baner

Recenzja

Battle Chasers #1

Macias recenzuje Battle Chasers #1
Wojownicy, magia, potwory, mechaniczne golemy, zaginiona siostra Pameli Anderson, pościgi, tajemnice - a wszystko to w klimatach fantasy. Cóż, zapowiada się bardzo interesujący komiks, prawda? A w każdym razie interesujący dla tych, którzy z napięciem oczekiwali kolejnych części Soul Sagi. Co do reszty, może być różnie…

Pierwszy zeszyt „Battle Chasers” to dwadzieścia kilka stron dość mocno napakowanych akcją, czego niestety nie da się powiedzieć o fabule. W zasadzie dane jest nam tylko powierzchownie poznać głównych bohaterów, z grubsza wydedukować wokół jakiego wątku będzie krążyć historia w dalszych odcinkach oraz dlaczego nie warto zadzierać z golemami-ogrodnikami (tutaj sprytnie wkomponowany wątek edukacyjny, temat - elektryczność). Generalnie kilka minut czytania, czyli taki zeszytowy standardzik. A sama opowieść? Nie oszukujmy się - jest to historia dla ludzi namiętnie pożerających Mix Komiks i takich, którzy z tego pisemka niedawno wyrośli a teraz sami się dziwią jak mogli kupować tego typu badziew. Czyli coś w sam raz dla nieco starszych uczniów podstawówki lub ciut wyżej. Oczywiście nie można zapomnieć o targacie, który wymieniłem na początku tekstu. Mam jednak wrażenie, że wyjdzie na jedno.
Prawda jest taka, że gdyby nie „pan z ołówkiem” odpowiadający za „Battle Chasers”, to nawet bym nie brał pod uwagę tejże pozycji. Tak się jednak składa, że Joe „MAD!” Madureira to jeden z tych amerykańskich rysowników, których prace oglądam z prawdziwą przyjemnością. MAD! należy do twórców, którzy wypłynęli na fali specyficznego trendu, obecnego kilka lat temu na rynku amerykańskim, objawiającego się łączeniem stylu typowo mangowego z „amerykańską szkołą rysowania komiksów”. W praktyce owo czerpanie z mangi przejawiało się w sposobie rysowania twarzy, oraz w charakterystycznym przedstawianiu pewnych scen (głównie dynamicznych). Tytułem, którym Madureira się wybił był „The Uncanny X-men” - i trzeba przyznać, że od strony graficznej było to objawienie podobne zaserwowanemu kilka lat wcześniej przez Jima Lee. Oczywiście wielu czytelników narzekało na zbytnią jaskrawość rysunków, mangowe uproszczenia, identyczne twarze wielu postaci itp. - nie zmienia to jednak faktu, że była to „mała rewolucja” w sposobie rysowania przygód mutantów.

Calibretto w całej okazałości. Magiczno-mechaniczny golem o usposobieniu botanika





„Czejsersi” to tytuł z roku 1998, więc kreska Madureiry nieco się zmieniła od tego czasu (w jednym z numerów Street Fightera można było przeczytać kilka stron historii rysowanej przez MAD!a a stworzonej dość niedawno - można więc z grubsza zobaczyć na ile autor rozwinął swój styl przez te kilka lat), ale ogólny sposób ciskania pozostał podobny i w sumie dobrze, po co zmieniać coś, co stanowi z jednej strony wizytówkę twórcy a z drugiej jest po prostu dobre. Inspiracja mangą nie jest specjalnie nachalna i nawet śmiertelni wrogowie tej stylistyki nie powinni mieć problemów z czytaniem „BCh”. Oczywiście, hardkorowi fani Moebiusa czy Schuitena mogą sobie odpuścić rozrywkę - oprawa graficzna „Battle Chasers” to rzecz raczej nie dla nich - ale dla młodszego brata czytadełko w sam raz. Zarówno fabularnie jak i rysunkowo. A co z resztą? Ci co lubią MAD!a też nie będą narzekać, natomiast pozostali mogą dać sobie spokój, bo nic ciekawego tu nie znajdą.

P.S- „Czejsersi” byli jednym z trzech pierwszych tytułów imprintu Cliffhanger (który był imprintem Wildstorm, który z kolei był imprintem…”Ale głupi Ci Amerykanie” rzekłby Obeliks…) założonego w 1998. Bardziej znane tytuły wydawnictwa to chociażby „Danger Girl” (u nas w 2006 od Taurus Media) Bruce’a Campbella, czy „Steampunk” Chrisa Bachalo (panowie wydawcy, może by tak u nas coś w tym temacie pokombinować?). Dużym problemem Cliffhangera były ogromne opóźnienia, co w efekcie uniemożliwiało dłuższe bytowanie poszczególnych serii na rynku. Podobnie stało się z „Battle Chasers”, którego wyszło dziewięć zeszytów plus jeden „zerowy”. Cóż, taka karma, niemniej jeśli ktoś nie lubi gdy mu się komiks urywa nagle nie powinien inwestować w nowy tytuł Mandragory.

P.S#2- Za ohydnie rozpikselowaną druga i trzecią stronę komiksu ktoś powinien dostać siarczystą blaszkę na karczycho…


Yaqza: Lekkie, proste, nie dla mnie. Tak mógłbym podsumować „Battle Chasers” #1 i nie zawracać sobie już głowy powrotem do komiksu. Porównanie do „Soul Sagi” jak najbardziej trafione, ze swojej strony dorzuciłbym jeszcze klimaty Tellos...chociaż...zaraz...Tellos wypada lepiej. Fabuła orbitująca wokół tajemniczego (oczywiście tylko na początku) artefaktu zamkniętego w skrzynce dzielnie dzierżonej przez młode dziewczę nie budzi zaintrygowania, ale poczekamy, zobaczymy, liczę na dreszcz przejęcia (uśmieszek).
Grupa docelowa komiksu jednak – czyli dorastająca właśnie młodzież – powinna być zadowolona. Taka kolorowa, niewymagająca rozrywka z fikuśnymi rysunkami i wydłubującymi swą intensywności oczy kolorami. Po każdej stronicy obowiązkowa pięciominutowa przerwa połączona z kontemplowaniem paprotki.

Opublikowano:



Battle Chasers #1

Battle Chasers #1

Scenariusz: Joe Madureira, Munier Sharrieff
Rysunki: Joe Madureira
Wydanie: I
Data wydania: Listopad 2005
Seria: Battle Chasers
Tytuł oryginału: Battle Chasers
Wydawca oryginału: Image
Druk: kolor, kreda
Oprawa: kartonowa
Format: 17x26 cm
Stron: 24
Cena: 5 zł
Wydawnictwo: Mandragora
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Battle Chasers

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Strider -

Jak dla mnie to jest dośc miłe czytadło na wolne wieczory. Nic ambitnego ale za to w dobrej oprawie czyli coś co można przeczytać i zabić w ten sposób nudę :)

Yaqza -

Całkowicie się zgadzam - klasyczny średniak, nie męczący jednak. Szybka akcja, szczegółowe, dynamiczne rysunki, ładne wydanie.Serce się nie kraje przy wydawaniu tych pięciu złociszy.