baner

Recenzja

Incal

Michał "Azirafal" MłynarskiGrzegorz "Yaqza"Ciecieląg recenzuje Incal
Michał "Azirafal" Młynarski: "Kasta Metabaronów", "Megalex", "Incal: Przed Incalem" i "Technokapłani", do tej pory te nazwy wzbudzają we mnie większy ("Technokapłani", "Przed Incalem"), bądź mniejszy ("Megalex") wstręt i powodują nerwowe bóle żołądka. Wszystkie cztery spinoffy "Incala" były kiepskie. Zmanierowane, przesadzone, pompatycznie rozdmuchane lub plugawie umazane błotem, częstokroć i jedno, i drugie. Raził język, irytowała głupawo-górnolotna narracja, nie przemawiała wyjątkowo statyczna i nieciekawa warstwa graficzna (nie licząc "Kasty Metabaronów", bo ci wybijali się graficznie in plus). Dlatego, mimo wszystko, trwożyłem się na myśl o tym, co może przedstawiać sam oryginalny "Incal". Ogłoszony klasykiem, legendą, metką ‘must read’ – przyznam, że bałem się zawieść strasznie i zupełnie odpuścić sobie Jodorowskiego. Czy album ten jest zatem genialny i mistrzowski? Nie. Ale na pewno warto go przeczytać, warto nad nim choć odrobinę posiedzieć, warto wczuć się w klimat wykreowanego świata… Ale nie wydaje mi się, by całość była warta przygody za 150zł.

John Difool, podrzędny prywatny detektyw klasy ”R”, zostaje wplątany w historię, która od samego początku świeci wielkim czerwonym neonem ”Niebezpieczeństwo”. Uciekając tunelami ściekowymi natrafia przypadkiem na mutanta, który ostatnimi siłami oddaje mu jakiś kamień. O ten właśnie kamień, wkrótce znany nam jako Incal, zabiegać będzie kilka przeciwnych sobie grup – mutanci, kosmici, przestępcy, reprezentanci ”prawa”… A wszystko skupia się na biednym Difoolu i jego wiernej betonomewie Deepo, a wraz z rozwijaniem się historii, także i pozostałych towarzyszach jego podróży.

Z pewnością jest to opowieść iście epicka – długa, rozległa, tworząca wiele ciekawych i dziwnych światów, stawiająca bohaterów przed ciężkimi wyborami, pokazująca wiele pytań, udzielająca skąpych odpowiedzi. Pojawiają się w niej postacie znane nam ze spinoff’ów (m.in. sam niezwyciężony Metabaron, Animah, Imperandrogyn…). Jest sporo ciekawych sytuacji, interesujących bohaterów. Brakuje jakże nieznośnej warstwy językowej, tej osobliwej nowomowy Jodorowskiego, która, choć nadal obecna, nie irytuje już tak bardzo racjonowana skąpo i w odpowiednich sytuacjach. Niezłe są też rysunki – w końcu to Moebius, prawda? Ale rzeczywiście komputerowe, ”płaskie” kolory zabierają trochę wyrazistości kresce, przez co nie możemy tak naprawdę doświadczyć talentu rysownika.

A co jest nie tak? Za długa, zbyt pokręcona historia, która uwielbia żywić się tanimi trickami i banalnymi rozwiązaniami sytuacji. Gdy bohaterowie nie wiedzą co zrobić? Pytamy Incala o rozwiązanie, prosimy go o pomoc i voila! – instant deus ex machina. Za łatwo, zbyt prosto. Często rzeczy, które długo ciągną się za pierwszoplanową grupą zostają rozwiązane w okamgnieniu, bez wysiłku (patrz: nienawiść Killa do Johna jak za dotknięciem różdżki, magicznie zmieniająca się w przyjaźń). Jest sporo dłużyzn i, mimo wszystko, wiele momentów przegadanych, skupionych na bardzo skomplikowanych wyrazach, szczegółowych opisach dziwacznych akcji i reakcji, bezsensownych planach dotyczących nieistotnych spraw… Jest też strasznie patetycznie – przypominają się najlepsze czasy "Kasty Metabaronów" połączonych tu i ówdzie z niewybrednymi żartami i nowomową wprost z "Przed Incalem". W tym towarzystwie samych napuszonych, gadających górnolotnymi frazesami postaci sam John Difool jest zbyt ludzki, zbyt ”normalny”. Zupełnie nie pasuje do tej space operowej otoczki. Przy olbrzymim patetyzmie "Incala", ta jedna normalna i zwykła jednostka strasznie odcina się od otoczenia, sprawia wrażenie sztucznej, doczepionej do całości na siłę, byleby uzyskać tu czy tam odpowiedni efekt komiczny. Bo przecież śmiech jest tu potrzebny. Nawet jeśli będzie występował w wyniku niezbyt dobrej jakości żartów.

Trochę szkoda. Świat stworzony przez Jodorowskiego jest olbrzymi i niósł ze sobą spore możliwości, wiele okazji do popisów, tak rysunkowych jak i słownych. Scenarzysta swojej okazji nie wykorzystał – mimo stawiania kilku ciekawych pytań, mimo ukazania paru nieźle skrojonych postaci, mimo przeprowadzenia nas przez prawdziwie epicką opowieść, mogącą, przy odpowiednim wykorzystaniu szansy, stać się czymś wielkim. Jest to tytuł niezły, ale z pewnością nie zasługujący na tak wielką uwagę, jaką się mu poświęca. Z pewnością też nie zasługujący na tak zawrotną cenę, jaką życzy sobie zań wydawca. 150zł to wydatek naprawdę spory, jak na przeciętną komiksiarza kieszeń, a tym bardziej jeśli mają one pójść na dobry, ale zupełnie nie wybitny tytuł.

7/10

Opublikowano:

Strona
1 z 2 >>  



Incal

Incal

Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Moebius
Wydanie: I
Data wydania: Lipiec 2006
Seria: Incal (Przed Incalem), Mistrzowie Komiksu
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Druk: kolor, kreda
Oprawa: twarda
Format: 220 x 295 mm
Stron: 312
Cena: 150 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Incal

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

janostaw -

te komputerowe kolorki fatalne, a co do druku, mi tafiło się wydanie z 4 stonami niezadrukowanymi i z 4 stronami niedodrukowanymi, eh i to nie pierwszy przypadek jak przy drogich albumach robią fuszerke, kolega to samo miał z Indiańskim Latem Manary

vision2001 -

Powiem tak - Incal składa się z 6 albumów. Wydajcie to po 25 zeta za każdy w kartonowej okładec - łączna cena 150 ziko. Poza tym jeszcze nie czytałem tego komiksu - czekam aż Egmont mi go prześle. Poczytamy - zobaczymy.