baner

Recenzja

30 dni nocy

Yaqza, Yaqza, Yoghurt recenzuje 30 Dni Nocy
-....No dobrze, a więc jest pan scenarzystą komiksowym tak? I chce mnie pan przekonać do swojego projektu, tak? A mogę się dowiedzieć czegoś więcej o pańskim pomyśle?
-Jasne, jasne! Sprawa wygląda tak: mamy miasteczko na Alasce, nie? Powiedzmy, Barrow. I taki temat, że przez miesiąc (30 dni, czaimy, nie? Zupełnie jak w tytule, nie?) jest tam ciemno jak u Afroamerykanina w okrężnicy- taki klimacik robimy już pod horror, bo to horror będzie, nie? Ale dalej powiem to z krzesła spadniesz gościu...
-Nie mów do mnie "gościu"...
-Eee sorry, nie chciałem urazić, prawda...I, tego, co to ja...A, już mam- wampiry (będą wampiry- chwytliwie, nie? Wszyscy lubią wampiry, nie?) skumały czaczę, że to jest jak supermarket otwarty 24 na dobę, zgadały się i jadą tam coby zrobić niewąską zadymę, no bo w końcu przez 30 dni będzie ciemno że oko wykol, to nic im nie grozi, co nie? No to odcieły tę wiochę od świata zupełnie i dalej, zabawa jak w mięsnym zaraz po dostawie. Ale słuchaj br...to jest, niech pan posłucha dalej- po rzezi miasta (taaak! będzie rzeź!! Ludzie to lubią! Krew, flaki, bebechy, wszędzie pełno wnętrzności!) przy życiu zostaje pare osób, i wiemy już co, no nie? Wiemy, nie? Eee???No, wiemy?
-Niech pan nie puszcza do mnie oka...wiem, pewnie tych kilku straceńców załatwi te wampiry, tak?
-Eeee, co pan, tak zdradzać zakończenie? Nieładnie, nieładnie (pewnie że tak, pewnie, no nie, ale nie mówimy o tym głośno, no nie?). To jak? Podoba się?
-....Taaaak...coś w tym jest..A rysownika pan ma?
-Jasne! Jasne, że mam! Gościu jest niesamowity- normalnie klimacik że że mucha nie siada: ludziska będą dostawali trzęsiawki jak na "Egzorcyście"! Koleś ma taki talent, że ja to bym mu normalnie jakąś nagrodę dał, albo coś w tym stylu, no świetny jest, jak Bog kocham, taaaki kolo! No i przy okazji kolorysta z niego też nie byle jaki ,zobacz pan jak mi samochód pomalował, gdzieś tu mam zdjęcie...
-Acha...No dobrze..czyli wszystko na miejscu. Więc okej- zgadzam się, dam panu szansę, zobaczymy co z tego wyjdzie...

Stawiam mieszkanie sąsiada przeciwko przybudówce na Mokotowie, że tak właśnie wyglądała rozmowa wstępna między Stevem Nilesem a wydawcą komiksu "30 dni nocy"...Fabuła? Już o niej napisano- wampiry atakują miasteczko, ludzie się bronią, przyjeżdża Wielki i Stary Wampir (A Przy Okazji Całkowicie Niepokonany Ale Nie Do Końca), następuje rozwiązanie akcji (finału nietrudno się domyślić) i tyle. Wpleciono tu pewien dodatkowy wątek, mianowicie tajemniczej kobiety z Nowego Orleanu wysyłającej swego syna by korzystając z okazji udokumentował istnienie wampirów, ale zapewniam że nie wnosi on niczego ciekawego do samej akcji komiksu, a został wykorzystany we wręcz śmieszny sposób jako wymówka dla wyjścia z opresji poplątania scenariusza.

Yoghurt: Witam państwa, dziś z miejsca przestępstwa dwaj najlepsi redaktorzy, jacy chodzą po ziemi- piękni, młodzi, wyglądający niczym z plakatów „Zaciągnij się do Hitlerjugend”, a do tego inteligentni i rzecz jasna skromni- zrelacjonują, jak to pewien komiks popełniono. Pan Yaqza już zaprezentował państwu nagranie, które będzie jako jeden z materiałów dowodowych w procesie przeciw autorom, ja zaś wspomogę go, gdyż taka ma rola.

"-H...Halo? Kto tam?
-Nikt znany.

Bez owijania w bawełnę (szkoda tkaniny) walnę prosto z miostu, ba! Z grubej rury nawet! Nie podoba mi się ten komiks. To typ horroru, w którym jego twórca wpadł na jakiś tam pomysł (który w przypływie adrenaliny po wypiciu kawy uznał za fenomenalny) i postanowił wykorzystać go w komiksie. Szkoda tylko że nie popracował nad wątkami pobocznymii i rozbudowaniem historii- to, co nam zaserwowano to koncept który kołatał się po głowie Nilesa i który zapisał sobie na karteczce podczas śniadania w McDonaldzie (eeee....to mój domysł. Nie wyczytałem tego nigdzie, wy szurnięci maniacy komiksu). Uznał że pomysł jest świetny, że będzie to super horror i że nie trzeba zajmować się czymś tak nieistotnym jak detale, oryginalność czy chociażby szczątkowe wykorzystanie związków przyczynowo skutkowych. Swoim pomysłem porwał Bena Templesmitha, który rysować nie powinien ( i w siedmiu stanach Ameryki wyrokiem sądu nie może) i razem stworzyli to "arcydzieło" które od razu stało się bestsellerem w Stanach..No tak, ale jak wiadomo są to Stany, a u nich...nieważne, nie będę się wyrażał, bo mnie ktoś jeszcze posądzi o nacjonalizm.

>>>Szczerze mówiąc też nie lubię hamerykanców, i wcale nie z powodu globalizacji, wojny w Iraku i innych politycznych pierdół, a mianowicie dlatego, że...nie, odpuśćmy sobie, raz, ze za dużo by było wymieniania, a dwa- też by mnie tu pewnie zlinczowano. Ale przejdźmy do tego, co jest przedmiotem naszego dzisiejszego reportażu. Jak już zeznało kilkunastu świadków- scenariusz mocną stroną „30 dni” nie jest. Nie jest też jego średnią stroną. Określenie „słaby” może jest dlań już krzywdzące, ale „cienko na jeża” już lepiej brzmi. A teraz przejdźmy do dalszych zeznań, które odsłonią nam blaski i cienie (tych będzie więcej, z racji tytułu, lecz także z powodu naszego biednego, bo niedopracowanego scenariusza)

-"Stój grzecznie i gotuj się na śmierć"

Zacznę od tego co mi się podoba w tym komiksie (będzie krótko). Kolory- są fenomenalne. Templesmith powinien rzucić rysowanie komiksów i zająć sie tylko i wyłącznie pracą nad kolorami - to przechodzi ludzkie pojęcie, co on wyprawia (jako lakiernik zbiłby fortunę)! Jedyne, co przyszło mi na myśl, to "Szczury blasku" wydane u nas przez Amber- tak żywych, sugestywnych i cudownych barw nie widziałem od czasu tego właśnie komiksu! Utrzymane w stonowanej kolorystyce plansze rozświetlane (naprawdę : rozświetlane) są eksplozjami intensywnych, oślepiających wręcz swą jaskrawością kolorów (ale nie jak w "Hellboy'u- tutaj wykorzystano znacznie większą paletę barw); poszczególne odcienie szarego łączą się ze sobą dając nieziemskie wręcz efekty- czy to twarze wykrzywione w grymasie, czy efekty pogodowe jakich nie powstydziłyby się najnowsze superprodukcje kina "zza wielkiej wody"...Cudo, po prostu cudo!

>>>Szczury Blasku może szczytem finezji i oryginalnością scenariusza nie grzeszyły, ale te komputerowe kolorki, których zwykle nie trawiłem, pokazały pazurki właśnie tam. I to samo da się powiedzieć o kolorystyce 30 dni...”- zabija, szczególnie wszelkimi mozliwymi odcieniami czerwieni (zgodnie z duchem komiksu). Efekty świetlne także powodują u czytelnika (czy raczej oglądacza) rozdziawienie paszczy i niekłamany podziw. Wielki plus, który potem, drodzy państwo, po przerwie reklamowej, okaże się jedynym plusem...

No to tyle mocnych punktów komiksu. Przejdźmy do wad. Scenariusz już objechałem...ale przyjemnością zrobię to jeszcze raz. Jest naiwny, prostacki, żałosny. Zakończenie jest na tak niskim poziomie, że chciało mi się płakać (a ostatnio płakałem oglądając "Króla Lwa"- pamiętacie scenę, gdy zginął ojciec Simby?...ahhhh, łza się w oku kręci, mimo tych wszystkich lat). Całość pomysłu opiera się na przeświadczeniu że "jak juz zrobiłem tak, to czemu by jeszcze nie zrobić tak" i popadaniu z jednej skrajności w drugą. Po przeczytaniu komiksu doszedłem do wniosku, że jest on zwyczajnie przegadany- masę miejsca poświęcono na ukazanie nikomu niepotrzebnych i nie wnoszących niczego do akcji kadrów. Zastanawiam się czy autor zamierzał w ten sposób spotęgować napięcie w komiksie, ale na to pytanie juz chyba nie znajdę odpowiedzi- jesli o mnie chodzi był to zabieg absolutnie nietrafiony. Jakby przy okazji wątek główny wydaje mi się mocno naciągany, ale przecież w horrorach rzadko kto pyta o sens, liczy się tylko groza...

>>>Cóż, jako miłośnik horrorów wszelakich przyznam, że scenariusz oryginalny jest tylko na początku- samo założenie, ze wampiry zrobiły sobie jedną wielką żarłodajnię na Alasce podczas nocy polarnej to dość ciekawy patent, nie wykorzystany dotychczas (w każdym razie w żadnym horrorze, jaki miałem okazję czytać/oglądać, a trochę tego było). Jednak poczatkowe dobre wrażenie zostaje zdeptane w ciągu kilku chwil, im zaś potem dalej zagłębiamy się w opowieść, ktoś dobija je trzykrotnym strzałem w potylicę i poćwiartowaniem na milion trzysta czterdzieści osiem kawałków. Straszliwa zbrodnia, przyznacie państwo.

Tu przechodzimy do rysunków. Wielu koneserów, ba! znawców prawdziwych komiksu powie zapewne, że są cudowne, absolutnie fenomenalne (spryciarze użyją słowa "finezyjne", by zmylić nie potrafiących sobie radzić z własnym życiem komiksiarzy) i oryginalne na taką skalę, na jaką się to w komiksie jeszcze nie zdarzyło. A ja skwituję to krótko: są bez wyrazu. Bohaterowie nie mają żadnych cech indywidualnych, wszyscy są do siebie podobni, nawet (uwaga, tu będzie ciekawie) jeśli różnią się wyglądem. Są tacy...nijacy- brak im wyrazistości, cech które odróżniałyby jednych od drugich, które w samym rysunku by je indywidualizowały. Rysunki sa niechlujne, prostackie wręcz (prostackie...prostackie...czy ja się nie powtarzam?)- momentami przywodziły mi na myśl "prace" dzieci w ramach projektu "Komiks kontra Aids". Jest jeden, może dwa momenty gdy wywarły na mnie większe wrażenie, ale dla mnie to żadna sztuka. Może mam niską świadomość artystyczną, ale zdania nie zmienię. Dla mnie prawdziwą sztuką są rysunki Millera, Risso, Kelley'a Jonesa- a Templesmith się do tych panów nie umywa. Tylko i wyłącznie wspomniane wcześniej kolory ratują rysunki. Nie, nie ratują...odwracają uwagę (za to jak!). Gdyby nie one ten komiks nie miałby mocnych stron.

>>>Też jakoś nigdy nie przejawiałem wielkiej wrażliwości artystycznej i dla mnie wielki biały kwadrat na białym tle czy odchody konia w puszce po kukurydzy są dla mnie zwykłymi naciągactwami pokroju deski do składania ubrań z TV Szopu, a nie sztuką, ale może to tylko ja jakiś taki niedoedukowany jestem. Pan Yaqza w swym wywodzie miał jak najbardziej rację- dla mnie zamglone, czy raczej rozmazane sylwetki postaci kojarzą się albo z jeżdżeniem paluchem po mokrym tynku, albo z mazaniem kredkami bambino w przedszkolu, a nie ze sztuką. No, ale niektórzy lubują się w maskowaniu swojego niedoboru umiejętności poprzez nazywanie czegoś „prowokacją artystyczną” (patrz- wrysowanie członka męskiego w krzyż) lub „dziełem sztuki” (patrz- wspomniany biały kwadrat)

Dodam jeszcze że całkowitą tajemnicą jest dla mnie sposób w jaki autor wykorzystał tu kadrowanie- przywodzi to na myśl nieudolne próby nakręcenia dynamicznego filmu mając do dyspozycji zepsutą kamerę (rysownika) na statywie z litego ołowiu- zero dynamiki, zero napięcia, zero oryginalności.
Podsumowanie (nie chce mi się już pisać o tym pęcie kaszanki)- nędza. jest dla mnie tajemnicą, kto wpadł na genialny pomysł zekranizowanie tego komiksu, ale cóż- ostatnio taka moda, sfilmować trzeba wszystko co ma korzenie w komiksie. Szkoda pieniędzy na ten tytuł, lepiej wydać je na najnowszy tom "100 naboi" (chociaż to jak go pocięto i w jakiej cenie jest sprzedawany woła o pomstę do nieba). A o "30 dniach nocy" zapomnijcie.

>>>Powiem inaczej- nie zapomnijcie, a obejrzyjcie i zapamiętajcie, jak nie powinno się pisać scenariuszy i jak nie należy rysować komiksu. Zaś dla przyszłych kolorystów przestudiowanie paru obrazków z pewnością się przyda. I tylko tyle na ten temat- rzucić okiem, zakopać w ziemi dla przyszłych pokoleń, aby one wyciągnęły identyczne wnioski jak wasi ukochani reporterzy...
Teraz przejdźmy do kolejnej sprawy, jaką wytropili niezastąpieni łowcy Yaqza i Yoghurt- sens istnienia koperku w mizerii...

Opublikowano:



30 Dni Nocy

30 Dni Nocy

Scenariusz: Steve Niles
Rysunki: Ben Templesmith
Wydanie: I
Data wydania: Maj 2003
Seria: 30 dni nocy
Tytuł oryginału: 30 Days of Night
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: IDW
Tłumaczenie: orkanaugorze
Druk: kolor, kreda
Oprawa: miękka
Format: 17x26 cm
Stron: 88
Cena: 24,90 zł
Wydawnictwo: Mandragora
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

30 dni nocy

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-