baner

Recenzja

Nigdziebądź

Karol Wiśniewski, Maciej Kowalski recenzuje Nigdziebądź
      „Nigdziebądź” to historia równie zawiła jak wyobraźnia jej twórców. Początkowo na podstawie scenariusza Neila Gaimana, BBC zrealizowało w 1996 roku serial pod tytułem „Neverwhere”. Jak wieść niesie scenarzysta nie był jednak zachwycony niskim budżetem produkcji i swą frustrację wyładował poprzez napisanie powieściowej adaptacji serialu, gdzie nic go nie ograniczało. Zarówno serial, jak i książka, okazały się wielkim sukcesem, mimo niemal równoległego startu. W 2003 „Neverwhere” wydano na DVD, a sam Gaiman przyznał, iż pomimo pewnych niedociągnięć w realizacji, serial mu się jednak podoba. Do tego w 2005 roku światło dzienne ujrzała seria „Neil Gaiman’s Neverwhere”, będąca komiksową adaptacją powieści, a obecnie możemy się cieszyć edycją zbiorczą, wydaną również w Polsce. Dodam, iż komiks został „popełniony” przez Mike’a Carey’a oraz Glenn’a Fabry’ego przy pełnym błogosławieństwie, a raczej konsultacji Neil’a.

Muszę się również przyznać, iż nie miałem przyjemności, ani czytać książki, ani oglądać serialowego pierwowzoru (w większej dawce), tak więc skupię się na sferze komiksowej „Nigdziebądź”, choć zahaczę również o inne rejony.

     Koncepcja jest dość oryginalna: obok siebie istnieją bowiem Londyn Nad, czyli "nasze” miasto oraz Londyn Pod, w którym mieszkają razem ludzie i istoty nadprzyrodzone. Między obydwoma światami wędrować mogą nieliczni, choć czynią to jedynie w wyjątkowych przypadkach. Takim przypadkiem jest właśnie zamach na Rodzinę Drzwi – szanowaną i potężną familię z Londynu Nad. Zamach niezwykle skuteczny, gdyż przy życiu zostaje tylko córka głowy rodu – Pani Drzwi. Ranną i osamotnioną znajduje w Londynie Nad Richard Mayhew, gamoniowaty i zdominowany przez narzeczoną pracownik biurowy. Decyduje się jej pomóc i przez to ostatecznie trafia do Londynu Pod...



Postacie z serialu "Neverwhere". Od lewej: Richard Mayhew, Markiz de Carabas oraz Pani Drzwi

     Czym w ogóle jest Londyn Pod? To miasto rzeczy i ludzi zapomnianych, takich jak główny bohater, ale także schronienie dla magii, zapomnianej na górze. Ta kraina jest niejako cieniem pierwowzoru (choć De Carabas, postać z tegoż komiksu, miałby odmienne zdanie), wszakże funkcjonuje i żywi się odpadkami, które przypadkiem przeniknęły z Londynu Nad. Siła „Nigdziebądź” tkwi właśnie w uroku tego „równoległego” miasta. Panują w nim dość starodawne porządki - podział na terytoria, czyli lenna, ludzie jednoczący się w nieformalne grupy, skupione wokół swej pracy. Wszechobecna jest magia przeplatająca się z techniką, która jakby dociera tu z pewnym opóźnieniem. Zresztą Pani Drzwi mówi, iż do „nich” docierają jakby echa tego co działo się w Londynie Nad.

Ludzi „z dołu”, tak jak na górze napędza praca i pieniądz, ale od błyszczącej monety większą wartość ma słowo, niespłacone długi i przysługi. Nie przypisujmy jednak handlowi miana sensu życia. Pomimo różnic dzielących obydwa miasta, ludzkie potrzeby i namiętności pozostały te same. W Londynie Pod (tak jak i w tym „nad”) najważniejsza jest rodzina, nawet ta nieformalna i wyglądająca dość egzotycznie. Niestety zło panoszy się tu pod wieloma kształtami: nienawiścią, żądzą, narkomanią. Największą klęską ponoszą właśnie postacie, które nie znają granicy w dążeniu do ekstazy, zaspokojeniu swych nienaturalnych popędów. A zwycięstwo – jak w dobrej baśni – przypada tym bohaterom, dla których miłość, rodzina oraz poświęcenie są najważniejsze.

Właśnie, bohaterowie... Zbiór oryginalnych typów, nie ma co. Oprócz uroczej Pani Drzwi i ciapy Richarda pierwsze skrzypce gra Markiz de Carabas o śnieżnobiałych włosach i skórze czarniejszej od węgla. Dodajmy jeszcze spółkę handlową Croup i Vandemar, działającą pod szyldem „Przemoc na zamówienie”, autentycznego Anioła, nieposkromioną Łowczynię, zdziwaczałych opatów i arystokratów oraz szereg jeszcze bardziej niekonwencjonalnych postaci...

     Głównym bohaterem (będącym również statystą i tłem) jest jednak Londyn, dlatego lektura albumu będzie ciekawsza dla ludzi znających tę metropolię. Nie powinna dziwić decyzja o wydaniu „Nigdziebądź” w języku polskim, wszak stolica Wielkiej Brytanii z pewnością nie jest obca tysiącom naszych rodaków... Jednak odłóżmy gorzkie żarty na bok. Gaiman wspomniał w jednym z wywiadów, iż irytuje go, jak ludzie z zewnątrz redukują Londyn do rozmiaru Big Bena. Tym razem dał więc popis swej fascynacji tym miastem. Każda nazwa ulicy, placu, a nawet niektóre imiona są powiązane z Londynem. Dowody? Proszę: „Anioł Islington” to aluzja do „The Angel” (Anioł), znanego i zabytkowego budynku, znajdującego się w dzielnicy Islington. Zaś Żebrak „Stary Bailey” ma imię po „Old Bailey”, słynnym gmachu londyńskiego sądu. Przykłady można by mnożyć i mnożyć, starczyłoby by ich zapewne na napisanie przewodnika... Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, iż „Nigdziebądź” jest hołdem swego rodzaju hołdem autora dla 2000-letniego miasta, jego ducha, historii, ale również jego bardziej zdziwaczałej strony, którą najłatwiej spotkać na pchlich targach, przeniesionych siłą wyobraźni do Londynu Pod jako Ruchome Targi.



Anioł z Inslington - jeden z najsłynniejszych budynków Londynu


     Glen Fabry na szczęście nie zrobił bezmyślnej kalki graficznej serialu. Wystarczy porównać komiksowego i serialowego Markiza de Carabasa. Jedynie Richard jest dość podobny do pierwowzoru z małego ekranu, jednak w komiksie wydaje się bardziej udany – jest jeszcze bardziej ciapowaty, niesamodzielny i zagubiony życiowo. Pani Drzwi również lepiej wypada w powieści graficznej, jej fizyczna dorosłość doskonale kontrastuje z nastrojami małej dziewczynki, a całości dopełnia jej „egzotyczny” wygląd oraz rodzinne znamiona. Wizja graficzna artysty jest jednym z powodów dla których warto przeczytać ten album – wspaniałe pomysły, bogactwo szczegółów i precyzja, a przy tym styl Fabry’ego wciąż jest na tyle „przezroczysty”, iż nie przyćmiewa fabuły.

A skoro już mówimy o fabule... Dostrzegłem kilka nieścisłości, niestety z uwagi na brak dostępu do oryginalnego wydania nie jestem w stanie powiedzieć, czy to zaniedbanie autorów, czy też tłumaczenia. Dla przykładu: podczas rozmowy z Croupem i Vandemarem, Markiz twierdzi, iż chroni Panią Drzwi by spłacić dług zaciągnięty u jej rodziny. Jednak uważny czytelnik przypomni sobie, iż Markiz pomaga jej, gdyż zgodziła się być mu winną „ogromną przysługę” – jakże ten szlachetny i honorowy człowiek nie mógłby pamiętać o swym wcześniejszym długu? I jeszcze jeden sytuacja z tej samej rozmowy: De Carabas uzyskuje gwarancję, iż jego uroczy rozmówcy „nie będą go ścigać przez pół godziny”, tymczasem zostaje pomysłowo unieruchomiony, a Vandemar stwierdza, iż obiecali go „tylko nie tknąć przez pół godziny”. Czyżby jednak plama tłumacza? Do tego nie do końca zrozumiała jest dla mnie kwestia „widoczności” ludzi z Londynu Pod. Ci z „góry” niekiedy ich widzą, a niekiedy nie, podobnie jak Richarda, który w dodatku w centralnym punkcie akcji przez moment wraca do swego świata, co miało być przecież niemożliwe. Wpadki, oj wpadki...

Przejdźmy teraz do spraw bardziej przyziemnych... Wydanie jest niezłe – dobry papier i kolory, twarda oprawa, uważam jednak, że można było dołożyć jeszcze kilka stron, w których szerzej wyjaśnionoby genezę i historię „Nigdziebądź”. Miłym akcentem byłoby opisanie powiązań między komiksowym a rzeczywistym Londynem – w końcu za takie pieniądze, czytelnik ma prawo do pełnej wartości dzieła.

Ciekawym, acz kontrowersyjnym pomysłem jest usunięcie podziału na rozdziały, czyli pierwotne zeszyty, wydane w 2005 roku. Ich okładki zostały umieszczone na końcu. Przyznam, iż spodobało mi się, choć osoby, które np. znają serial, mogą się dziwnie poczuć bez tych przerywników. W dodatku słynne okładki Fabry’ego (pamiętamy „Kaznodzieję”?) ogląda się lepiej w dużych formatach.

Podsumowując? „Nigdziebądź” to bez wątpienia komiks ze zdecydowanie wysokiej półki. Problemem może być tylko jego zaporowa cena, choć biorąc pod uwagę wielkość i jakość wydania, nie jest aż tak źle. Nieco inną kwestią są liczne wersje „Nigdziebądź” – mamy w końcu do wyboru: serial, książka czy komiks! A przepraszam, żyjemy w Polsce – książkę, czy komiks.. Ostateczną decyzję zostawimy czytelnikom, którzy pewnie pójdą za głosem portfela. Ja jednak po przeczytaniu wyłącznie komiksowego „Nigdziebądź” w ogóle nie odczuwam potrzeby posiłkowania się jeszcze książką.

Karol Wiśniewski

Opublikowano:

Strona
1 z 2 >>  



Nigdziebądź

Nigdziebądź

Scenariusz: Mike Carey
Rysunki: Glenn Fabry
Wydanie: I
Data wydania: Grudzień 2006
Seria: Obrazy Grozy
Tytuł oryginału: Neil Gaiman's Neverwhere
Rok wydania oryginału: 2005
Wydawca oryginału: DC
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Druk: kolor, kreda
Oprawa: twarda
Format: 18 x 26,5 cm
Stron: 200
Cena: 79 zł
Wydawnictwo: Egmont
Komiks jest adaptacją powieści Neila Gaimana.
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Nigdziebądź Nigdziebądź Nigdziebądź

Tagi

Nigdziebądź

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

yarecki -

cena zaporowa, i komiks drętwo napisany (albo przetłumaczony - nie wiem). Czyta się to słabo, nie klei sie jakoś ten tekst. W ładnym opakowaniu nudnawe przypowiatki. Chyba się kobitka nie przyłożyła do roboty, może za grube to było do tłuamczenia? No i pewnie nudne, hehehe. Rysunki i sam pomysł git, tylko tekst....

Kingpin -

No pewnie. Gdzie tam takiemu "Nigdziebądź" do głębokich teksów z Ghost Ridera? Tam to dopiero tekst się klei! :roll:

yarecki -

heh, nie chodzi o GŁĘBOKOŚĆ myśli zawartej w komiksie, ale o to,jak się umie je przekazać po polsku. NIE PODOBA MI SIĘ tłumaczenie, i kropka. Kawa na ławę dla Kingpinka :roll:

qba -

patrze tak na ten szkic i mysle sobie, ze mogli zostawic strone graficzna w tym stanie- w porownaniu kolory wygladaja kiepsko

vision2001 -

Rzeczywiście - kolory są fajne, ale chyba jednak ww. plansza przedstawia się o wiele lepiej w czerni... Dopiero przeczytałem 2 z 8 rozdziałów... Jakiś taki zakręcony ten komiks jak na razie jest...

yarecki -

@kingpinek: tak, teksty w Nigdziebądź są zajebiste, wystarczy popatrzeć na 1 str, która tu jesy, hehehe "Nieskazitenie ostra brzytwa" - wyjebisty tekst! A jaki POLOT! "Pan Croup miał WOLNE ręce" - następna mądrość. "Skoczyła popychając myślami, choć..." - no, to już majstersztyk debilizmu. "Panie pierwsze" - no tak po co napisać "Panie przodem", albo "Za panią" (bo tak się mówi po polsku), skoro można jebnąć idiotyzm, bo po ang. było "Ladies first". Takich kwiatków sa setki, podałem tylko te, kore widać tu na stronie

Kingpin -

yaruniu, nie denerwuj się tak, to na serduszko szkodzi...
czyżby ghost riderka najnowszego jeszcze nie dowieźli?

qba -

powiem szczerze, ze nie zwrocilem uwagi na tlumaczenie, przy drugim czytaniu blizej sie nad tym pochyle. ale ja tam jestem zwolennikiem szkoly tlumaczeniowej, ktora nie tylko zwraca uwage na to co sie mowi, ale jak sie mowi, tzn. ktora rowniez w tlumaczonym tekscie przekazuje specyfike jezyka wyjsciowego. moze to zbyt liberalne podejscie, ale mysle, ze istotne i klocace sie ze z teoria kognitywno-komunikatywna przekladu (bo obecnie chyba ta robi najwieksza kariere), ale co tam :-) podsumowujac: w granicach rozsadku trzeba takie rzeczy robic ;-)

nie ma co sobie zlosliwosci podtykac panowie ;-)

qba -

qba pisze:powiem szczerze, ze nie zwrocilem uwagi na tlumaczenie, przy drugim czytaniu blizej sie nad tym pochyle. ale ja tam jestem zwolennikiem szkoly tlumaczeniowej, ktora nie tylko zwraca uwage na to co sie mowi, ale jak sie mowi, tzn. ktora rowniez w tlumaczonym tekscie przekazuje specyfike jezyka wyjsciowego. moze to zbyt liberalne podejscie, ale mysle, ze istotne i klocace sie ze z teoria kognitywno-komunikatywna przekladu (bo obecnie chyba ta robi najwieksza kariere), ale co tam :-) podsumowujac: w granicach rozsadku trzeba takie rzeczy robic ;-)

nie ma co sobie zlosliwosci podtykac panowie ;-)


ps a propos tlumaczen: jesli bedziecie mieli okazje to przeczytajcie zabojczy zart, ktory wyszedl w Polsce chyba w 199 roku- tam sa dopiero kwiatki ;-) w zwiazku z dosyc dupnym tlumaczeniem, temu komiksowi nalezy sie ponowna publikacja, bo jest to jedna z najlepszych historii z Batmanaem jakie czytalem.

qba -

chodzilo o ok 1991 ;-) o! sam siebie zacytowalem ;-) hehhe :mrgreen: ale ze mnie zdolniacha ;-)

yarecki -

ale ża kingpinku, ja się nie denerwuję.... ja po prostu przytaczam merytoryczne argumenty za swoją teza: tekst Nigdziebądź (czyt. tłumaczenie) jest do DUPY. Ty na obrone swojej lecisz stara śpiewka o GR - jak Lepperek - Pab B. musi odejśc, hehehe. Tak się właśnie z tobą dyskutuje, nie masz do powiedzenia NIC ponad bzdeciki, które szumnie niektórzy nazywają recenzjami.
do Kuby: oczywiście, że chodzi o przkład tak, JAK SIĘ MÓWI, a nie jak powinno się mówić. Wściekam się, jak widzę teksty typu :Nie lubię tych kolesiÓW - bo tak nikt nie mówi. Kazdy mówi KOLESI, i finał. No ale sorki, spieprzenie tłuamczenia tak, że zmienia się wogóle sens (miał wolne rece, zamiast PUSTE - przecież WOLNE ręce, to ręce NIE związane), ale idiotyzmy typu NIESKAZITELNIE ostra... - Jezu.. toż to masakra.. I to pierwsza strona. Co jest dalej? Strach pomyśleć. Dokłądnie tak było z Zabójczym żartem, nie tylko zresztą, parę innych Batmanów też byly skopanych.

Kingpin -

To już widzę, co cię boli.
yarusiu, jak ty taki specjalista od wszystkiego jesteś, to może sam napiszesz jakąś reckę na Aleję i my to tutaj puścimy? Może jakiś twój ulubiony komiks opiszesz? na pewno wszyscy byliby ciekawi, jak taki mistrz słowa ja ty radzi sobie z "bzdecikami".
Może nawet specjalny dział byśmy zrobili: "Świat według yareczka"?

yarecki -

głowa mnie boli, misiu, ot twojego mendzenia. masz się nie wiadomo za kogo, a puszczasz bździnę za bździną. Wala mnie recenze na jakimś serwisie, byle bubek z netem w domu może popełnic takie coś, więc sorki, ale nie dowartościujesz się w ten sposób.
Nie ma z tobą po prostu dyskusji. Nie pasi ci GR? Luz - ale jak popatrzysz na jakość przekładu (nie na jego treść, bo co ma tłumacz do tego???) to Niegdziebądź niech się schowa. Bo w GR tekst się faktycznie klei, nie ma pierdolasów typu "nieskazitelnie ostra brztwa".
Więc jak chcesz ze mną podyskutowac, to dyskutuj na temat mojego posta. A najlepiej - nie dyskutuj wcale. Bo jak widać czytanie ze zrozumieniem zakończyło się u ciebie na poziomie 2-giej gimnazjum

Kingpin -

twa wypowiedź mnie powaliła. Jesteś bogiem słowa! Gdzie mi polemizować z tak miażdżącą krytyką. Ale miło mi, że mnie doceniasz i twierdzisz, że jestem gimnazjalistą. A ja - misiu - dopiero 4 klasę podstawówki skończyłem...

yarecki -

nie sil się na dowcip, cienki jest jak zawsze. Można co najwyżej uśmiechnąć się z zażenowaniem, bo roześmiać na pewno nie.
Odpwoiedź jak zwykle na temat. Congrats, misiu

Azirafal -

Dobra, "misie", starczy tego dobrego. Kingpin do swojego narożnika, a yarecki do swojego i spokój. Naprawdę uważam, że nie tylko mnie, ale i większość użytkowników, którzy tu witają, dawno przestały już bawić te Wasze przepychanki :roll:


A co do samego komiksu - tłumaczenie w Nigdziebądź jest rzeczywiście nienajlepsze, co nie wpływa w żaden sposób na to, że komiks jest naprawdę całkiem niezły (najpierw widziałem serial i też mi się podobał, ale książki w ręku nie miałem...). Sam miałem zamiar coś na jego temat napisać, ale recenzja charliego prawie całkowicie pokrywa się z tym, co sam o komiksie uważam, więc nie było sensu powielać tego samego.

pitolonk -

Czyżby Paulina Braiter myśląc że ma monopol na tłumaczkenie Gejmana wynajęła sobie do pomocy "Murzyna"?

qba -

ech, rece opadaja...

yarecki -

jak poczytacie UWAŻNIE jej tłuamczenia Gaimana, to też zauwazycie, że w wileu miejscach kwasi. Do zrobienia dobrego tłumaczenia trzeba mieć polot, i trzeba siedzieć w komiksie. P.B. tłumaczy dla Egmontu książeczki dla małolatów, i mam wrażenie, że komiks robi z przypadku. JEdnak sposób narracji różni sie zasadniczo w komiksie, i trzeba to czuć, poza tym język, JEZYK! - zupełnie inny niż w literaturze TYLKO pisanej. Stąd takie bzdety o ktorych niżej pisałem.Może komuś to się podoba, ale szczerze w to wątpię.

beken_d -

yarecki ma racje, a misiek nie.