baner

Recenzja

Saiyuki #3

Daria "Spairatox" Gumowska recenzuje Saiyuki #03
     „Sayuki” dało mi sporo do myślenia. Musiałam sobie przypomnieć gdzie po raz pierwszy widziałam schematy wykorzystane w tym komiksie. Kazuya Minekura dobrze wie jak przepis na sukces przetworzyć w odpowiednią formę. Mamy przystojnych mężczyzn, na których widok mięknie dziewczęce serduszko? Mamy! Są, „źli i straszni” przeciwnicy o ukrytych motywach? Są! Jest mroczna tajemnica rzucająca cień na każdego bohatera? Jest! Seria, nie za długa, 9 tomowa – co daje możliwość szybkiej kontynuacji, gdy opowieść jest „na fali” (w Japonii wychodzą dwie kontynuacje na raz! – Sayuki Reload oraz Sayuki Gaiden). Nie wspominając o anime, masie gadżetów i upominków. Wróćmy jednak do naszej swojskiej, polskiej rzeczywistości.
     Dawno, dawno temu ziemia była rajem, mówiąc w skrócie – sielanka. Nie mamy jednak doczynienia z dramatem społecznym, tylko hitem dla młodzieży, więc czas przedstawić element fantastyki. Demony. Ich cudowną i harmonijną koegzystencje z ludźmi, przerwało niewytłumaczalne „coś”. Jak to w takich opowieściach bywa, „bogowie” nie użyją całej swej wszechmocy, by ratować świat, tylko stworzą odpowiednią grupę kryzysową. Skład przedstawiał się następująco: Genjo Sanzo – twardziel, przy okazji mnich buddyjski (taki typ, co nawet u Ryśka w „Klanie” nie myje rączek); Son Goku – żarłok i głupek, ale silny (każdy bohater z tymi personaliami jest naznaczony swoistym piętnem); Sha Gojo – pali, pije, sexocholik (taki odpowiednik Niemczyka) oraz Cho Hakkai – zawsze opanowany i zdystansowany, taka Matka Teresa całej grupy (oczywiście w sercu ma „mrok”, a jego zachowanie to tylko pozory). Całość dopełnia smok, który zmienia się w jeepa (pomysł nie tyle oryginalny, co ekscentryczny). Nasza dzielna drużyna wyrusza ze wschodu na zachód, by pokonać zło i odbyć masę niesamowitych i zaskakujących przygód...
     „Sayuki” wciąga zupełnie jak telenowela brazylijska. Wiem, że jest to kiczowate, schematyczne i stereotypowe, a jednak czytam dalej i dalej. Z niedowierzaniem przeszłam przez pierwszy tomik – nie sądziłam, że jestem zdolna do tak heroicznego wysiłku. Jednym z nielicznych plusów jest otoczka stworzona z buddyzmu – można poznać podstawowe zasady tej filozofii życia (prostszą metodą jest zakup literatury fachowej, ale na początek przygody z tym zagadnieniem może być). Niestety takie smaczki, zostają odsunięte na bok, przez „ciekawą” fabułę. Jej schemat prezentuje się następująco :

Jadą sobie, kłótnia ------- Znajdują ----- Właściciele miejsca do spania
w samochodzie, którą ----- nocleg ----- mają jakąś traumę, po tragicznych przerywa jakieś zdarzenie ---------------- wydarzeniach przeszłości.


-------------- Atak ------------ Rekonstrukcja okropnych i przerażających --------- (czyt. demon) ---------- wydarzeń z życia głównego bohatera.



---------- Spektakularne zwycięstwo ------------ Znów sobie jadą
---------- (poprzedzone momentem ------------- + tradycyjnie kłótnia.
---------- „na pewno nie damy rady”)


     Drobne wariacje i zmiany pomiędzy rozdziałami są dopuszczalne. W tomie pierwszym mamy do czynienia z bardzo drażliwym schematem „biedna dziewczynka nie lubi złych demonków, ale przyjeżdża cudowna ekipa (nota bene, składająca się w większości z demonów) udowadniając jej, że się myliła”. Dalej jest troszeczkę lepiej, ale wciąż nie są to wyżyny sztuki. Także mamy obecne dość długie wprowadzenie do całej serii, które jest po prostu nudne (a pod koniec nielogiczne). Autorka także postanowiła się zabawić w „wesołego moralizatora” i uraczyła nas kilkoma pogadankami o sensie życia. Na koniec wrogowie uchylają rąbka swojej tajemnicy. W tym momencie czytelnika powinny przejść „ciary” i z wypiekami na twarzy powinnien czekać na następny tom (przynajmniej w moim przypadku ten stan pozostanie w sferze marzeń Kazuyi Minekury).
     Dużo się naczytałam o charakterystycznej kresce tej mangi. Z rozbrajającą szczerością musze przyznać, że ma coś w sobie. Mimo, że postacie cierpią na kwadraturę (lub spiczastość) czaszki, prezentują się zadowalająco. Szczególnie mężczyźni, wychodzą autorce w sposób realistyczny (syndrom dużych oczu został złagodzony). Główni bohaterowie są dopracowani, widać, że każdy szczegół jest u nich ważny. Zauważamy to dokładnie na pięknych kolorowych ilustracjach (mangaka nie ma problemów nawet z szybkim ruchem). Kobiety to już zupełnie inna bajka. Panie drugoplanowe zostały potraktowane po macoszemu i są po prostu brzydkie (taki sam los spotkał demony, które służą za mięso armatnie). Te występujące częściej, są zbyt kanciaste by być piękne. Tła są stonowane i współgrają z całością (nie są oderwane od rzeczywistości opowieści). Styl ten na pewno da się rozpoznać w gąszczu innych konwencji komiksowych (stanowczo jest lepszy od samej historii).
     Humor opiera się przede wszystkim na żartach sytuacyjnych czwórki podróżników (poziom sprzeczek dzieci z podstawówki; może w tym tkwi jakiś głębszy sens, ale mnie to nie bierze) i delikatnych podtekstach homoerotycznych. Erotyka, niestety jest przedstawiona tylko za pomocą sprośnych żartów Gojo.
     Waneko stanęło na wysokości zadania – komiks dobrze się prezentuje. Mamy kolorowe strony oraz obwolutę. Wydawnictwo już tradycyjnie rezygnuje z dwóch japońskich norm – szarego papieru i niezidentyfikowanych wzorów pod obwolutą na rzecz twardych, białych kartek i szarego przedruku pod okładką (dla jednych to plus, dla drugich minus). Ciekawy zabieg zastosowano przy przeklinaniu. Raz mamy wersje soft („kurcze”, „kurde”) innym razem hard („kurw...” , „ ja pierdol...” – z dawką cenzury, aby nie zgorszyć młodych czytelników).
     Pozycja dla fanatyków i wytrwałych. Chociaż, manga ta może być idealnym prezentem dla 13-letniego rodzeństwa. Jeśli takowego nie posiadasz lub jesteś starszy, to lepiej wydasz pieniądze inwestując w książkę o buddyzmie lub inną pozycje – ominie cię miernota fabularna tej mangi i spędzisz czas o wiele lepiej.

2/10

Opublikowano:



Saiyuki #03

Saiyuki #03

Scenariusz: Kazuya Minekura
Rysunki: Kazuya Minekura
Wydanie: I
Data wydania: Sierpień 2006
Seria: Saiyuki
Druk: czarno-biały
Oprawa: miękka, grzbiet
Format: A5
Stron: 200
Cena: 15,00 zł
Wydawnictwo: Waneko
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Metzen -

Dzielem sztuki to ta manga nie jest napewno, fabułę ma bardzo kiepską, ale ocena trochę ze surowa moim zdaniem -> jak sie ma wolny czas, skończyło wszystkie inne ksiazki i komiksy to mozna usiasc i przeczytac - Dla rozrywki chociazby.

Spairatox -

Uważam, że dla rozrywki można czytać nawet książke telefoniczą. Jednak staram się być szczera i oceniać zgodnie z własnym upodobaniem. Nie wnikam w czas innych ludzi, jednak moim zdaniem ten czas można spędzić przyjemniej inwestując w inną przyjemność. Osobiście nie odprężam się przy czytaniu gniotów. Ta pozycja nie jest nawet tak "głupia że aż śmieszna" - to po prostu nieciekawy komiks i tyle

Metzen -

Ksiazka telefoniczna jest za dluga xP Zgodzę się, że mozna znalezc duzo innych sposobow na spedzanie wolnego czasu, ale zwyczajnie twierdzę, że mozna to przeczytac - A nawet wywoła jakis usmiech na twarzy.. Raz na tom.
Dla obsesyjnych fanów to i tak pozycja obowiązkowa, a dla początkujacych w temacie (M&A) ta manga jest w sam raz na start - Lekka, odstresowująca. Przeciętna, ale na tyle dobra żeby zachecic do dalszego czytania mang - W koncu czlowiek dotrze do takich perełek jak Hiroszima.

Spairatox -

Z tym, że ja patrze z perspektywy "komiksiarza", a nie "mangowca". Chciałabym ukazywać komiks jako sztukę, poprzez produkty wybitne, a nie miernoty. Sądze, że u "zwykłego" czytelnika ten komiks wywołał by nie tyle uśmiech radości, co zażenowania. Nie ma dla mnie żadnych mangowych świętości, a obsesyjnymi fanami też jakoś się za bardzo nie przejmuje. Myśle, że rozpocząć przygodę z komiksem można ropocząć od pozycji bardzo dobrych, a zarazem lekkich i przyjemnych. Jeśli ja zaczęłabym swoją przygodę z kulturą obrazkową, od czegoś takiego wzięcie jakiegokolwiek innego komiksu do ręki stałoby pod wielkim znakiem zapytania. Tak samo jak przygody z ambitną literaturą nie można zaczynać od "Przygód Kajtka Bociana". Sądze, także że jako recenzent musze starać się być jak najbardziej obiektywną. Nie chce podchodzić do czegoś emocjonalnie, z założenia "że komuś może to się podobać", "idealne na początek" itd. "Sayuki" to bardzo zły komiks i raczej swojej opini nie zmienię.