baner

Wywiad

Wywiad z Wojciechem Birkiem

Grzegorz "Yaqza" Ciecieląg
Grzegorz „Yaqza” Ciecieląg: Od jak dawna zajmuje się Pan tłumaczeniem komiksów? Co przyciągnęło Pana do tego zajęcia? Czy w Pańskim dorobku znajdują się także np. książki itp.? Czy pamięta Pan pierwszy komiks, który Pan tłumaczył? Jakie ma Pan wspomnienia z nim związane?

W.B. : Pierwszym komiksem, jaki przetłumaczyłem w życiu, był "Asterix". Byłem wtedy w którejś z ostatnich klas podstawówki i już wówczas wszyscy wokół znali mnie jako fanatyka komiksów. Jeden z kumpli z klasy sprezentował mi wówczas kilka albumów „Asterixa” po francusku. Żaden z nas nie zdawał sobie wówczas sprawy, jak to wydarzenie zaważy na moim życiu (a Marek pewnie do dzisiaj tego nie wie...). Kiedy już miałem w ręku parę komiksów z kapitalnymi obrazkami i tekstami w obcym języku, zaczęło mnie korcić, żeby się dowiedzieć, co jest napisane w tych dymkach. Ponieważ języka francuskiego nie znałem ani w ząb, zakupiłem sobie mały (bardzo mały!) słownik francusko-polski i z jego pomocą pracowicie przetłumaczyłem cały album. Wykonałem sobie nawet coś w rodzaju zeszytu z tekstem polskiego tłumaczenia (pisanymi ręcznie długopisem). Oczywiście jakość tego tłumaczenia z uwagi na rozmiary słownika, którym się posługiwałem, pozostawia zapewne sporo do życzenia, a ja ze zdziwieniem odkryłem, że pisany francuski w niczym nie przypomina tej przepięknej muzyki, jaką jest w ustach tych, którzy się nim biegle posługują. „Qu’est-ce que c’est?” Spróbujcie to przeczytać fonetycznie po polsku. Wychodzą jakieś straszliwe łamańce, a to przecież najzwyklejsze „co to jest?”.

Asterix – to od niego wszystko się zaczęło... (ilustracja ze strony www.frithjof.de)



        Nawet nie pamiętam, czy ktokolwiek poza mną samym czytał ten komiks z moim tłumaczeniem. Poza tym nie wiedziałem, że mierzę się z jednym z większych wyzwań translatorskich w komiksie. Ponieważ gdzieś mi ten zeszycik zniknął z oczu, nie mogę nawet powiedzieć, jak sobie poradziłem z grą słów itp. i czy w ogóle zdawałem sobie z niej sprawy. Jedyną długofalową konsekwencją tego „bliskiego spotkania z komiksem francuskim” była chęć nauczenia się tego języka. Okazało się, że mam do niego niejakie predyspozycje, tylko niestety w czasie i miejscu, gdy próbowałem go porządnie opanować, nie było ku temu warunków. Dlatego też do dziś moja znajomość francuskiego pozostawia co nieco do życzenia i mówiąc nieźle go kaleczę, a gdy ktoś mówi nim szybko i niespecjalnie wyraźnie, czasami się gubię. Na szczęście dymki w komiksach są pisane czytelnie i nigdzie się nie spieszą, więc nie ma to wpływu na moje działania translatorskie.
        Oczywiście z takim przygotowaniem ani mi się śniło marzyć o zajęciu tłumacza komiksów. Wszystkiemu winien jest przypadek i Jacek Rodek (dziś wydawnictwo „Mag”, a wówczas redaktor naczelny „Komiksu Fantastyki”). Któregoś dnia podczas mojej wizyty w redakcji Jacek pokazał mi maszynopis tłumaczenia przygotowywanego właśnie do druku pierwszego tomu Poszukiwania Ptaka Czasu Loisela i Le Tendre’a. Traf chciał, że zaraz w jednym z pierwszych dymków znalazłem błąd: francuskie słowo „Marche” zostało tam przetłumaczone jako „Stopień”, podczas gdy chodziło o „Marchię”. Tu przydała się moja znajomość języka komiksu i jaka taka zdolność logicznego myślenia i kojarzenia faktów. Dostałem tłumaczenie „Muszli Ramora” do przejrzenia i poprawek, skończyłem jako współautor tłumaczenia i już siłą rozpędu przejąłem tę serię, a po niej przyszło parę innych komiksów dla „Komiksu”. Kiedy Jacek próbował otworzyć nowe pismo komiksowe „CDN”, dostałem do tłumaczenia album mojego ukochanego serialu Blueberry – żaden z tych, które ukazały się w Polsce, ale ten, który był później podstawą adaptacji filmowej: „Kopalnię Zaginionego Niemca”. Komiks przetłumaczyłem, pismo padło i tłumaczenie się zmarnowało – do dziś leży u mnie w szufladzie. Ale że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jako rekompensatę za stratę czasu i energii dostałem od Jacka ciasteczko w postaci tłumaczenia albumu „Słoneczny miecz” z serii Thorgal. Tego albumu już Jacek w „Koronie” w ogóle nie wydał, i wydawało się, że moja robota znowu trafi do szuflady. Kiedy za wydawanie „Thorgala” parę lat później zabrał się „Egmont”, dostał od Jacka również moje tłumaczenie. Zostało ono przyjęte, a ja dostałem propozycję przekładu kolejnych albumów, a nawet wspomniano o pomyśle przekładu na nowo całej serii, co w ostatecznym rozrachunku dokonało się parę lat później. Jak widać, moje losy jako tłumacza komiksów to pasmo dramatycznych zakrętów i niesamowitych czasami przypadków.


Wznowienie pierwszego tomu „W poszukiwaniu Ptaka Czasu” z wydawnictwa Egmont oraz okładka pierwszego – i jedynego – numeru magazynu „CDN”


        Ponieważ tłumaczenie komiksów wiąże się ściśle z moim zainteresowaniem komiksami w ogóle, nie miałem zbyt wielu okazji, by zmierzyć się z tekstem ściśle literackim, jeśli ten w jakiś sposób nie wiązał się z komiksem. Mam więc na koncie parę tekstów, dołączonych do komiksu, (np. w Trylogii Nikopola Bilala), częściowe tłumaczenie literacko-komiksowej hybrydy „Trouble-fetes” Loisela i Rose le Guirec, gdzie partie niemych komiksów przeplatają się z klasycznymi literackimi opowiadaniami. Troszkę prac translatorskich wykonałem przy okazji wystaw, przy których pracowałem: wystawy „Komiks na Horyzoncie”, „Szwajcaria - kraj komiksu” (bardzo solidnie obudowaną informacjami tekstowymi) oraz wystawę francuskiego rzeźbiarza Pierre’a Debiena „Nazywam się Judyta”, której integralnym elementem były teksty poetyckie jego żony Annick. Dla potrzeb różnych komiksów tłumaczyłem czasami wiersze czy fragmenty tekstów literackich (zwykle sięgam do istniejących tłumaczeń, chyba że ich charakter nie pasuje do kontekstu ich użycia w komiksie). Dla własnych potrzeb tłumaczę też sobie fragmenty francuskich tekstów poświęconych komiksowi.

Jest Pan także rysownikiem i scenarzystą - skąd zainteresowanie komiksami? Od czego się to zaczęło? Współpracował Pan z "Komiksem Fantastyką" - jak ta współpraca się rozpoczęła?

W.B. : O ile pamiętam, zainteresowanie komiksami zawdzięczam rodzicom, bo to chyba oni kupili mi gdzieś na początku lat 70 pierwszy mój zeszyt „Żbika” – to były albo „Kryształowe okruchy”, albo „Zapalniczka z pozytywką” – dziś już nie jestem pewien. Potem już poszło jak lawina: należałem do zapiekłych kolekcjonerów komiksowych zeszytów, i z czasem mój organizm wytworzył chyba jakiś specjalny zmysł, pozwalający mi nieomylnie wyławiać w kioskach okładki nowych serii i wydawnictw komiksowych. Nie muszę chyba dodawać, że jak chyba wielu młodszych czytelników komiksów sam coś nieustannie wymyślałem i rysowałem, a że jako tako mi to wychodziło, zamarzyło mi się, by może robić to zawodowo. Jak na razie tego marzenia nie udało mi się spełnić mimo paru całkiem poważnych podejść.
        Co do współpracy z „Komiksem Fantastyką” – jej początki wiążą się ściśle z początkami poważnego zajmowania się komiksem w ogóle, więc dość szczegółowo je opisałem wyżej. Mogę tylko dorzucić dwa nazwiska do listy „Ludzi, Którym Zawdzięczam” swoje obecne miejsce w komiksowym świecie i świecie w ogóle: do Jacka Rodka wysłał mnie Robert Szmidt – obecny wydawca magazynu „Science Fiction” i autor powieści SF, którego poznałem we wrocławskim antykwariacie, gdzie wyrywaliśmy sobie z rąk jakiś nędzny komiks amerykański (wtedy w ogóle ciężko było o jakiekolwiek komiksy), zaś w samej redakcji działał Maciek Parowski, który był dla mnie publicystycznym guru komiksowym (jego trzyczęściowy artykuł o komiksie, zamieszczony w tygodniku filmowym „Ekran” pamiętam jako epokowe przeżycie). Nie muszę dodawać, że przy okazji wizyt w redakcji „Fantastyki” miałem kilka kolejnych „Bliskich Spotkań”, jak choćby pierwszy kontakt z ekipą „Studia Komiks Polski” z Bydgoszczy, który zaowocował naszą współpracą przy magazynie „Awantura” czy – tego samego dnia – pierwsze w życiu spotkanie z Żywą Legendą (dla mnie) w osobie Grzegorza Rosińskiego.

Opublikowano:

Strona
1 z 4 >>  



Tagi

Wojciech Birek Wywiad

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-