baner

Recenzja

Kaznodzieja #10: Salvation

Macias recenzuje Kaznodzieja #11: Salvation
Zapowiedzi Egmontu sprzed kilku miesięcy, iż planują jak najszybciej dojść do końca "Kaznodziei" potraktowałem z przymrużeniem oka. "Taa, spoko. Jak na razie utrzymywali tempo góra trzech, przeważnie dzielonych, TPB na rok a teraz nagle przyśpieszą. Z czym do ludzi". A tu - kuku! Okazuje się, iż szansa na ujrzenie zakończenia serii jeszcze w roku 2007 jest całkiem niemała, gdyż Egmont co prawda nadal ma zamiar wydawać średnio dwa TPB na rok, ale dał sobie spokój z dzieleniem. A to oznacza, że jesteśmy w końcówce, gdyż tom "Salvation", który ukazał się ostatnio, to już w zasadzie "za pięć dwunasta".




Okładki zeszytów #41 i #42



Pamiętacie "Aż do końca świata", chyba najlepszy epizod całej serii? Czytając fora polskie i zagraniczne zauważyłem tendencje do stwierdzania, iż po "Aż do..." przygody Custera i ekipy stały się jakby mniej interesujące. I mimo, że jak dla mnie to trochę radykalna opinia, to częściowo słuszna. Problem tkwi w dwóch rzeczach - raz, że niejaki "origin" Jessy’ ego oraz rozwałka w Angelville postawiły dość wysoko poprzeczkę pod względem fabularnym. Natomiast druga sprawa, to kilka naprawdę średnich historii. Jasne, "Dawne dzieje" są kluczowe dla całej fabuły, ale jakby nie patrzeć zaniżają poziom i to bardzo. W wypadku "Łowców" sprawa ma się nieco inaczej. Sam TPB zły nie był, ale po "Aż do…" ciężko było wymagać, by dorównał poziomowi. Co do reszty tomów osobiście uważam, że zdecydowanie dawały radę i były powrotem do "źródła".




Okładki zeszytów #43 i #44



Jak na tym tle prezentuje się "Salvation"? Zdecydowanie dobrze. Z jednej strony możemy złapać nieco oddechu, gdyż główny wątek schodzi na dalszy plan i przez większość tomu obserwujemy perypetie Jesse’iego w tytułowym miasteczku; z drugiej zostaje rzucone trochę światła na stosunek Najwyższego co do poczynań Custera (choć tutaj zawsze można powiedzieć "Ale zwróćmy uwagę w jakim stanie był wtedy główny bohater") a na koniec dowiemy się jeszcze jak można zdobyć najwyższe odznaczenie podczas służby w Wietnamie (tak, znów pojawi się Spaceman). Już standardowo dostaniemy trochę elaboratów z zakresu amerykańskiego sposobu podchodzenia do życia oraz kilka strzelanin, co też jest już niejako wizytówką komiksu (niemniej w czasie trwania serii zdarzały się już większe zadymy. Cóż, czego się spodziewać po prowincjonalnym miasteczku...).




Okładki zeszytów #45 i #46



Ten tom stanowi chwilę oddechu przed finiszem serii i chyba dlatego klimatem przypomina nieco początki. Główny motyw nie jest aż tak istotny, splata się z wieloma wątkami pobocznymi, które w mniejszy lub większy sposób rozwijają postacie występujące w komiksie, choć w tym wypadku należałoby mówić tylko o Jesse’ym, gdyż reszta najważniejszych aktorów w tym tomie w zasadzie nie występuje. Poznajemy za to nowego skur…czybyka, którym to niezaprzeczalnie jest Odin Quincannon. Co prawda nie warto się do niego zbytnio przyzwyczajać, szczególnie, iż nie jest to Bad-guy na miarę Starra, czy nawet Jody’ego, jednakże co namiesza to jego. Wraz z Odinem pojawia się jego prawnik - panna Oatlash. Kobieta o zacięciu narodowo-socjalistycznym mająca ewidentną ochotę na Custera. Do grona "ciemnej strony mocy" zaliczyć też należy wszystkich pracowników Quincannona, włącznie z Billy’m dla którego wypad do miasta na podryw nie zakończył się we wzorcowy sposób.




Okładki zeszytów #47 i #48



W "Salvation" Ennis po raz kolejny ukazuje nam głównego bohatera jako twardego, sprawiedliwego faceta o złotym sercu. Takiego, z którym chętnie by się skoczyło pogadać przy jednym, poszło na panienki tudzież spróbowało się zdobyć K2. Taka kreacja jest zrozumiała i ciężko się czepiać nierealności, szczególnie w wypadku, gdy mówimy o komiksie, gdzie Anioł i Diablica płodzą dzieciaka, a jednym z głównych bohaterów jest wampir; niemniej ta szlachetność i w gruncie rzeczy harcerzykowatość Jesse’iego robi się irytująca. Można by to nazwać "syndromem Supermana"- pewna umowność w kwestii charakteru jest zarówno atutem jak i wadą (w mniejszym stopniu rzecz jasna, ale jednak). Podsumowując - to, za co właśnie lubimy daną postać, ale czasem z tego samego powodu człowiek czuje irytację.




Okładki zeszytów #49 i #50



Ostatnimi czasy "Kaznodzieja" to jedyny komiks, który kupuję w momencie, gdy ukaże się na rynku. Pomijając kwestie finansowe, wiem że w zasadzie zawsze dostanę do rąk zacne czytadło, utrzymujące pewną średnią i poniżej tej średniej nie schodzące. Fakt, iż nie jestem ani trochę obiektywny, bo od samego początku "Kaznodzieja" był jednym z moich ulubionych komiksów i to się do dziś nie zmieniło. Tytuł od początku był swoistym forum dla Ennisa, na którym to mógł on prezentować swój światopogląd. Co prawda nie jest to nic dziwnego, bo nie byłby to pierwszy raz ani nic, czego nie robiliby inni twórcy komiksów, ale w wykonaniu Gartha ma to specyficzny urok. Czasem może drażnić, innym razem śmieszyć, lecz wciąż jest czymś, co nadaje temu tytułowi oryginalny urok.

Nie bardzo wiem czy jest sens nakłaniać kogokolwiek do kupna tej akurat części. Fani i tak kupują od początku, inni nie zaczną przecież od końcówki. Niezależnie od tego uważam "Salvation" za czołówkę przygód wielebnego Custera. Dzieje się może mniej, tempo zwolniło, ale dobrym zabiegiem było poświęcenie całego epizodu na pokazanie, jak główny bohater radzi sobie z sytuacją, w której się znalazł. Bo przypuszczam, iż od tego momentu zacznie się rollercoaster.

Opublikowano:



Kaznodzieja #11: Salvation

Kaznodzieja #11: Salvation

Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Wydanie: I
Data wydania: Sierpień 2006
Seria: Kaznodzieja
Tytuł oryginału: Preacher: Salvation
Rok wydania oryginału: 1998-1999
Wydawca oryginału: DC
Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
Druk: kolor, offset
Oprawa: kartonowa
Format: 17 x 26 cm
Stron: 256
Cena: 59 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
4.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Kaznodzieja

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-