste, że autor scenariusza komiksu nawiązuje do tego arcydzieła światowej literatury lub przynajmniej jej ekranizacji z roku 1956. Świadomość tego faktu będzie nam pomocna w rozwikłaniu pewnej zagadki.


„Misterium” ma prostą, linearną fabułę, ale za to skonstruowaną z wielkim kunsztem i umiejscowioną na tle drażliwej problematyki społecznej, jaką niewątpliwie jest małomiasteczkowa, dwudziestowieczna religijność. To niemal gotowy hollywoodzki scenariusz, z dwoma punktami zwrotnymi umiejscowionymi we właściwych miejscach opowieści.

Fabułę można streścić w kilku zdaniach.

W prowincjonalnym miasteczku odbywa się co pewien czas misterium, w którym wszystkie role odgrywają członkowie lokalnej społeczności. Według miejscowych notabli religijne przedstawienie jest potrzebne całemu miastu, całej wspólnocie, gdyż ma jej przynieść duchowe oczyszczenie, mityczne katharsis. Powtarzany od pokoleń monotonny rytuał tym razem ma jednak nieoczekiwany, dramatyczny przebieg. Podczas trwania spektaklu zostaje zamordowany doktor Bell, aktor odgrywający w misterium rolę Boga.

Rozpoczyna się śledztwo prowadzone przez przybyłego z wielkiego miasta detektywa, który z czasem okazuje się być nie tym, za kogo się podaje. Jak to w małej społeczności bywa, losy mieszkańców miasteczka przeplatają się i wszyscy bez wyjątku są podejrzani (co jest ponadto głównym założeniem każdego szanującego się detektywa). Kiedy ów fałszywy detektyw ma oznajmić prawdę i wyjawić nazwisko mordercy, zostaje zdemaskowany przez dziennikarkę Annie i ukrzyżowany.


Podobnie jak w przypadku powieści Kazantzakisa, tak i w „Misterium” ta prosta w gruncie rzeczy fabuła jest tylko pretekstem do poważniejszych rozważań.


W całym komiksie daje się mocno wyczuć klimat religijności. Nie religii opartej na głębokich przeżyciach duchowych, ale religijności rozumianej jako zbiór symboli, obrządków, pustych, nic nieznaczących gestów. Autorzy ukazują to w sposób metaforyczny, ale niepozostawiający cienia złudzeń. Skarlała świątynia na polu do minigolfa służy rozrywce, spotkaniom towarzyskim, jest namiastką wielkiego świata, miejscem, w którym brylują miejscowi notable. W tej małej, ciasnej sadzawce są wielkimi rybami (gdzie indziej, na prawdziwym polu nie jest już tak fajnie).

Świątynia jest pusta, nie ma w niej Boga, tak jak nie ma go w sercu pastora, dla którego osobista tragedia nie stała się źródłem głębokiego przeżycia religijnego, lecz przeciwnie - obnażyła płytkość jego wiary i skutkowała wyparciem się Boga, i obwieszczeniem jego śmierci.

Także akt samosądu nad przestępcą nie ma nic wspólnego z metafizyką. Ukrzyżowany psychopata nikogo nie zbawił, ani sam nie otrzymał wybaczenia. Dopuścił się okrutnej zbrodni, za co spotkała go zasłużona kara. I nic więcej. Krzyż jest tu pustym symbolem. Był pod ręką więc z niego skorzystano (gdyby była gilotyna, pewnie by jej użyto, a niejeden nadgorliwy recenzent szukałby nawiązań do Rewolucji Francuskiej). Potwierdza to oddalające się w chwili śmierci ciało ukrzyżowanego, które odchodząc od krzyża, nie daje sobie szansy na zmartwychwstanie.

W tym świecie nic nieznaczących religijnych symboli, także samo misterium jest pustym gestem. Wbrew temu, co twierdzi Annie i co na ostatniej stronie komiksu sugeruje dramaturg, nie pomogło miastu. Nie przyniosło oczyszczenia, nie zadziałało jak katharsis. Ostatecznie przed piekłem recesji miasto ocaliła nie wiara, nie wspólne działanie zrodzone z silnego poczucia tożsamości wszystkich mieszkańców, lecz japońska fabryka samochodów (czym autor zdaje się przestrzegać nas przed nadinterpretacją komiksu).


W komiksie „Kaznodzieja” czy miłym sercu każdego komiksiarza filmie „Dogma” Bóg odwraca się od człowieka. Jest gdzieś, choć przestał się nami interesować. Jest inny niż nasze uwarunkowane kulturowo wyobrażenie o nim, ale jest.

W „Misterium” Boga nie ma, a cała metafizyka w komiksie pojawia się wyłącznie jako projekcja chorego umysłu psychopaty. Tylko on obsesyjnie wierzy w piekło, szatana, Boga, zmartwychwstanie.

Logiczną konsekwencją świata bez Boga jest brak nieśmiertelnej duszy. W jej miejsce autor wprowadza „coś”, co wydaje się być tym wszystkim, co istnieje poza ciałem i co odróżnia człowieka od zwierzęcia. Jest to nasze człowieczeństwo, nasza świadomość, sumienie i uczucia, dobro i zło, pamięć o nas po naszej śmierci. To wszystko istnieje realnie i nie ma nic wspólnego z okultyzmem czy spirytyzmem.

To „coś” symbolizuje płaszcz, który wraz ze śmiercią nie ulatuje do nieba, ale pozostaje na ziemi, pośród ludzi, jako ślad w czyjejś pamięci.

Morrison odwraca kolej rzeczy. Po śmierci zostaje płaszcz, zaś znika nikomu już niepotrzebne ciało. Nieważne, nieistotne, obce, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Zredukowane do poziomu materii staje się karmą dla świń.

Płaszcz nie jest czymś metafizycznym. Jest realny i namacalny. Czasem symbolizuje coś ważnego, jak zbrodnia i kara, czasem coś zupełnie niepotrzebnego - jak pamięć po oszczercy i alkoholiku.

Bywa, że źle czujemy się w naszym płaszczu jeszcze za życia. Annie w ostatniej scenie komiksu sama przed sobą nie przyznaje się, kim jest, kim się stała. Jej płaszcz jest jej obcy. Nosi go z rezygnacją, niczym garb, pokutną kulę.

„Misterium” to mądry i przemyślany komiks, choć nieco depresyjny, jak to zapis człowieka przechodzącego kryzys wiary. Morrison patrzy na opustoszały niebiański tron i tęskni. Bo skoro nie ma już Boga, nie ma nieba, nie ma nieśmiertelnej duszy, to co pozostało? Poszarpany stary płaszcz? W całym komiksie czuje się, że autor nie zrobił na tej wymianie dobrego interesu.


Kto zabił? Autor nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Kusi za to i kusi swawolnymi interpretacjami. No i skusił. Puśćmy więc wodze fantazji...

Wyobraźmy sobie młodą, piękną, ambitną, całkowicie oddaną pracy dziennikarkę, pracującą w prowincjonalnej gazecie, w której nawet najświeższe newsy ukazują się z dwutygodniowym opóźnieniem. Za wszelką cenę chce się wyrwać do wielkiego miasta i szuka takiego tematu, co to: „panowie, czapki z głów!”. Ale co może wydarzyć się na takim zadupiu? Co najwyżej jakiś pijak zabełkoce o nieletniej kochance burmistrza...

A teraz jeszcze to coroczne, nudne, religijne misterium, o którym coś trzeba napisać. Ale co można napisać ciekawego o imprezie, która za każdym razem jest taka sama? W której ciągle uczestniczą ci sami ludzie, a scenariusz znany jest od pokoleń?

Ale dziewczyna to twarda dziennikarska sztuka, nie poddaje się, nie odpuszcza. Ma dużo wolnego czasu (w końcu single to odpowiedź ewolucji na geja i lesbijkę), więc węszy, szuka, zagląda do biblioteki, grzebie w internecie, przegląda setki stron. A nuż coś się trafi. No i się trafia. Przez przypadek wklepuje w wyszukiwarkę internetową zlepek słów i nagle na ekranie pojawia się streszczenie dzieła Kazantzakisa. Dziewczyna szybko uświadamia sobie, jak wielki w tej historii tkwi potencjał, że taki temat to odskocznia do innego świata.

Tylko trzeba szczęściu nieco pomóc.

Oczywiście, jest na misterium. Przeprowadza wywiad z burmistrzem, w końcu jest w pracy. I tylko ten irytujący, nieodstępujący jej na krok i podrywający ją w żenującym stylu fotoreporter. Więc posyła go po hot doga. Zanim przepchnie się przez tłum, odstoi swoje w kolejce, poczeka na przygotowanie dania, wróci.... to jej daje dobrych kilkanaście minut. Wystarczy, aby pójść na zaplecze sceny i wbić nóż w plecy aktora (mała, czysta rana, trochę krwi, cicha śmierć).

Później wraca pod scenę i obserwuje.

Od tej pory zawsze jest blisko śledztwa. Dość szybko odkrywa prawdziwą tożsamość detektywa, ale wyjawia ją dopiero wtedy, gdy ten zamierza powiedzieć „kto zabił”. Może wie, może nie, ale po co ryzykować? W końcu od początku był dla niej zagadką. No i tym bardziej, że wezwana przez nią nieopatrznie policja jest tuż-tuż.

Wreszcie ma swój upragniony temat. Pisze artykuł, który trafia do krajowej prasy (takie ichnie „Wysokie Obcasy”), na jego kanwie pisze książkę. W końcu przenosi się do wielkiego miasta, robi karierę.

Jest jedyną osobą dramatu, która skorzystała na zbrodni i osiągnęła swój cel. Jasny i wyrazisty od samego początku komiksu.

I tylko ten płaszcz. Ciężki, obcy, niezgrabny, jak wyrzut sumienia.

Tak to widzę.

Opublikowano:



Misterium

Misterium

Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Jon J. Muth
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2008
Tytuł oryginału: The Mystery Play
Rok wydania oryginału: 1994
Wydawca oryginału: Vertigo
Druk: kolor
Format: 17 x 26 cm
Stron: 76
Cena: 32,90
Wydawnictwo: Manzoku
WASZA OCENA
7.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
7 /10
Zagłosuj!

Galerie

Misterium. Tak to widzę Misterium. Tak to widzę Misterium. Tak to widzę

Tagi

Manzoku Misterium Recenzja Vertigo

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Barhadad -

Doskonały tekst.

Na pocz¹tku wkradł się nieznaczny "chochlik". Filmowa adaptacja powieœci Kazantzakisa zaistniała w 1988 roku.

Robert Zaręba -

Tobie chodzi pewnie o adaptację "Ostatniego kuszenia Chrystusa" Scorsese z 1988, a mi chodzi o adaptację "Chrystusa ukrzyżowanego po raz wtóry" z 1958.
To dwie zupełnie różne książki. Pierwsza jest bardziej znana właśnie za przyczyną szumu jaki wywołał film, ale dla mnie to właśnie ta druga, obok "Greka Zorby" rzecz jasna, to największe literackie osiągnięcie Kazantzakisa.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Nikos_Kazantzakis

Barhadad -

Dzięki; z mojej strony rzeczywiœcie nastšpił mały kolaps.

charlie_cherry -

Tekst znakomity - prosimy o więcej takich wnikliwych analiz.
Zastanawiałem się kto zabił i przyznam, że w tej chwili to Annie wydaje mi się być najbardziej "podejrzana".

Rozmyślam jednak nad innymi wątkami z komiksu, które ciągle nie dają mi spokoju. Np. z tych bardziej "przyziemnych": kto porwał ciało "Boga"?

Robert Zaręba -

Przeanalizujmy tę scenę od samego początku.
Ciało Bella wprost z misterium zostaje przewiezione do prosektorium, co samo w sobie jest już dziwne, gdyż zgodnie z moją interpretacją, jako zupełnie nieistotne, powinno zniknąć bez śladu zaraz po śmierci. Tak się jednak nie dzieje, gdyż jest ono dowodem zbrodni. Wszyscy są ciekawi “kto zabił” więc dla wszystkich jest ono nadal ważne. Przynajmniej do momentu przeprowadzenia sekcji zwłok.
Tu, już na “dzień dobry”, dostajemy trzy pozbawione logiki fakty.
Po pierwsze, wcześniej widzimy, że ofiara została ugodzona w plecy, czyli na stole powinna leżeć na brzuchu, aby lekarz mógł łatwiej obejrzeć ranę. A leży na plecach.
Po drugie, to nie Bóg, ale “diabeł tkwi w szczegółach”.
A po trzecie lekarz przeprowadza sekcję kuchennym nożem.

Doktor tnie zwłoki, po czym detektyw natrafia na innego gościa w innej sali, który także nożem kroi płaszcz.
Co on robi? Moim zdaniem zajmuje się przygotowaniem doktora Bella do pochówku. Tu już nie mamy ciała, ale sam płaszcz, w dodatku ułożony w nienaturalnej pozycji, z rękawami uniesionymi ku górze, jakby płaszcz zastygł na stężałym ciele, a zadaniem grabarza było doprowadzić go do prządku. Aby wyglądało jak inne płaszcze wiszące na wieszakach w całym pomieszczeniu.
Wygląda na to, że całe to pomieszczenie symbolizuje cmentarz. Przecież to tam składamy naszych zmarłych i tam trwa o nich nasza pamięć w najbardziej namacalnej, materialnej postaci (nagrobki, kwiaty, znicze, itd) .

Ludzie tylko dlatego spostrzegają zniknięcie ciała Bella, że jest ono ciągle jeszcze dowodem zbrodni (doktor, który przeprowadzał sekcję, wrócił po notatki). W tym kontekście jeszcze się nim interesują, ale ono samo jest już tylko karmą dla świń.

No i kwestia noża. Z jednej strony nie może być brany dosłownie jako narzędzie, ale jako symbol narzędzia, np. skalpela w przypadku lekarza, czy szpadla w rękach grabarza (czy też czegoś innego w dłoniach pracownika zakładu pogrzebowego). Dlaczego jest to akurat nóż? Być może działa tu sprzężenie zwrotne i to uporczywe powtarzanie symboliki noża oznacza, że jest to narzędzie zbrodni.

Skoro cała ta scena jest najeżona symbolami, to może i samo porwanie ciała także jest symboliczne.
Może nie powinniśmy tak bardzo skupiać się na szczegółach, ale spojrzeć na całość :)

Byłbym skłonny uznać taką odpowiedź, ale ciągle chodzi mi po głowie scena, w której Carpenter rozwiązuje krzyżówkę. Chwali ją ze znajomością rzeczy i wydaje się być pewny tego, co mówi, a kiedy patrzymy na rozwiązanie, to co widzimy? Chaotycznie wpisane litery.
I choć mam dla tej sceny inną interpretację, to wcale bym się nie zdziwił, gdyby była kluczem do zrozumienia całego komiksu.

Burps -

Robert Zaręba pisze: ofiara została ugodzona w plecy, czyli na stole powinna leżeć na brzuchu, aby lekarz mógł łatwiej obejrzeć ranę. A leży na plecach.


to akurat zły argumeny, żeby zobaczyć skutki urazu musi gościowi rozpłatać brzuch i od tej strony zerknąć na uszkodzenia, więc na sekcji byłby ułozony na plecach :twisted:
a le to oczywiście nie koliduje z całościa analizy

Robert Zaręba -

to akurat zły argumeny, żeby zobaczyć skutki urazu musi gościowi rozpłatać brzuch i od tej strony zerknąć na uszkodzenia, więc na sekcji byłby ułozony na plecach

To jest dopiero pocżatek sekcji (lekarz stwierdza wprost, że na razie nic nie może powiedzieć), a przecież zanim się otworzy "pacjenta" napierw robi się zewnętrzne oględziny, choćby po to, aby stwierdzić, czy to rana od noża, kuli czy czegoś innego. To bardzo łatwo odróżnić.
Myślę, że to jest świadome mylenie tropów.

charlie_cherry -

Dalej jednak nie wiadomo kto wykradł ciało. Mogła by to zrobić Annie - ale jeśli faktycznie zabiła to czemu miała by aż tak ryzykować. Poza tym ten kto wyrzucił ciało "Boga" chciał go wyraźnie upodlić, a motywem Annie nie była zemsta a czyste wyrachowanie.

Mógł to więc zrobić (z zemsty) burmistrz lub duchowny. Możliwe jest również, że to sam Carpenter wyrzucił (być może tego nieświadom - w końcu to szaleniec) ciało - co mógłby sugerować pozostawiony w szpitalu stary płaszcz, który odczytywałbym jako symbol jego drugiego, "szaleńczego" wcielenia.

Z innej beczki: patrząc na nóż lekarza, zastanowiłem się czy nie mamy do czynienia z pewnym schematem. Każda ważna postać w mieście jest zaprzeczeniem swojej funkcji. I tak oto lekarz to rzeźnik - ze względu na rodzaj noża i brak wiedzy odnośnie przeprowadzania sekcji zwłok. Dziennikarka zamiast opisywać fakty sama je tworzy, Detektyw okazuje się być szaleńcem i kryminalistą, Duchowny wcale nie wierzy w Boga, a Burmistrz doprowadził miasto to ruiny...

Robert Zaręba -

Dalej jednak nie wiadomo kto wykradł ciało.

Podczas ukrzyżowania przestępcy jego ciało po śmierci samo odchodzi od krzyża. Wydaje mi się, że także i ciało Bella nie zostało porwane, ale "odeszło" wyłącznie w wymiarze metaforycznym.
Reszta to może sen, koszmar psychopaty owładniętego ideą zmartwychwstania?

Albo może jest to zupełnie nieistotne zdarzenie nie mówiące nam nic poza prawdą o marności ciała po naszej śmierci?

Mogła by to zrobić Annie - ale jeśli faktycznie zabiła to czemu miała by aż tak ryzykować. Poza tym ten kto wyrzucił ciało "Boga" chciał go wyraźnie upodlić, a motywem Annie nie była zemsta a czyste wyrachowanie. Mógł to więc zrobić (z zemsty) burmistrz lub duchowny.

Nie wydaje mi się. Nie ma na to ani dowodów, ani nawet żadnych poszlak.

Możliwe jest również, że to sam Carpenter wyrzucił (być może tego nieświadom - w końcu to szaleniec) ciało

To już prędzej, ale w takim razie należałoby poddać analizie cały ciąg zdarzeń z jego udziałem. W odpowiednim kontekście rzecz jasna.

co mógłby sugerować pozostawiony w szpitalu stary płaszcz, który odczytywałbym jako symbol jego drugiego, "szaleńczego" wcielenia.

W moim przekonaniu ten zniszczony, poszarpany płaszcz jest tym, co pozostało w ludzkiej pamięci właśnie po doktorze Bellu. Jego imię nie nadaje się nawet na nazwę (patronat) dla jakiegoś przytułku dla ubogich.

I tak oto lekarz to rzeźnik - ze względu na rodzaj noża i brak wiedzy odnośnie przeprowadzania sekcji zwłok. Dziennikarka zamiast opisywać fakty sama je tworzy, Detektyw okazuje się być szaleńcem i kryminalistą, Duchowny wcale nie wierzy w Boga, a Burmistrz doprowadził miasto to ruiny...

To też takie trochę na wyrost.
Nic nie wskazuje na to, że lekarz źle przeprowadza sekscję. Nóź jest tylko symbolem narzędzia, a ułożenie zwłok ma coś ukryć przed czytelnikiem.
Może to znaczyć, że tak naprawdę nie jest w tym komiksie ważne "kto zabił". Że jest to komiks o czymś zupełnie innym, a zabójstwo (podobnie jak porwanie ciała doktora Bella) jest tylko pretekstem, przestrzenią dla pokazania innych wydarzeń.

Może po prostu te dwa fakty zaistniały tylko po to, abyśmy mogli lepiej zrozumieć sens komiksu, zaś same w sobie nic nie znaczą i nie niosą ze sobą żadnych innych konsekwencji?

Jeśli chodzi o Annie, to wiele poszlak wskazuje na nią, ale jeśli zabiła, to i tak jej działanie jest raczej wyjątkiem niż regułą. Bo regułą w świecie komiksu jest stagnacja, senność, bezruch.
No i nie detektyw się okazał, ale osoba podająca się za detektywa była szaleńcem i kryminalistą (nie stała się tym kim była w trakcie trwania opowieści, lecz była taka od samego początku).
Ponadto marna kondycja finansowa miasta nie była konsekwencją złego zarządzania, lecz była wynikiem recesji o wymiarze szerszym niż lokalny.
A co do duchownego, no cóż. Myślę, że w XX wieku pastor w swojej niewierze nie był wśród duchownych różnych wyznań odosobnionym przypadkiem :)

charlie_cherry -

Nowa interpretacja - wedle mego zamysłu sam Carpenter zabił "Boga". A właściwie nie "sam", gdyż jest rozbity na dwie osobowości: jedną będącą mordercą-szaleńcem (wtedy jest w starym płaszczu, w którym zabił dziecko) i drugą, która udaje detektywa.

Jako "detektyw" Carpenter dalej jest oczywiście szalony, ale stara się podświadomie "złapać" mordercę, gdyż chce odkupić swoje winy (zabicie dziecka). Jego dwie osobowości są sobie przeciwne - jedna szukają zbawienia, a drugiej potępienia (sacrum i profanum).

Wtedy rekonstrukcja wyglądałaby następująco: Carpenter (w płaszczu - jego "potępiona" strona) ucieka z psychiatryka i trafia do miasteczka. Tam zabija "Boga" w trakcie misteriów, a potem ucieka do lasu, gdzie natrafia na zabitego policjanta i przejmuje jego tożsamość stając się "detektywem" - górę bierze osobowość szukająca zbawienia.

Bawiąc się policjanta stara się odkupić swoją dawną winę (zabicie dziecka) i znaleźć zabójcę "Boga", nie wiedząc, że sam jest sprawcą tego aktu. Jednak w trakcie śledztwa jego "szaleńczo-mordercza" strona nadal się ujawnia - wykradając ciało Boga i wyrzucając je na żer świniom, a także doznaje wizji podczas przesłuchania podejrzanego.

Jako "detektyw" widzi miasto będące w rozkładzie moralnym (i
ekonomicznym), a także wizytuje miejsce, gdzie zabił dziewczynkę. W międzyczasie Annie dowiaduje się, że uciekł z psychiatryka. Nie wyjawia tego faktu policji, gdyż chce mieć dobry materiał (i wyrwać się z miasta). Dlatego też stara się trzymać blisko Carpentera w nadziei, że
ten powie jej coś ciekawego, a nawet rozwiąże sprawę morderstwa - wtedy miałaby murowany materiał na pierwszą stronę.

Niestety, jej dziennikarska ciekawość powoduje, że wkrótce poznaje ona jego mroczną tajemnicę - morderstwo dziewczynki. Od tego momentu nie chce już ochraniać Carpentera i rozgłasza jego winę podczas Misteriów.
Wściekły tłum, którego członkowie od dawna tłumią swoje własne problemy w sobie (recesja, wzajemna wrogość, brak wiary, niewyjaśnione morderstwo) krzyżują Carpentera. Ten wisząc na krzyżu pojmuję istotę całej sprawy i
dociera do niego fakt, że to on zabił "Boga".

Jednocześnie więc ponosi karę za swoje czyny oraz mimowolnie doprowadza do ujęcia sprawcy zbrodni. Co więcej, jego dwie osobowości, jedna szukająca potępienia, a
druga zbawienia, wreszcie stykają się w jednym punkcie, powodując że jego ciało znika. Zostaje tylko płaszcz, którego znaczenia niestety jeszcze nie rozgryzłem. Jednak całkowicie się zgodzę, że płaszcz na Annie jest faktycznie wyrzutem sumienia. Żałuje ona, że wydała Carpentera wściekłemu tłumowi, przez co ten zginął nie ujawniając osoby mordercy. Do tego ciąży na niej złamana obietnica i zawodowi dziennikarza.

Ja tak to widzę :).

Wydaje mi się, że Carpenter (jakże symboliczne nazwisko) ma sporego hyzia na punkcie Boga i kwestii zbrodni i kary. Dlatego też swoją na swoją ofiarę - której zagadkę śmierci mógłby rozwiązać i "odkupić" swą winę - wybrał "Boga". Ktoś już mi powiedział, że warto w tym kontekście zwrócić uwagę na krzyżówkę, którą rozwiązuje Carpenter i wpisane tam słowa.

Robert Zaręba -

Interesująca interpretacja, ale jak dla mnie absolutnie nie do przyjęcia.
Okazuje się ponadto, że niemal wszystkie sceny w komiksie postrzegamy zupełnie inaczej.
Aby odpowiedzieć na Twojego posta musiałbym analizować jeszcze raz kadr po kadrze cały komiks, i udowadniać, że mam, bądź też że Ty nie masz racji :)
Strasznie dużo byłoby z tym pracy i nie bardzo mam na to czas.
Zamiast atakować Twoje stanowisko wolałbym ewentualnie bronić swojego.
A to są dwa zupełnie różne tematy.

Robert Zaręba -

charlie_cherry, zamiast męczyć się z tak wielgaśnym postem, mam inną propozycję.
Spróbuj przy pomocy swojej interepretacji wyjaśnić scenę przedstawiającą nagiego, martwego prawdziwego Carpentera w aucie.
Tylko nie wymyślaj nowych wątków, ale zrób to na bazie tego, co już napisałeś.
Potem ja ją zinterpretuję.
W ramach takiej zabawy, bo do wspólnego stanowiska raczej nie dojdziemy :)

charlie_cherry -

Widzę to tak: wreszcie ktoś znajduje prawdziwego, acz martwego detektywa. Z kolei fałszywy Carpenter próbuje się pozbierać po wizycie w dziwacznym domu publicznym, co przywołało bardzo niemiłe wspomnienia (w końcu dokonał zbrodni na tle seksualnym). Wydaje mi się, że gdy zasłania sobie oczy robi to gdyż nie chce "ujrzeć" prawdy - faktu, że nie jest Carpenterem, który właśnie został odkryty.

Przed sobą ma też fajerwerk, który łączy tę sceną ze sceną w domku, która z kolei jest połączona ze sceną krzyżowania, skaleczeniem się w rękę fałszywego Carpentera.

Robert Zaręba -

Widzę to tak: wreszcie ktoś znajduje prawdziwego, acz martwego detektywa.

No właśnie. Facet z psem znajduje zwłoki nagiego, prawdziwego Carpentera za kierownicą rozbitego samochodu.
I tyle.
Ta scena nie ma żadnych następstw, ani nie dowiadujemy się z niej niczego, czygo już byśmy nie wiedzieli, a mimo to według mnie bardzo dużo mówi.
Co mówi według Ciebie? :)

Robert Zaręba -

Pogubiłem się :)
Czy Twój post powyżej jest odpowiedzią na moje pytanie?

charlie_cherry -

Tak jakby :). Zamieniam się teraz w słuch, odnośnie Pana spojrzenia.

Robert Zaręba -

Według mnie, ta scena potwierdza moją interpretację :)
Zadajemy te same pytania, co w przypadku Bella.

Dlaczego jest ciało, skoro jako nieistotne powinno zniknąć tuż po śmierci? Dlatego, że dopiero je odnaleziono. Wzbudza zainteresowanie: na trzech kolejnych kadrach autor powtarza pytanie "co tam masz?", "coś tam wypatrzył", "a to co?". No i chwilowo niemożliwe jest ustalenie jego tożsamości.
Ale już po chwili ciało "znika" i więcej się w komiksie nie pojawia.

Dlaczego ciało prawdziwego Carpentera jest nagie?
Myślę, że nawet wariat nie wyciągałby go z samochodu, rozbierał nawet z bielizny, po czym z powrotem wcisnął do samochodu. Oczywiście nie jest to niemożliwe, ale według mnie jest bardzo mało prawdopodobne, aby autor tak to rozegrał, gdyż nie ma takiej potrzeby. Bo niby po co jego bohater miałby to robić?

Według mnie ciało jest nagie w sensie symbolicznym, gdyż zostało pozbawione tożsamości. Morderca ją sobie przywłaszczył. Ukradł płaszcz i zostawił nagie ciało.

A skoro już poruszyłeś kwestię zbrodni na tle seksualnym, to wydaje się, iż to ona jest głównym powodem obecności wariata - mordercy w mieście. On wrócił na miejsce zbrodni po jakiś artefakt, pamiątkę po swojej ofierze (wcześniej pewnie miał coś w kształcie fajerwerku, ale przed zamknięciem w szpitalu na pewno mu go odebrano).
W tym spokojnym, pogrążonym w marazmie, przeciętnym aż do bólu miasteczku (teza o jakimś rozkładzie moralnym jest mocno naciągana) nie szukał odkupienia, ale następnej ofiary. I znalazł ją. Pod koniec komiksu pojawia się kadr, na którym widzimy matkę z małą dziewczynką.
A za nimi gwałciciela-mordercę.

No, tak bym to widział.