baner

Recenzja

Liga Niezwykłych Dżentelmenów #1

Przemysław Zawrotny recenzuje Liga Niezwykłych Dżentelmenów #01
To już nie są żarty, sytuacja stała się poważna. Fin de siècle w pełni, w Anglii epoka wiktoriańska, czyli powoli XIX stulecie zbliża się ku końcowi, a świat staje u progu nowoczesności. Na horyzoncie jednak pojawia się poważne niebezpieczeństwo. Chiński gang rządzący wschodnią częścią Londynu znalazł się w posiadaniu potężnej substancji zwanej kaworytem, która pozwala pokonać grawitację. Skośnoocy chcą użyć kaworytu, aby polecieć na Księżyc (hm..., jak na tamte czasy to chyba naprawdę pionierskie rozwiązanie). Dlatego też tajny agent Jej Królewskiej Mości Campion Bond zbiera doborową grupę superbohaterów do zadań specjalnych, aby powstrzymać złoczyńców. Ale kto w tej historii jest naprawdę czarnym charakterem? Kim jest tajemniczy mocodawca Bonda, niejaki M? Plotka głosi, że to Mycroft Holmes, brat zmarłego tragicznie kilka lat wcześnie słynnego detektywa.

Z pewnością już domyśliliście się, że piszę tu o „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów...” Alana Moore’a i Kevina O’Neilla. To komiks dość niezwykły w swoim zamyśle. Owszem, pojawiały się od czasu do czasu, nawet i w Polsce, opowieści o starych i znanych superherosach „przeniesione” do innej epoki. Mam tu na myśli różnego rodzaju Elseworldy dość ciepło przyjmowane w naszym kraju („Gotham w świetle lamp gazowych”, „Zagłada Gotham”). Swoje trzy grosze w tym temacie dorzucił też Neil Gaiman tworząc ich marvelowski odpowiednik, czyli „1602”. Pomysł Moore’a zasadza się jednak na czymś innym. Otóż nie przenosi on naszych starych znajomych w przeszłość, ale tworzy supergrupę zbierając sztandarowe postaci znane z literatury popularnej XIX wieku. W ten sposób powstaje supergrupa na miarę tamtych czasów.

W skład naszego zespołu wejdą: niejaka Wilhelmina Murray (wcześniej znana jako Mina Harker, była żona Jonathana), uzależniony od opium podstarzały podróżnik i łowca przygód Allan Quatermain, niewidzialny człowiek o nazwisku Griffin, mocno znerwicowany naukowiec potrafiący zmieniać swą postać, czyli dr Jekyll wraz ze swym mrocznym alter ego – Hydem, oraz tajemniczy hinduski majsterkowicz pływający łodzią podwodną i nazywający siebie Nikim. Obsada doborowa, widać, że mamy do czynienia z prawdziwym XIX-wiecznym dream teamem. Godne uwagi jest to, że Moore dobrał postaci tak, by tworzyły kolektyw, a ich zdolności się uzupełniały, co jest podstawową zasadą w przypadku analogicznych superbohaterskich zespołów znanych z amerykańskich komiksów. Struktura grupy może budzić skojarzenia choćby z X-Men, Avengers, a zwłaszcza z Ligą Sprawiedliwości, co zresztą sugeruje sam tytuł komiksu Moore’a i O’Neilla. Mamy więc rezolutną przywódczynię (Mina), wynalazcę-zaopatrzeniowca (Kapitan Nemo) oraz kogoś na kształt Hulka, tylko, że sto lat wcześniej (Jackyll/Hyde). Nasza ekipa ma też swoją tajną bazę, którą jest oczywiście statek Nautilus.

Trudno traktować opowieść, w której spotykają się postacie z zupełnie różnych światów poważnie – to tak, jakby ktoś chciał stworzyć opowieść zarazem o Gumisiach, Smerfach i Muminkach. Toteż Moore bezkarnie bawi się konwencjami i ciągle puszcza oko do czytelnika. Umiejętnie łączy elementy XIX-wiecznej powieści detektywistycznej, fantastycznej z typowo XX-wieczną popkulturową fascynacją mitem superbohaterskim. Swoją drogą – dzięki takiemu zestawieniu pokazuje nam, że od genialnego umysłu Sherlocka Holmesa czy Augusta Dupina, który zresztą pojawia się na kartach „Ligi...”, do supermocy Człowieka ze Stali droga jest naprawdę niedaleka, jeśli chodzi o literacką kreację. Innymi słowy – opowieści o nieprzeciętnych umysłach i obrazkowe historyjki z nadludźmi w roli głównej to odpowiedź na to samo marzenie człowieka o doskonałości („wznieść się ponad wszystko” – skąd to?). Nadczłowiek fascynuje publikę.

W przeciwieństwie do np. „1602” pomysł Moore’a nie jest karkołomny i nie zalatuje tanim efekciarstwem tudzież nie można autorów podejrzewać o typowy skok na kasę (czytaj: kolejne wcielenie Batmana dwieście lat wcześniej). Całość wygląda zaskakująco spójnie. „Liga...” jest więc znakomitą opowieścią przygodową – można ją czytać z zapartym tchem. Jest również intertekstualną zabawą, a jej lektura może polegać na tropieniu aluzji literackich, których kompilacją jest ten komiks. Wśród pisarzy, do których dzieł nawiązuje Moore pojawiają się Stoker, Poe, Wells, Stevenson czy Zola – to oczywiście tylko kilka moich szybkich skojarzeń, zachęcam do uważniejszego tropienia. Mnie najbardziej rozbawiła Mina Murray, która chyba z dość oczywistych względów jest obsesyjnie przywiązana do swego szala oplatającego szyję. Warto też zobaczyć, do jak niecnych celów wykorzystywał swe zdolności niewidzialny człowiek, zanim został członkiem Ligi.

Graficznie komiks jest bardzo dobry. Może Kevin O’Neill nie jest rysunkowym geniuszem, lecz jego nieco karykaturalna i kanciasta kreska znakomicie pasuje do klimatu opowieści. Trudno byłoby sobie wyobrazić „Ligę...” bez udziału O’Neilla. Dobre wrażenie wzmacniają też radosne, bajkowe, nawet nieco cukierkowe kolorki. Świetnie uzupełniają opowieść o świecie u progu nowoczesności. Należy też wspomnieć o stylizacji całego albumu – pod względem edytorskim, graficznym i językowym – na periodyk z epoki drukujący seryjne „opowieści dla chłopców”. Zwróćcie też uwagę na skrzydełka obwoluty.

„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” to znakomita pozycja. Być może nie dorasta poziomem do najwybitniejszych dzieł Alana Moore’a, takich jak „Strażnicy” czy „V jak Vendetta”, jednak należy pamiętać, że to komiks lżejszy gatunkowo. Dobrze jest przekonać się, że Moore potrafi tworzyć nie tylko poważne i skrajnie pesymistyczne opowieści, lecz odnajduje się również w historyjkach awanturniczych i humorystycznych. Rzecz naprawdę godna polecenia, choć dziś chyba coraz trudniej dostępna.

Opublikowano:



Liga Niezwykłych Dżentelmenów #01

Liga Niezwykłych Dżentelmenów #01

Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Kevin O'Neill
Kolor: Benedict Dimagmaliw
Wydanie: I
Data wydania: Lipiec 2003
Seria: Liga Niezwykłych Dżentelmenów
Tytuł oryginału: The League of Extraordinary Gentelmen vol.1
Rok wydania oryginału: 2000
Wydawca oryginału: America's Best Comics
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor
Oprawa: kartonowa
Format: 17 x 26 cm
Stron: 144
Cena: 29,90
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 83-237-9712-9
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

qba -

Tak, czytanie tego komiksu to świetna zabawa. Mnie najbardziej fascynuje kolorystyka. Nie wiem czy efekt, który wyszedł Egmontowi w polskiej drukowanej wersji jest zamierzony i tak miało być, czy to efekt drukarni zadziałał, ale podoba mi się tak jak jest. We want moore :-)