baner

Recenzja

Fury #2

Macias recenzuje Fury #2
Wendel kontra tygrysy, konflikt na wyspie Napoleona, Fury kontra strażnik, Li kontra twarda rzeczywistość, Fury kontra najemni zabójcy. A do tego wszystkiego Dugan na emeryturze oraz medycyna alternatywna... Jak widać „Fury#2” zdecydowanie nie jest dedykowany pacyfistom…
Jednym z zarzutów, które nasunęły mi się po lekturze pierwszego zeszytu, był zadziwiająco niski poziom rozwinięcia fabuły. Takie posunięcie nie jest szczególnie dziwne w momencie, gdy historia jest częścią regularnie wydawanej serii, niemniej w przypadku miniserii na którą składa się raptem kilka zeszytów jest to zabieg dość ryzykowny. Skoro jednak scenarzysta tak to sobie zaplanował to trudno, pozostaje mieć nadzieję, że wie co robi. Z takim nastawieniem podszedłem do drugiej części „Fury’ego”, ale gdzieś tam w zakamarkach umysłu czaiła się myśl „ruszy coś do przodu, czy nie ruszy?”. Po kilku minutach znałem już odpowiedź- pociąg odjechał ze stacji, ale cały czas jest to prędkość bliższa pospiesznemu Gdynia- Iława niż japońskiemu Shinkansenowi. Ważne jednak, że coś drgnęło.
Jeśli miałbym szukać podobieństw w kreacji głównego bohatera, w zasadzie od razu wskazałbym ennisowską wersję Punishera. Garth ma zacięcie do tworzenia cynicznych, ”twardych” postaci, więc zbieżności nie dziwią, niemniej jest to w pewnym stopniu pójście na łatwiznę i mnie osobiście taki zabieg ciut irytuje. Szczególnie, iż gryzie się to ze sposobem przedstawienia Nicka w innych tytułach Marvela - i nie chodzi mi tu o przekleństwa, skłonność do agresji itp., a raczej o zupełnie inny charakter wersji MAXowskiej a standardowej. Z jednej strony to plus, bo taka jest idea imprintu, z drugiej wprowadza niekonsekwencje.




Przy okazji recenzji warto wspomnieć o grze „Punisher”, która swego czasu święciła tryumfy na arcade’ach. Co ciekawe, grać można było nie tylko Frankiem Castle, ale i samym Nicholasem Fury


Miło, iż ktoś wreszcie zauważył jakże pozornie oczywistą rzecz - skoro Fury w czasach II wojny światowej służył w armii jako młody człowiek, to teraz powinien raczej odbierać od listonosza emeryturę, a nie rozbijać się po USA walcząc z kolejnymi superprzestępcami. Co prawda Ennis był dla pułkownika łaskawy i nie przyładował mu zasłużonych 80 lat (co najmniej...), jednak dobrze zobaczyć ten bardzo rzadki w komiksach zabieg dodania postaci kilku siwych włosów .
Okres w którym Robertson rysował ten zeszyt musiał chyba obfitować dla niego w wiele uroczystości, które kończyły się porannym syndromem „pić…gdzie jest picie???” - mazaje momentami zjeżdżają na niższy niż poprzednio poziom. Jest kilka kiksów z anatomią, Fury sprawia momentami wrażenie jakby miał kilku dublerów (i to takich, którzy niekoniecznie mogliby być uznani za klony). Niby nic, ale mam wrażenie że Robertsona stać na więcej, co udowodnił w niektórych zeszytach Transmetropolitan. Wychodzi na to, że punkty za oprawę graficzną komiks zdobywa tylko dzięki świetnej okładce Sienkiewicza. Ale spokojnie, następny numer zdecydowanie obniża pod tym względem loty, prezentując na „dzień dobry” grafikę wręcz paskudną, więc może to znak iż tym razem Robertson zaszaleje.
„Fury” to średniak, co boli o tyle, że widząc logo MAX na okładce spodziewam się iż czeka mnie coś więcej niż tylko sympatyczny standardzik, w miarę ciekawa kreacja głównego bohatera oraz pakiet przekleństw. Mam tylko cichą nadzieję, że nie jest to koniec przygód Mandragory z tytułami z tego imprintu, bo jest tam kilka pozycji ( nieśmiało sugeruje „Alias” nawet jeśli to ma być tylko wybór kilku zeszytów) wśród których „Fury” wygląda cokolwiek blado.

Grzegorz „Yaqza” Ciecieląg: „Fury”...”Fury” nie jest, moi drodzy wielbiciele kryminałów, majstersztykiem intrygi. Trudno go także posądzić o artyzm wykonania – ot, rzemiosło. Nie należy też bynajmniej do tytułów ambitnych, dogłębnie wstrząsających czytelnikiem i powodujących u niego kilkudniową traumę.
Posłuchajcie, wszyscy fani Ennisa – „Fury” to przeciętniak, póki co (zastosowanie takiej figury pozwala dać miniserii pewien kredyt zaufania) bez wyrazu. Prawdopodobnie gdyby nazwisko scenarzysty brzmiało inaczej (Ennos? Ennik?) komiks zniknąłby gdzieś w tle od razu, rozmyłby się, zamazał; od czasu do czasu ktoś wspomniałby tylko – pamiętacie tego a tego? Ledwo. Jak przez mgłę.
Wielu jednak sięgnie po ten komiks, gdy tylko ich ucha dobiegnie mantra "Ennis..Ennis..Ennis...". I co z tego, że nie w formie. I co z tego, że za bardzo schematyczny? Lub (nie boję się użyć tego słowa) prymitywny (bo komiksy Ennisa są w pewnym stopniu pierwotne, nawiązujące do naszych korzeni – gdy jako wesołe małpki roztrzaskiwaliśmy sobie głowy...Heeeej! Wciąż to robimy!) aż do bólu?
Facet od Kaznodziei nie mógł napisać czegoś poniżej swojego standardu!
Mógł. I zrobił to. Ale z drugiej strony - nie ma co robić wielkiej tragedii.
Są flaki, mózgi, bluzgi i hektolitry krwi, w przednim numerze zaś pojawiło się na chwilę sześć Azjatek...nie, to nie ratuje „Fury’ego”. Przeciętniak jakich wiele, skierowany tym razem do starszych.

Opublikowano:



Fury #2

Fury #2

Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Darick Robertson
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2006
Seria: Fury
Tytuł oryginału: Fury
Wydawca oryginału: Marvel
Druk: kolor, kreda
Oprawa: kartonowa
Format: 17x26 cm
Stron: 24
Cena: 5 zł
Wydawnictwo: Mandragora
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Tagi

Fury

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-